Dzięki Wiśniewskiemu spędziłem kilka godzin w towarzystwie Bergmana. Tym razem, w przeciwieństwie do sytuacji, która miała miejsce przed premierą Zmierzchu Bogów, przypomniałem sobie film (swoją drogą ciekawe, czy po Viscontim i Bergmanie Wiśniewski sięgnie po Antonioniego - pewnie nie...:-)). To była dobra decyzja - materia Persony jest tak różna od Zmierzchu..., że oswojenie się z tym północnym bardzo klimatem przed seansem okazało się bardzo przydatne. I nie doprowadziło to do permanentnego porównywania filmu i sztuki teatralnej; spowodowało, że przez półtorej godziny mogły mi swobodnie przepływać myśli związane z istotą rzeczy... oczywiście - z jak najbardziej moją istotą rzeczy:-)
To, co mi się myślało było i nie było ze mnie przecież. I nie wiadomo, w jakim stopniu to, co tu napiszę jest z Bergmana, Wiśniewskiego, ze mnie... O tym też ten film przecież jest - o naszym przeglądaniu się w lustrze, którym jest oczywiście druga osoba, ale także i sztuka... I myślę tak sobie, że im mniej zwracamy uwagę na niuanse artystyczne, tym bardziej zafascynowani jesteśmy odbijającym się w sztuce obrazem samych siebie. Rozbijanie iluzji w wypadku filmu czy też spektaklu może służyć przywracaniu nas rzeczywistości a więc sobie... ale...
pozbawieni swego odbicia możemy doznać poczucia nieistnienia
może się okazać, że wszystko czym myśleliśmy, że jesteśmy - jest na zewnątrz
a więc prawda o nas myślana przez nas i przez innych (nie będę wchodził w tym momencie w problemy związane z tym, jak te dwa obrazy różnią się zaprzepaściście) jest taką samą fikcją jak świat przedstawiony filmu czy spektaklu (zawsze można się pocieszyć i dopowiedzieć - ale i tak samo realny...)
tak jak fikcją jest świat Almy zaplanowany dla niej (ale przecież prawie każdy z nas w sposób niezauważalny realizuje scenariusze przygotowane przez jakąś wielką Anonimowość) przez innych (jedynym doświadczeniem związanym z poczuciem realności istnienia jest dla Almy przypadkowy seks, którego konsekwencją była aborcja... tak jakby Bergman chciał nam uświadomić, iż żyjemy tylko wtedy gdy drastycznie przekraczamy granice moralności ale i to że poczucie wewnętrznej pustki jest wynikiem naszej decyzji - być może nie jednorazowej, być może jest to proces - ale to my podejmuje decyzję o wykluczeniu z życia...)
I może lepiej nigdy tej prawdy nie dostrzec, bo może się okazać, że w przypływie ambitnej szczerości wobec siebie postanowimy sprawdzić, gdzie jest Prawda. I zaczniemy redukować nasz świat. Aż odwrócimy się do ściany w akcie ostatecznej ucieczki w Milczenie.
Milczenie.
Milczenie to Cisza niby... Ale jednak to nie to samo co Cisza.
Cisza może być sygnałem Nieobecności. Milczenie może być pragnieniem Nieobecności.
Milczenie może być pytaniem o znaczenie słów.
Milczenie może być ucieczką od słów, które niczym garderobiany odziewają nas w pozory istnienia. Co zostanie, gdy zredukujemy nasze bycie i pozbawimy się tego kostiumu?
Gest pustelnika, dla którego Wielka Cisza jest drogą do Boga.
A gdy Cisza jest sygnałem Nieobecności?
pozostaje Nic
Nic, od którego uciec trzeba ponownie w Personę.
Gdy jest się, jak Elisabeth, aktorem, uświadomienie sobie tej prawdy wydaje się nieuniknione. Świetna Bogacka, która bez słów, gestem i mimiką stwarzała swą postać. Chłód, irytację, dumę, złośliwą radość, uspokojoną radość... I to w niej była siła a nie w wypełniającej potokiem słów kameralną przestrzeń Almie, która dość szybko tymi słowami przyodziała się w stereotypową tożsamość dającą jej poczucie bezpieczeństwa. Milczenie jednak także prowokuje. Słowa, jak i ludzie, nie znoszą wolności, pragną się związać, wejść w układ; dopiero wtedy zaczynają udawać, że znaczą... cokolwiek
Dwie, w pewnym sensie skazane na siebie, kobiety. Wydawałoby się, że bardzo różne. Przeglądające się w sobie. Po jednej stronie pozór wielkości wpisany w znaczącą mimikę i związany z kostiumem przeszłości (której znajomość przecież tak samo a może i bardziej buduje wyobrażenia o naszej osobie jak wypowiadane przez nas słowa), po drugiej szczelnie owinięta w bluszcz werbalny zwyczajność. Spektakl wampirycznego przejmowania cudzej persony...
Dawno temu, już nie pamiętam gdzie, Marek Hłasko opisał młodzieńców wychodzących z kina, z filmu amerykańskiego. Zwrócił uwagę, jak bardzo ich ruchy są do siebie podobne, jak bardzo - całkowicie nieświadomie - naśladują swych idoli, rewolwerowców z Bardzo Dalekiego Zachodu. Tak i ja, po wczorajszym spektaklu sącząc wino (bo tylko to pito w tej sztuce), przyglądając się przemykającym obok klientom mego ulubionego baru, z mądrą miną grałem rolę milczącego filozofa. Rewolwerowiec czy filozof - na jedno wychodzi...
Persona, reż. I. Bergman
Persona, reż. G. Wiśniewski
Figura completamente exótica
2 miesiące temu