środa, 21 lipca 2010

O tak zwanym rozstaju dróg i nie tylko

To już druga książka Axelsson, którą przeczytałem i na pewno na tym się nie skończy.
Po raz kolejny pod urokiem jestem.
No i znowu Szwecja (choć to nie kryminał, nie Mankell czy Larsson - a coś więcej). Zadziwia ta ekspansja szwedzkiej kreatywności. Ciekawe, z czego to wynika? Na czym polega ten mentalny klimat, dzięki któremu pojawiają się tam tak interesujące zjawiska dziś (czy też od jakiegoś czasu). Warto by było kiedyś przy jakieś okazji nad tym się zastanowić (albo przeczytać coś na ten temat).
Szwecja, o której cicho jakoś jest w przestrzeni politycznej. Kraj socjalizmu kapitalistycznego. Kraj, na który tęsknie spoglądaliśmy w latach siedemdziesiątych. Wzór liberalizmu w sferze wychowania seksualnego. Błogiego dobrobytu.
I oczywiście kraj Bergmana...
(co nie bez znaczenia akurat w tym wypadku, ponieważ powieść "Ta, którą nigdy nie byłam" o personie traktuje; o tej naszej reprezentacji wobec świata; o poczuciu obcości wobec tej reprezentacji - poczuciu obcości kogo, czego w nas? czyli w kim?)

U Mankella jest to społeczność, w której narasta atmosfera przeróżnych fobii. Głównie chyba antyimigranckiej. Ale też narastającego okrucieństwa. Coraz bardziej wymyślnego. Tak jakby z nudów przepoczwarzonej monotonii zrodzonego. Okrucieństwa mającego w sobie coś ze współczesnego dekadentyzmu. Gdy wartością samą w sobie staje się doznawanie coraz bardziej wyrafinowanych wrażeń. Mających za nic człowieka. I wszystko inne.
Kraj ludzi zagubionych (ale to chyba już nie jest nic specyficznego).
Wallander co i rusz zastanawia się nad zaginioną gdzieś w przeszłości hierarchią wartości.
Ale to Mankell; a co go łączy z Axelsson?
W "Piątej kobiecie" mamy do czynienia z motywem, który jest także obecny w "Tej, którą nigdy nie byłam". Męskie pragnienie dominacji nad kobietą znajdujące swe odzwierciedlenie w różnorodnych aktach agresji.
Tak, temat chyba charakterystyczny dla prozy kobiecej. Bo choć Mankell kobietą pewnie nie jest, to na pewno cechuje go duża wrażliwość na cierpienie wykluczonych i poniżonych. W jakiś sposób słabszych. Czyli to, co jest charakterystyczne dla postaw lewicowych. Bo nie ma nic przypadkowego w tym, że ruchy feministyczne jakoś tak blisko partii lewicowych się sytuują (jakie groteskowe były te wygibasy naszych dwóch prawicowych kandydatów na prezydencką emeryturę wobec środowisk kobiecych:-)).
Ale zdecydowanie więcej łączy Axelsson z Oksanen. Od głębokiej psychologicznej wiwisekcji po pomysłowość formalną.
Axelsson ma pomysły fantastyczne.
Magiczne.
Tak już było w "Kwietniowej czarownicy".
W "tej którą ..." mamy do czynienia z rozszczepieniem ludzkiego losu na dwie prawdopodobne wersje. Rozszczepieniem, które wynika z prostego faktu, że od najmłodszych lat bohaterka ma poczucie, że istnieje w niej wyraźna dwoistość tożsamości.
MariMary
(dobrze, że tylko dwie; ja mam czasami poczucie, że tych osobnych całości osobowych jest we mnie więcej)
Mari przygląda się Mary. Mary przygląda się Mari. Są jednością i nie są. Dyskutują ze sobą. Komentują swój los. Ich życiowe wybory czasami polemizują ze sobą.
Nie wiem, czy każdy zna to ze swego życia. Ja znam...
Myślę, że gdy człowiek musiał choć raz podjąć jakąś radykalną decyzję w swoim życiu, to chyba nawet przez przypadek może mu się pomyśleć alternatywna wersja jego losu. I mimo że, w przeciwieństwie do MariMary, wiemy, który ciąg zdarzeń jest tym realnym a który wyobrażonym, to i tak ma szansę zaistnieć realna dyskusja (nawet pełna pasji) pomiędzy dwoma wersjami ludzkiego losu. Dyskusja, w której zapomnieć można, co realne a co marzone. I przez ułamek sekundy odnieść możemy wrażenie, że to, co wydawało się nam się dotąd realne, wymyśloną tylko hipotezą losu było i że tak naprawdę nasze miejsce w czasie jest jeszcze u początku tej drogi, na rozstaju...
w momencie podejmowania decyzji
I nawet jeżeli nie jest to wybór pomiędzy Arete i Kakią (cnotą i występkiem), bo nie zawsze nawet mamy pełnię wiedzy na temat tego, która droga jest którą (zresztą coraz częściej mam wrażenie, że wybór nie dotyczy cnoty i występku, lecz po prostu w momencie podejmowania decyzji bardzo byśmy chcieli wiedzieć, która z dróg jest tą przyjemną, gdzie przewodniczką przez nas upragnioną jest Kakia), to i tak możliwość alternatywnej wersji nie opuszcza naszej wyobraźni.

MariMary zabija ukochanego męża.
MariMary zabija znienawidzonego męża.
MariMary powstrzymuje się od zabicia.

Specyfika tych wymagających decyzji momentów polega na tym, że wybierając możemy zabić.
Zabić uczucie, zaufanie, szacunek
jakąś formę życia w nas.
Wybierając wolność możemy skazać się na pustkę.
Ale Majgul Axelsson wydaje nam się także mówić, że w sumie nasz wybór nie miał aż takiego znaczenia, jakie mu przypisywaliśmy. Niezależnie od tego, czy wybrało się los Mari czy Mary i tak dochodzimy do tego samego. Bo wszystko chyba zaczęło się dużo wcześniej. Niepostrzeżenie. Niezależnie od naszych decyzji. Nasza wolność jest tylko złudzeniem. A wybory, przed którymi stajemy, wcale nie decydują w sposób tak radyklany o naszym losie. O tożsamości.
(co z tego, że Mary wybrała, jak mogłoby się wydawać, drogę cnoty - nie uczynił ten wybór jej życia dobrym, bo nie było ją stać na wybaczenie i ja ją doskonale rozumiem; lecz w takim razie jej decyzja sprowadzała się do wyboru pomiędzy dwoma rodzajami występku: tym jawnym i tym ukrytym; czyżby to była ta jedna z prawd na temat człowieka, że tylko tym się różni człowiek występny od człowieka zwanego dobrym?)

Ale fantastyczny formalny pmysł Axelsson dotyczy naszej niepewności istnienia. Tożsamości właśnie. Dotyczy niepewności bycia. Realności. Dotyczy towarzyszącego nam dystansu do własnego życia. Do życia w ogóle. Dotyczy poczucia, że to prawdziwe toczy się gdzieś obok i dotyczy Innego. My przez niego myślani jesteśmy tylko jako hipoteza losu.
I choć brzmi to i fantastycznie i anachronicznie jednocześnie, to psychologicznie jest nader prawdziwe.
Zasadniczy punkt ciężkości usytuowany jest chyba w poczuciu winy przylegającym do losu MariMary niczym skóra. I w umiejętności wybaczania. Czyli znowu coś, co pojawiło się w książce Sofi Oksanen. Można by było powiedzieć, że obie pisarki opowiadają o sytuacji kobiet wmanewrowanych przez mężczyzn w poczucie winy.
Kobiecy punkt widzenia. Coraz bardziej mnie wciąga. Coraz bardziej widoczna dla mnie jest represyjność zmaskulinizowanej kultury. I choć zdaję sobie sprawę z tego, że taki punkt widzenia jest także uproszczeniem (bo znam kobiety, które potrafią byc bardziej represyjne wobec płci przeciwnej niż wielu znanych mi facetów...itd.... - nie dziś o tym), to takie spojrzenie jest czasami na miarę odkrywania nieznanego lądu.
Bo choć życie MariMary podyktowane zostało przez kilku mężczyzn, to w sumie ich świat jest stale gdzieś w tle. A zasadnicza historia dotyczy psychiki bohaterki. To ona stara się w tym labiryncie uwarunkowań odnaleźć siebie.
Prawdziwą.
Niezależnie od tego, czy to Mari przygląda się Mary, czy odwrotnie, to i tak zawsze każda z nich ma wrażenie, że to nie ona, że to ta, którą nigdy nie była.
Obcość persony. Skazująca na ucieczkę i samotność.
Rozumiem to, a jednocześnie nie utożsamiam się z taką postawą. Jest mi dobrze z tym poczuciem fikcyjności persony. Jest to pewnie kwestia uczciwości (czy też nieuczciwości). Czasami tylko żal się pojawia. Wtedy, gdy nawet bliski człowiek nie z tobą rozmawia a z tym wyobrażeniem. Niezależnie od tego, jak bardzo to wyobrażenie wykreowane jest przez nas samych...
Chciałoby się wtedy stanąć obok i przyjrzeć się temu Innemu, który nosi twoje imię i nazwisko...

Majgul Axelsson, Ta którą nigdy nie byłam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz