sobota, 15 maja 2010

Sprawiedliwość z kobietą w tle

...albo bezsilna kobieta ze sprawiedliwością w tle.

Chciałem napisać post w stylu 'przepis na potrawę' i pierwotny tytuł brzmiał: "Przepis na Mankella". Zmieniło sie troszku po drodze, więc zmieniam tytuł, ale początek pozostawiam...
(taki ślad warsztatu blogera:-))

Tytuł postu chyba jest zbyt ambitny, bo nie sądzę, by mi się chciało bardzo szczegółowo opisać specyfikę kryminałów Mankella; tym bardziej, że będę pisał o jednej tylko powieści: o "Piątej kobiecie" (czytane w Paryżu podczas naiwnych nocnych prób utrzymania uczniowskich hormonów na wodzy:-)).

Nie chce mi się pisać o Wallanderze, bo o nim także już kilka ciepłych słów popełniłem. Jego wiek, styranie życiem, nieumiejętność zorganizowania sobie osobistych spraw, niezwracanie uwagi na zdrowie i zaangażowanie, któremu czasami sam się dziwi - cechy czyniące go mi bliskim; cechy, które przypominają Chandlera.
I choć kreacja bohatera to niewątpliwy atut tych powieści, zastanawiam się, co poza tym...
Problem... sprawa...
sprawa kryminalna przede wszytskim, bo przeciez coś musi być motorem akcji
w tym wypadku molestowanie kobiet, męska agresja
To, że nie jest to nic nowego, nie znaczy, że nie może być już tematem książki.
To, że nie jest to nic nowego, a mimo to wciąż jest społecznym problemem, świadczy o tym, że wciąż należy o tym mówić.
"Wallander spotykał się z Yvonne Ander w areszcie. Powoli zaczęła sobie zdawać sprawę, że jej nie prześladuje. Różnił się od innych mężczyzn, był zatopiony w sobie, chyba źle spał i dręczył go niepokój. Po raz pierwszy uznała, że naprawdę może zaufać mężczyźnie. O czym mu zresztą powiedziała podczas jednego z ich ostatnich spotkań.
Nigdy go o to nie spytała, ale wydawało się jej, że zna odpowiedź. Chyba nigdy nie uderzył kobiety. A jeśli nawet, to pewnie nie więcej niż jeden jedyny raz".
Czy to rzeczywiście jest takie rzadkie?
Aż trudno mi uwierzyć, że agresja mężczyzn w stosunku do kobiet jest zjawiskiem powszechnym. I nie chodzi mi o uogólnianie, nie chodzi mi o dyskusje na temat tego, jak bardzo kultura, w której żyjemy jest represyjna wobec kobiet. Tu chodzi o zwyczajne, prymitywne chamstwo.
Co kryje się za drzwiami mieszkań, które codziennie mijamy.
Co dzieje się pomiędzy ludźmi, którzy na ulicy czy w parku wyglądają na serdecznych albo przynajmniej spokojnych i kulturalnych?
Ale nie jest to powieść o tym, co ukryte; nie jest to powieść o fascynującej zagadce człowieka; jest to utwór o ludzkiej bezsilności. To, że dotyczy kobiet, świadczy tylko dodatkowo o specyficznym wymiarze naszej kulury. O tym, jak bardzo wpisane w nią jest ciche przywolenie na egzekwowanie dominacji mężczyzny nad kobietą.
Mankell przypomina, że bezsilność rodzi agresję; bezsilność budzi śpiącego w człowieku potwora. Dosłownie.
Opowiada nam historię sprowokowaną przez morderstwa kobiety "mądrej i szalonej zarazem". I to jest ważne. A dlaczego, to może za chwilę.
Bo zasadniczy problem jest często obecny w świecie nas otaczającym.
Myślę, że tak samo jak Szwedzi w książkach Mankella jesteśmy społeczeństwem bardzo krytycznie oceniającym działalność policji (to też jest jedna z tych rzeczy, które powodują, iż swiat przedstawiony tej powieści wydaje mi sie bliski bardzo). Często sam łapię się na myślach typu: "potrafią legitymować przechodnia za byle g..., a gdy się dzieje coś naprawdę groźnego, to spieprzają na druga stronę ulicy" albo "ciekawe, kto komu ile zapłacił, by ten przekręt nie został wykryty". Od takich myśli bardzo blisko już jest do konstatacji, że policja to tylko kolejny bezproduktywny pożeracz naszych podatków. I najlepiej będzie, jeżeli sprawę weźmiemy w swoje ręce. I to sie dzieje w tej powieści; inicjatywa oddolna; społeczeństwo samo zamierza wymierzać sprawiedliwość.
Skoro państwo nie staje na wysokości zadania... to skuteczniejsze wydaje się stworzenie grup samoobrony, które w bardzo prosty sposób, bez wikłania się w prawne subtelności (które czynią ze zbrodniarza człowieka), wymierzą tak zwaną sprawiedliwość.
Nie mieliście nigdy takich myślątek? Jeżeli - to pewnie dlatego, że nie macie poczucia, by jakaś spektakularna krzywda, która spotkała was albo waszych bliskich, uszła sprawiedliwości.
Bohaterka tej książki przed popełnieniem samobójstwa (chyba przestałem się przejmować, że coś zdradzam w powieści kryminalnej... - najwyżej przypadkowy czytelniku będziesz musiał się skupić nie na tym, co się za chwilę zdarzy, a na tym co jest naprawde ważne:-)) pisze list: "Gdzieś w Algierii żyje mężczyzna, który zabił moją matkę. Kto go szuka?"
Pragnienie sprawiedliwości zamieniające się w odwet.

W mieście Wallandera formuje się spontanicznie organizacja, której celem jest właśnie przejęcie wymierzania sprawiedliowści we własne ręce. Dość szybko dochodzi do skatowania przez jej przedstawicieli przypadkowego człowieka. Bo im się zdawało...
Ale czy naprawdę nie macie czasami takich myśli, żeby w ten sposób przywrócić poczucie bezpieczeństwa w świecie, w którym żyjemy. Ci się pomylili...
Ale bohaterka tej książki jest mądra. Zanim zabije wnikliwie zbada sprawę. I zabija tych, którzy za zamkniętymi drzwiami, z pełnym poczuciem bezpieczeństwa, bili i zabijali kobiety będące z nimi związane emocjonalnie. Gdyby nie ona nikt nigdy by się o tym nie dowiedział.
Charakter śmierci zadawanej męskim potworom był adekwatny do ich czynów.
Czy to sprawiedliwe?
"Wallander zauważył, że wśród kolegów istnieje zrozumienie dla postępków Yvonne Ander. Był zaskoczony".
Ona nie zabiła nikogo niewinnego, a nawet jeżeli okazała się takim samym potworem, jak oni, to przynajmniej "nigdy nie kłamała".

Gdzie jest granica pomiędzy poczuciem sprawiedliwości a chęcią odwetu?
Co czynić, gdy ma się poczucie, że ci, którym płacimy za chronienie naszego bezpieczeństwa, nie wywiązują się ze swoich obowiązków i czynią ze swej uprzywilejowanej pozycji niezły interes?
Jak nie dopuszczać do bezilności, która rodzi demony?
itd...

a oprócz tego bardzo istototny wątek najemników walczących w Afryce, do którego wrócę na pewno, bo Mankellowski Czarny Ląd wciąż prowokuje mnie do napisania...

4 komentarze:

  1. Lubię to - fundamentalne poczucie sprawiedliwości i oddolna inicjatywa w jej wymierzaniu. Trochę to nawet romantyczne, może nie tyle sama forma, co fakt odpłaty. Taki Hammurabi stosowany. Lubię to.

    OdpowiedzUsuń
  2. ale ta powieść chyba po to jest napisana, by ludzką bezsilność poskromić...


    i tak pozostaniemy bezsilni, ale linia pomiędzy porządkiem a chaosem jest cienka i jedną z jej cen jest pewnie kompromis ... albo konformizm

    OdpowiedzUsuń
  3. W sumie-jaki odwet jest adekwatny do poniesionej krzywdy? Ile za ile, co za co? Jestesmy bezsilni, ale nie bezradni. Zamiast dzikiej sprawiedliwości- walka w granicach prawa. Dążenie do prawdy bez sięgania po odwet-zdecydowanie możliwe!

    Przychodzi na myśl "Oszukana" Clinta Eastwooda

    OdpowiedzUsuń
  4. Nigdy bym nie pomyślał o "Oszukanej", ale coś w tym jest.

    W ostatnim roku chyba ze trzy filmy oglądałem, w których mamy do czynienia z "odwetem w imię sprawiedliwości": "Ostatni dom na lewo", "Furia" i "Prawo zemsty" - za każdym razem odwet staje się kolejnym, paradoksalnym zresztą, zwycięstwem bandyty (choć nie pamiętam dokładnie, jak to w "Furii" było), ponieważ ofiara udowadnia w ten sposób, że niewiele różni się od potwora, który jej wcześniej zadał ból.
    Lecz niezależnie od tego, gdzieś tam w człowieku mocno tkwi pragnienie, by kat poczuł to samo co ofiara i to jest tematem książki Mankella. Ja też czasami tak mam,niestety...

    OdpowiedzUsuń