Irena Telesz-Burczyk w spektaklu Anny Karasińskiej "Łatwe rzeczy" przywołuje zrobiony przez nią na scenie pierwszy wg niej striptiz w polskim teatrze. Została do niego przymuszona ("A gówno mnie obchodzi, co ty czujesz, masz się rozebrać i już") w teatrze w Grudziądzu w 1973 roku przez reżysera "Kartoteki". Po scenie łóżkowej (w najsłynniejszym w polskim dramacie łóżku) z Bohaterem (nie był obnażony) przechodziła nago przez całą scenę. Za kulisami płakała.
Od tego rodzaju sytuacji zaczyna się też dokumentalny film "Części intymne" (r. Kristy Guevara-Flanagan). Kolejny to już film (czy też spektakl, bo przecież od niego zacząłem) podejmujący problematykę związaną najogólniej mówiąc z patriarchalnym traktowaniem artystek na scenie i w filmie. Z tak zwanym męskim spojrzeniem, o którym swego czasu już pisałem.
w filmie jest wiele tematów, nie wiem, czy nie za wiele
pewnie w zamierzeniu jest bardziej czymś w rodzaju eseju i to, że miałem pewien kłopot z ogarnięciem zasadniczej tematyki, pewnie tą genologiczną cechą się tłumaczy (nie powinna być to dla mnie wada, jeśli weźmie się pod uwagę kształt formalny moich wpisów na tym blogu, które często jeszce trudniej ogarnąć, przez między innymi dygresje, które i w tym filmie mają miejsce)
Film o seksie i ciele, lecz wydaje mi się, że jest on zmianach, które nastąpiły w świecie i w filmie, który niekoniecznie powinien być tegoż świata reprezantacją, ale w jakimś stopniu tego oczekujemy (może nawet nieświadomie, przynajmniej w jego zasadniczych zarysach takich jak choćby relacje mesko-damskie). Wiadomo (i o tym już sporo i coraz więcej) że film przedstawiał przez dziesięciolecia męski punkt widzenia, ale jednoczesnie kształtował w ten sposób świat i w tym momencie swoista wsobna pętla się tworzy, bo stawał się film reprezentacją świata, który sam stworzył; dysonans jednak w nim obecny stawał się z roku na rok tak raniący (szcególnie olbrzymie obszary wykluczonych z tej ograniczonej boleśnie wizji), że zmiany stawały się konieczne, szwy zaczęły się pruć i jakiekolwiek patriarchalne reakcje nacechowane resentymentem nie są juz w stanie ich powstrzymać. Także i u nas, wbrew usilnym działaniom sił oczywistych.
ta ewolucja stanowi to spoiwo najistotniejsze
Ewolucja kilku rzeczy. O których spróbuję...
Seks, podmiotowość kobiety uwzględniająca jej tożsamość cielesną, reprezentacja female gaze w filmie, relacje męsko-damskie podczas realizacji filmu, konsekwencje, czy też ich brak, męskich przekroczeń itd... nie nowe to, ale wciąż żyjemy w świecie, w którym tematy te traktowane są jako lewackie i rewolucyjne.
A skoro tak, to edukacja wydaje się być jak najbardziej sensownym punktem wyjścia. Edukacja w dziedzinie, która wciąż nacechowana jest chrześcijańskim purytanizmem, przynajmniej jeśli chodzi o narrację publiczną - edukacja seksualna.
W jakim stopniu stereotypy związane z przedstawianiem kobiecego ciała wpływają na kształtowanie sposobu postrzegania samej siebie przez dorastajacą dziewczynę?
Z filmów czerpiemy podstawową wiedzę dotyczącą tego, jak powinny wyglądać sceny intymne (w życiu, w którym powielamy to, co na ekranie). Jaka jest ta filmowa edukacja seksualna? Film, a nie tylko patriarchalne wychowanie (choć oczywiście jedno z drugim się ściśle przeplata), czyni z kobiety przedmiot, co gorsza - młoda dziewczyna takim obiektem pożądania, jak pociągające aktorki na ekranie, pragnie zostać. A chłopak uczy się z filmu, że kobiety tylko tego pragną. Zaspokoić jego pragnienia i fantazje. Nie swoje broń boże (!) - to, że kobieta ma ma prawo pragnąć i doświadczać przyjemności, to już jest lewacki wymysł ostatnich lat. Wymysł twórczyń filmowych oczywiście. To, że kobieta ma prawo dążyć do zaspokojenia przyjemności na własnych zasadach, stanowi dla sporego klanu apostołów męskiego oblicza tego świata akt bluźnierczy. Aż dziwne, że wciąż trzeba o tym mówić, że nie jest to oczywiste, że to lewacko-liberalny wymysł.
Filmowa edukacja może być dla niektórych (a może więcej dużo niż niektórych) chłopców źródłem wskazówek dotyczących agresywnego zachowania wobec kobiet, kultury gwałtu (trafne wydaje się zwrócenie uwagi na te sytuacje pseudofeministyczne, i mieści się tu wg twórczyń filmu Tarantino, w których dowartościowana jest kobieta zgwałcona zyskująca w ten sposób nibypodmiotowość i prawo do krwawej zemsty, gdy w końcu to ona decyduje, jest sprawcza; znowu - gwałt jako źródło wartości), wymuszenia - które niby w konsekwncji prowadzą do zaspokojenia kobiecej przyjemności, że tego chcą... (jako jeden z przykładów pojawia się w filmie scena, która stanowi także ilustrację wykładu Niny Mankes w "Brainwashed", scena z "Łowcy androidów", w której Rick siłą pokonuje opór Rachel przed zbliżeniem - jeden z bardzo licznych przykładów potwierdzających męskie przekonanie, że kobiecy opór trzeba przełamać agresją i że na pewno będzie jej się to podobało, że to jeden z rodzajów gry wstępnej). Mężczyźni czują się uprawnieni do takiego a nie innego postepowania, czego najwymowniejszym przykładem jest przypadek Weinsteina (jedna z sekwencji, którą traktuję jako uzasadnioną dygresję w tym filmie-eseju; inną jest oskarżenie patriarchalnego sądownictwa, systemu będącego po stronie mężczyzn, którym skrzywdzone kobiety chcą niby przede wszystkim zaszkodzić w karierze) i jemu podobnych. Ale przecież nie o grube ryby z branży chodzi lecz o każdego młodego człowieka, którego wyobrażenia o świecie i kobiecych oczekiwaniach kształtują się niestety na podstawie szeregu hollywoodzkich, ale nie tylko, produkcji.
Oczywiście, jak już wcześniej wspomniałem, jest to zamknięte koło - faceci (scenarzyści i rezyserzy) tworzą filmy, które odzwierciedlają męskie pragnienie (niekoniecznie skryte) uprzedmiotowienia kobiety, czyniące z niej obiekty seksulane a to męskie pragnienie kształtuje wyobraźnię widzów, którzy w ten sposób zaczynają postrzegać (bądź też utrwalają obecne już w ich ograniczonej wyobraźni stereotypy) otaczającą ich rzeczywistość.
W filmie wypowiadają się przede wszystkim kobiety. To ich walka. O podmiotowość. Sprzeciw wobec tego traktowania jako tylko obiektu seksualnego. Aczkolwiek trzeba pamiętać, że podmiotowość nie wyklucza pragnień związanych z seksem, to nie tak, że uwolnienie kobiety z męskiego pożądliwego spojrzenia musi prowadzić do wykreowania nudnej nieatrakcyjnej bohaterki zainteresowanej naukami ścisłymi (choć to oczywiście także stereotyp, o czym przypomina historia Marii Skłodowskiej, której nieobce były namiętności i to niekoniecznie mieszczące się w mieszczańskich wyobrażeniach); jak najbardziej - pragnienia związane z seksem w tej podmiotowości się mieszczą, ale na pewno różnią się od tych męskich, też nie wszystkich, lecz tych, w których istotna jest dominacja i agresja a nie czułość i gotowość do spełniania oczekiwań.
A skoro o męskich fantazjach to i o reprezentacji kobiecego ciała warto (więcej może, gdy zdecyduję się o "Brainwashed" słów kilka). Fałszywa reprezentacja - bo, jak się okazuje, w wielu filmach występują cielesne dublerki i na ekranie mamy do czynienia ze swoistymi Frankensteinami pozlepianymi z różnych idealnych fragmentów. Istnieją dublerki od nóg, pup, piersi (dzisiaj oczywiście specjalista od efektów może tak "podretuszować" rzeczywistość, że powstanie porcelanową piękność) - firmowane jest to oczywiście przez twarz gwiazdy, która żyje w opresji ideału kobiecego ciała; bohaterka musi odpowiadać wyobrażeniu (i męskiemu i kobiecemu) o ideale.
(nie wiedziałem, choć może tylko zapomniałem, że w scenie pod prysznicem w "Psychozie" występuje Marli Renfro, dublerka Janet Leigh, która jest obecna na ekranie tylko wtedy, gdy widoczna jest twarzy)
Kobiece ciało w filmie. Atut czy przekleństwo aktorki?
Jak wspomniałem na początku, tym, co scala, to opowieść o zmianach.
Bo na szczęście sporo udało się kobietom wywalczyć. Coraz więcej jest też kobiet w branży; mogą opowiadać swoje historie. Działania wszelakiej maści cenzorów są coraz mniej skuteczne.
Był czas w Hollywood, pod koniec lat trzydziestych XX w., gdy na sposób przedstawiania seksu w filmie nałożono szereg oraniczeń (pytanie, w jakim stopniu wpłynęło to na seksualną edukację). Były dość zabawne (pary śpiące w osobnych łóżkach, pocałunek nie dłuższy niż 3 sekundy, jeśli związek pozamałżeński, to kończący się tragicznie), ale także te odzwierciedlające szereg uprzedzeń od rasizmu poczynając. Zakaz przedstawiania bliższych relacji między białymi i czarnymi (azjatki także stanowiły zagrożenie, więc jedynie w roli femmme fatale), czy też czynienie z czarnoskórej postaci konkurencji dla białej bohaterki. Ciekawie wygląda zestawienie purytańskich zakazów z końca lat trzydziestych z przełomem 60/70 i rewolucją seksualną ("przejście od romansów bez seksu do seksu bez romansu").
I choć w latach 70., w czasach narodzin Black Power wiele się zmieniło i czarne bohaterki mogły królować na ekranie, co było oczywiście dla nich źródłem dumy i satysfakcji, to jednak nadal to ich seksualna atrakcyjność miała największe znaczenie. Jest to paradoks - coś, co ewidentnie w tym filmie podlega krytyce, przez moment staje się dowodem na postęp... zmienił się tylko pigment decydujący o kolorze skóry aktorki wcielającej się w postać pierwszoplanową (specyficzne, że jako przykład postępu pojawia się w filmie czarnoskóra dziewczyna z "Żyj i pozwól umrzeć" - czyli dziewczyna tak krytykowanego za seksizm Bonda; czarnoskóra kochanka musi jednak zginąć - postęp ma swoje granice).
Kolejne etapy zmian, kolejne tabu przełamywane to pojawienie się scen seksu z kobietami grubymi, seks osób niepełnosprawnych czy trans ("wykluczenie jest częścią historii Hollywood") i oczywiście sceny miłości homoseksualnej (w tym wypadku kobiety miały pierwszeństwo).
A najważniejsze, że zmienił się sposób realizacji scen intymnych. Zacząłem ten wpis od przykładu reżysera, dla którego oczywistą oczywistością było wydawanie nieznoszących sprzeciwu poleceń aktorkom; w wypadku filmu dotyczyło to obnażania się przed kamerami (oraz całą ekipą obsługującą plan) niezależnie od tego, czy taka sytuacja została uwzględniona w scenariuszu, nie mówiąc już o kontrakcie. Dzisiaj związki zawodowe rygorystycznie określają, czego oczekuje się od aktorki w filmie i jakich granic reżyserowi nie wolno przekroczyć. No i na planie pojawiła się (oprócz dublerki ciała) koordynatorka scen intymnych (pierwszym serialem, w którym ktoś taki czuwał nad dobrostanem aktorek, to podobno "Kroniki Times Square"), która nie tylko uczestniczy w inscenizacji scen intymnych, ale także staje się pośredniczką w rozmowach między reżyserem a aktorką, gdy nie zgadza się ona na proponowane rozwiązania.
Tylko z męską cielesnością wciąż jest problem, bo "penis to porno a cycki to sztuka".