piątek, 11 grudnia 2009

Z perspektywy samotnego wilka

niby jedna powieść, a można by z niej zrobić co najmniej dwie, jeśli nie więcej

najnowszy Mankell czyli Chińczyk

Na dalekiej szwedzkiej północy
wśród śniegów zasypujących ślady ludzkiego istnienia
dokonano koszmarnej zbrodni.
Lecz zamiast Wallandera, który dzięki swej psiej intuicji potrafi spod śnieżnej pokrywy wydobyć na światło dzienne obłędne dowody prawdy, do akcji wkracza skrupulatna policjantka mająca poczucie, że rzeczywistość, której istnienie właśnie odkryła, przerasta jej poczucie prawdopodobieństwa.
Tym razem bohaterką charakteryzującą się umiejętnością dostrzegania w świecie obecności śladów przeszłych zdarzeń jest sędzina będąca kilka lat przed emeryturą. Potrafi zawierzyć swej intuicji i przeczuciom; potrafi zawierzyć pamięci nieświadomej i wydobyć spod zaśnieżonych warstw złudnej rzeczywistości to, co wydaje się być niewidoczne. Uwalnia umysł od rutynowego postrzegania świata i dzięki temu od czasu do czasu, to co istotne, ma szanse pojawić się w świadomości. Gdy już to nastąpi, jej wyćwiczony na sali sądowej racjonalny sposób myślenia próbuje tę rozsypaną i wysoce niespójną układankę ułożyć w sensowną całość. Lecz poczucie zagrożenia, mącące jasne spojrzenie, mimo wszystko doprowadza w kluczowym momencie do stanu zagubienia w tym labiryncie do tego stopnia, że nie jest w stanie odróżnić wroga od sojusznika. Opuszczona chwilowo przez tych, którym na pewno mogłaby zaufać, zdana jest jednak na przypadek. Zakwestionowany w ten sposób jest i rozum i intuicja. Bo ludźmi jesteśmy tylko...
Wallander często poddaje się sile przeczucia. I Mankell zapewne świadom jest, iż jego bohater odkrywa prawdę dzięki tej umiejętności. Brigitta Roslin też ją posiada. Lecz, mimo że dzięki niej jest w stanie odkryć więcej, nie jest w stanie samodzielnie umknąć śmiertlenemu niebezpieczeństwu. Konieczny jest drugi człowiek. Obserwujący ją z zewnątrz.
Mankell jest sceptykim... chciałoby sie powiedzieć - epistemologicznym...

Roslin prowadzi i rozstrzyga sumiennie wiele spraw w sądzie. I każda z nich mogłaby być punktem wyjścia do kolejnej powieści z Wallanderem w roli głównej. Tak jakby Mankell chciał nam powiedzieć, że jego słynny cykl mógłby mieć jeszcze wiele części (pomysłów mu nie brakuje). Ale po co? Chińczyk jest powieścią która wykracza poza świat komisarza z Ystad.

Na dalekiej szwedzkiej północy popełniono koszmarną zbrodnię.
Zbrodni dokonano 12 stycznia 2006 roku. A ponieważ jest to dzień moich imienin, starałem się przypomnieć sobie, co wtedy robiłem. Bezskutecznie. Pamiętam jedynie, że był to okres, w którym nie byłem w najlepszej kondycji. Jeżeli wtedy usłyszałbym o zbrodni stulecia wytrącającej świat z błogiego, bezpiecznego snu, którego treścią jest codzienna i oczywista wydawałoby się stabilizacja, nie zrobiłaby ona pewnie na mnie takiego wrażenia jak ta - fikcyjna całkowicie.
fikcyjna ale jednocześnie prawdopodobna - tylko czy aż?
Miejscowość (a właściwie osada), w której do niej doszło, także jest fikcyjna. Autor skrupulatnie sprawdził to na mapie.
Hesjovallen
To ciekawe - są autorzy, którzy robią wszystko, by akcja ich utworu rozgrywała się w zakamarkach ulic, które bez trudu jesteśmy w stanie odnaleźć na planie jakiegoś znanego miasta (a już szczególne podniecenie towarzyszy nam podczas śledzenia poczynań tych zbrodniarzy, którzy dają upust swej oryginalnej wyobraźni dwie przecznice od naszego domu). Autor Chińczyka zaś wymyśla tak koszmarną zbrodnię, że nie chce, by jakaś realnie istniejąca miejscowość była z nią kojarzona. To chyba jest jakiś rodzaj pisarskiej moralności...

Hesjovallen
osada na dalekiej północy
mieszkali tu sami starcy powiązani ze sobą więzami krwi
(więzy krwi bywają zabójcze)
i para tak samo starzejących się byłych hipisów
(hipisi także się starzeją)
hipisów, którzy ziścili swe pragnienia, by uciec od cywilizacji na północ
(jak najdalej)
i jeszcze zdziwaczała staruszka snująca się w zimową noc w szlafroku
po opuszczonych zaśnieżonych ulicach starających się zapomnieć o ostatniej dobie
(czy na taką pustkę chciałbym czasami uciec?
ta osada nie istnieje przecież)

Zbrodnia niemal doskonała. Do tego stopnia, że policja, otrzymawszy w jej przekonaniu oczywiste dowody przestępstwa, zamknęłaby śledztwo z poczuciem, że zagadka została rozwiązana. Bo czy ktoś o zdrowych zmysłach poszukiwałby genezy zbrodni w roku 1863 w dalekich Chinach czy też Ameryce?
1863
Kojarzy nam się ta data bardzo jednoznacznie.
I choć Mankell nie mógł przewidzieć (jakieś pismo MSZ powinno wystosować, potępiające tak elementarną nieznajomość naszej historii), że podczas lektury jego powieści dwie daty będą miały dla mnie bardzo osobiste lub narodowe znaczenie, to te moje skojarzenia nie są tak zupełnie absurdalne z punktu widzenia mojej lektury tej powieści.
Dla Polaka sprawą kompletnie nieistotną jest to, że w 1863 r. porywano z Chin setki (!) biedaków, by po przetransportowaniu przez ocean wykorzystać ich do budowy transkontynentalnej kolei w kolebce nowoczesnego świata. W 1863 r. ważniejsze było co innego... najważniejsze
Mankell w swej książce tak prowadzi narrację, że jesteśmy zmuszani od czasu do czasu do zmiany punktu widzenia; zmiany podmiotu, z perspektywy którego obserwujemy rzeczywistość (nie jest to Virginia Wolf, ale na pewno z jej szkoły wywodzi się ten sposób prezentacji świata przedstawionego). Narracja personalna powoduje, że bohater, który wydawał się nam obcy i chłodny, w kolejnej części powieści staje się bliski do tego stopnia, że zaczynamy się utożsamiać z jego sposobem postrzegania świata.
Czasami jest to tylko epizod. Ale znaczący, bo stanowiący klamrę opowieści.
Punkt widzenia samotnego wygłodniałego wilka poszukującego zwierzyny na dalekiej północy podczas styczniowej ciemnej nocy.
Kanibalizm samotnego wilka.
I jego śmierć na końcu - będąca zamknięciem historii; zamknięciem, o którym tak marzy główna bohaterka - ale ona nie jest świadoma, czytając o ustrzeleniu leśnego samotnika, że to koniec... nie wie przecież, że gdzieś tam, ponad jej światem ktoś zdecydował o postawieniu finalnej kropki; ona już chyba do końca życia będzie miała momenty lęku związane z poczuciem, że historia jeszcze nie dobiegła końca.
Do momentu ostatecznego zakończenia nigdy nie możemy mieć pewności, które zdarzenie jest finałem jakiegoś tam wątku w naszym życiu.

Technika narracji prowadzi do tego, że pod koniec utworu czytelnik (przynajmniej tak było w moim przypadku) zaczyna się utożsamić z postacią najbardziej negatywną w tym świecie przedstawionym. Z samotnym wilkiem w ludzkiej skórze, który bezwzględnie walczy o byt i dla którego prawo zemsty nie zna granic czasu i przestrzeni. Nawet jeżeli jego przodkowie doznali upokorzeń 140 lat wcześniej.
Okrutna gloryfikacja pamięci.
Wsłuchując się w jego opowieść, zaczynamy rozumieć jego potrzebę krwi; a stosunek Ya Ru do angielskiego kolonializmu i pychy wyspiarzy czasami jest mi bardzo bliski.
Opowieść o wiecznym istnieniu niedostrzegalnej różnicy między głodem wilka a prawem krwi dyktującym potrzebę zemsty.
Opowieść kwestionująca egocentryzm charakterystyczny dla naszego postrzegania świata;
także europocentryzm.
Bo to, co najważniejsze w tej powieści, dzieje się w Chinach właśnie. I to tam jest centrum świata współczesnego. W Państwie Środka przez wieki pogardzanym, a przecież wyprzedzającym naszą kulturę we wszystkich dziedzinach... kiedyś w przeszłości i zapewne w przyszłości... jeśli nie już dzisiaj...
Chiny, w których na najwyższych szczeblach decyduje się być może już dzisiaj kształt przyszłego świata (Chiny, które stały się dla Witkacego symbolem nadchodzącej katastrofy: bohaterka przebywająca w Pekinie ma poczucie, że stała się nic nieznaczącą monadą w milionowym mrowisku - to też Witkacy - i że nikt nie zauważy jej zniknięcia).
Chiny, które kolonizują Afrykę, łącznie z tak bliskim sercu Mankella Mozambikiem (spędza tam połowę swego życia na zmianę ze Szwecją, więc chyba wie, co pisze...)
Chiny, które stają się poligonem walki pomiędzy światem zamożnych właścicieli i konsumentów a nędzarzami. Poligonem, któremu winien się przyglądać świat cały, bo przecież bunt poniżonych nędzarzy staje się o wiele bardziej realnym zagrożeniem dla cywilizowanego (?) świata niż efekt cieplarniany (w jednym roku wybuchło w Chinach 90 000 zamieszek; wszystkie stłumione za pomocą wojska - dane z książki Mankella).

To nie jest jedna powieść,
ale postać sędziny wiąże całą intrygę w całość (wcale nie jasną i oczywistą, nie wszystko zostało odkryte - pozostały ślady, dzięki którym, być może, obraz rzeczywistości okazałby się zupełnie nieprzewidywalny; taka jest już natura zdarzeń, w które jesteśmy uwikłani - nigdy nie możemy mieć pewności, że uchwyciliśmy wszystkie ich przyczyny i konsekwencje... więcej - jesteśmy w stanie uchwycić sens spójny tylko z naszym o tym świecie wyobrażeniu, łudząc się, że spod zalegających naszą pamięć zasp nie wyłoni się w momencie jakieś nieoczekiwanej odwilży szczegół wytrącający nas z kolein oczywistości)
i nie mogę nie przytoczyć jednej z wielu myśli Roslin:
"W głębi serca jestem nomadą (...) Nomadów nie ciągnie do lasu, ale do rozległych równin".
I choć z kobietą chyba trudniej jest mi się utożsamić niż z bohaterem płci brzydszej (szczególnie, gdy ma zamiłowanie do alkoholu i boryka się z problemami czterdziestolatków tak ja Wallander), to Mankell i tym razem nie zawodzi. Często aż za bardzo rozumiem rozterki tej kobiety (ale może właśnie dlatego, że została wykreowana przez mężczyznę).

A od teraz 12 stycznia moje myśli mknąć będą na daleką północ, by spojrzeć na świat z perspektywy samotnego wilka zagubionego pośród zaśnieżonych fiordów, wietrzącego świeży zapach krwi... (oj, chyba przesadziłem...)

H. Mankell Chińczyk



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz