albo o dziwnych ścieżkach eksplikacji
To
niezwykłe (a jednocześnie przecież oczywiste), jak usytuowanie filmu (w tym
wypadku krótkometrażowego) w zestawie wpływa na jego interpretację. Moje lekkie
(bo nie przesadzajmy, nie jest to jakaś tam eureka) zadziwienie wzmacnia fakt,
że mam na myśli filmy wyprodukowane w Wytwórni Filmów Oświatowych i nie
podejrzewałem, by to oddziaływanie na kontekst, pozostałe utwory, które widz w
jednym ciągu ogląda, było jakieś szczególne, bo przecież każdy z nich jakoś tam
edukacyjny, jakiegoś zamkniętego problemu dotyczy. Zdradzam się tu oczywiście
ze swoją ignorancją, bo wielu pewnie ma świadomość, że tematyka dzieł,
które powstały w przywołanej wytwórni
(tym bardziej, że tam wielu znaczących twórców znajdowało przyjazną przestrzeń
do swych poszukiwań), daleko odbiega od stereotypowo pojmowanej edukacji, nie
mówiąc już o tym, że mogą niewiele z nią mieć wspólnego.
W
czym rzecz?
Na Festiwalu Kamera Akcja w tym roku
pojawiły się filmy z sekcji partnerskiej
WFO. Skromnej bardzo prezentacji (10 filmów) tego, jak atrakcyjne są
archiwa tejże wytwórni, towarzyszyło webinarium związane z found footagem. Dyskusja, której treść już mogłaby być tematem
wpisu, bo tam sporo fajnych uwag - od porównania reżysera przeszukującego archiwa
filmowe do Indiany Jones'a (porównania jak najbardziej zasadnego) po istotne
kwestie prawne, czyniące z tego rodzaju twórczości działalność niemal nielegalną
(Rodo i prawa autorskie spowodują, że twórcy wykorzystujący materiały z mniej
lub bardziej odległej przeszłości staną się niebawem rewolucjonistami, których
działalność będzie musiała się przenieść do podziemia czyli na platformy, które
umykają prawnym konsekwencjom), wzbogacona jest o prezentację jednego z
ostatnich, z tych znanych bardziej, filmów, które w ten sposób powstały czyli 1970 T.Wolskiego (o którym osobno) .
No
i w zestawie filmów znacząco i trafnie zatytułowanym Życie (drugi blok to Sztuka)
jako piąty, ostatni (wcześniejsze, konsekwentnie, na cztery różne sposoby,
ukazują kolejne etapy ludzkiego życia; rozrzut w czasie powstawania kolejnych
obrazów spory: 1966 – 1980), pojawił się film A.Szczygła pt. Wizyta w banku.
Tytuł już nieco zastanawiający, szczególnie, gdy filmy z tego bloku oglądamy w
kolejności proponowanej przez organizatorów (jakoś nie widzę powodu, by oglądać
inaczej, ale kto wie, może są tacy, którzy zmieniają sobie tę kolejność, i by
zyskać bardziej optymistyczną wymowę całości, po Nowym domu, który starości dotyczy, włączają sobie Zapełniła korzenie, napełniła ziemię
chcąc w ten sposób wpisać w siebie przekonanie, że to życie, jego narodziny, są
jednak dominantą i uciekają w ten sposób od zmierzenia się z nieuchronnością) i
spodziewamy, że filmem ostatnim będzie film o końcu. Więc ten bank w tytule już
podejrzewamy o metaforyczność jakąś (szczególnie, gdy ma się skłonności,
podobne do moich, związane z dostrzeganiem figur wszelakich w banalnych
zdawałoby się reprezentacjach) i z tymże
nastawieniem, swoiście uprzedzeni, przyglądamy się początkowym obrazom tego
krótkiego (13 min.) dziełka. I od samego początku, właśnie przez to nastawienie
nasze i kontekst, metafizyczne czytanie mi się uruchomiło, do tego stopnia, że
jasne korytarze, którymi na początku przemierzamy (a wcześniej ta sugestywna
winda, która tak ostatecznie do góry a i skojarzenie z Angel Heart niedawno zmarłego [skoro już o śmierci mowa] Alana
Parkera przychodzi do głowy, co potwierdzałoby to skojarzenie ze światem i
mocami spoza), z zaświatami kojarzyć mi się zaczynają (i zupełnie już nie wiem
- dlaczego, ale Monument J.Szelc
nomadycznie mi jakoś wypłynął z na powierzchnię świadomości). I gdy pojawia się
krótkie ujęcie wąskiego prześwitu, przez który z tej sali, gdzie jesteśmy,
świat zewnętrzny, jakąś ulicę i chyba tramwaje przez moment z góry (!) widzimy,
to nabieram pewności, że to moje czytanie nie musi być tak zupełnie obce
twórcom, że nie widzę czegoś, co tylko z kontekstu i mych upodobań do
metaforyzacji wynika. Bo to tak, jakbyśmy, świat już ten opuszczając, jeszcze
ostatni obrazek z niego, focie pożegnalną, ze sobą zabrać byśmy chcieli w te
zimne zaświaty, o których Herbert w U
wrót doliny tak przejmująco pisał.
Lecz
reżyser jednak sprowadza widza na ziemię (co nie znaczy, że trzeba od razu
jakoś gwałtowanie żegnać się z poprzednią wizją) i podsuwa nam, znowu nie
objawiając w pełni jeszcze sytuacji, z którą mamy do czynienia, kolejne tropy
umożliwiające odczytanie jego filmu. I przez chwilę dłuższą nieco jestem
przekonany, że to prosektorium mam przed oczyma. Skoro oczekiwałem od początku
jakiegoś obrazu śmierci, to miejsce, gdzie sekcje zwłok się uskutecznia, tylko utwierdzają
moje czytanie kolejnych ujęć (przez chwilę, krótką bardzo, kadr odciętej ręki
na stole, umknąć może, zakłóca mą interpretację albo tylko jest dowodem na to,
że gdy już sobie coś w głowie poukładamy, to nie widzimy tego, co przed oczyma
i co zakwestionować może nasz tok). I dopiero w trzeciej części pojawiają się
już jednoznaczne informacje, że obserwowaliśmy pobieranie tkanki kostnej do
transplantacji (mam nadzieję, że tu jakiegoś medycznego błędu nie popełniłem,
bo moja wiedza z tej dziedziny jest żadna) i nawet problem natury naukowej się
pojawił, czy to implantat czy transplantat był pobierany. Jak zwał tak zwał,
lecz w filmie z żywym dawcą mieliśmy do czynienia, a krótka opowieść, bez
wspomnianego wcześniej przestawiania kolejności oglądania filmów, dotyczy tego,
jak jeden żywy człowiek może cząstką swego ciała ułatwić życie bliźniemu. Czyli
życie jednak dominantą.
Ale…
No
właśnie, nie opuszcza mnie moja niepoprawna skłonność i, mimo tak brutalnego
ściągnięcia mnie na ziemię przez twórcę filmu, nadal skłonny jestem dopatrywać
się drugiego dna. Nie upieram się za bardzo, by za śmiesznie to nie wypadło
(jeszcze trochę a może się okazać, zakładając np. że jeden ze światlejszych
ministrów przeczyta ten mój tu wywód, co wielce wątpliwe, ale załóżmy i nie
obejrzawszy filmu, co przecież powszechne, poleci do omawiania na lekcjach katechezy
tę 13 minutową [ważne, że to krótkie, bo obejrzeć i omówić zdąży się na lekcji]
relację z, uwaga, kliniki Chirurgii Urazowo-Ortopedycznej SDL w Warszawie),
lecz te zaświaty, które też bankiem są nazywane, gdzie w lodówce na swą kolej
czekają gotowe do użycia kostne fragmenty ludzkiego ciała, nadal swą
metaforyczną siłę mają w mej wyobraźni.
A
dla tych, którzy by zbyt ochoczo za hipotetycznym zaleceniem ministra podążyli,
umieszczam opis filmu z materiałów festiwalowych. Bo zaufać mej wyobraźni, mej
chorobliwej skłonności do dostrzegania figur i metafor, byłoby belferską
lekkomyślnością.
„Film popularno-naukowy z dziedziny transplantacji,
porusza problem przeszczepów kostnych oraz zagadnienie związane z konserwacją i
przechowywaniem elementów kostnych. Wizyta odbywa się w klinice Chirurgii
Urazowo-Ortopedycznej SDL w Warszawie pod kierunkiem prof. dr Stefana Łukasika,
zapoznaje z metodami otrzymywania i zabezpieczania tkanki kostnej”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz