sobota, 22 maja 2010

Ucieczka z ikony

Scena to niemal naturalne miejsce do przedstawienia dramatu rozgrywającego się w pomieszczeniu zamkniętym. Nic dziwnego, że dramaturdzy nader często to wykorzystują. Przeważnie są to oczywiście kameralne psychomachie o obcości lub wzajemnej psychicznej agresji tych, którzy powinni być sobie najbliżsi (to charakterystyczne, że jakoś nie sprawdzają się na scenie historie o szczęśliwym pożyciu małżeńskim czy o zrozumieniu mającym miejsce pomiędzy rodzicami i dziećmi). Od miłości do nienawiści droga niedaleka jak wiemy a i przebywanie z kimś pod jednym dachem przez lat wiele może zrodzić frustracje, które znajdują ujście w serialu pt. "codzienne dogryzanie sobie" lub w tradycyjnym mordobiciu, które we współczesnym tatrze najlepiej żeby skończyło się ostrym agresywnym seksem na scenie.
Tym razem skończyło się (na szczęście?) inaczej.
Eva Peron - dzisiejsza premiera Teatru Wybrzeże
sztuka o teatrze
teatrum mundi w kolejnym wydaniu
Ostatnia scena: bohater(ka) po wyreżyserowaniu perfekcyjnym swojej śmierci opuszcza - dosłownie - teatr. Widzowie uwięzieni w zacienionych czterech ścianach obserwują na ekranie aktora, który, wcieliwszy się w przypadkową tożsamość właściciela płaszcza pozostawionego w teatralnej szatni, schodzi po schodach, wyjściem dla publiczności opuszcza mury przybytku Melpomeny, mija okoliczne knajpy i znika na Targu Węglowym. Wybrał(a) wolność, w przeciwieństwie do widzów, którzy nadal przykuci są do swoich krzeseł, a co gorsza - także do opowiedzianej im na scenie historii.
Prawdziwa(?) Eva Peron wyzwoliła się z narracji na swój temat; pozostał mit okupiony zbrodnią
(choć stały bywalec Absyntu siedzący nad orzeźwiającym napojem w ogródku, obserwujący podczas kolejnych wieczorów przechodzącego obok aktora w nietypowym stroju może spokojnie dojść do wniosku, że uczestniczy w spektaklu i że 'Eva' wcale się nie wyzwoliła, a może wręcz przeciwnie - codziennie, podczas wieczorów teatralnych odgrywać musi to samo; zniewolenie nabiera podwójnego znaczenia).

Evitę gra Łukasz Konopka. I choć szekspirowska zamiana płci w teatrze nie jest niczym nowym, to w tym spektaklu od początku uzmysławia ona widzowi, że mamy do czynienia z wielką mistyfikacją (swoją drogą w momencie, gdy Eva całuję się z Ibizą - Maciej Konopiński - przypominają się oburzenia purystów z czasów Wiliama na sodomę i gomorę mającą miejsce w teatrach, w których, częste bardzo, sceny miłosne grane były tylko przez mężczyzn).
Zresztą niewyjaśnioną do końca sztuki; mimo wszystko płeć Evy nie została wyjaśniona (zresztą, czy z żebra Adama mógł powstać ktoś, kto tak bardzo i często mu przeczy:-)). Musi pozostać niepewność; nie można wyjść z teatru z przekonaniem, że wszystko wiemy. Ta sztuka jest właśnie o tym, że wiemy niewiele. Tylko tyle, ile przekazują nam media - a jakie są media, każdy widzi...
Eva wyzwala się ze swej ikony...
Inscenizuje spektakl śmierci (jak się okazuje, umieranie to także kawał teatralnej roboty).
Ale po to, by wyzwolić się ze spektaklu. Wokół niej wszyscy grają. A szczególnie matka - Dorota Kolak, która ani przez moment nie pozwala uwierzyć widzowi w to, że jest kochającą matką. Z wyraźnym dystansem do swej roli inscenizuje cały szereg stereotypowych zachowań, które mają przekonać Evę, że jej uczucia są szczere i że wcale nie chodzi jej o spadek.
Zaczynamy w końcu watpić nie tylko w to, co serwują nam permanentnie media, ale także w wyznania najbliższych.
Jedyną osobą, która nie w pełni wydaje się odnajdywać w tym okrutnym spektaklu jest pielęgniarka - Wanda Skorny. Wyraźnie zagubiona próbuje dostosować się do sposobu funkcjonowania dworu milczącego władcy (bo tak przedstawiony jest Peron - Krzysztof Gordon), ale nie udaje jej się to...
wydawałoby się
Bo gdy założyła jedną z piękniejszych sukienek swej chlebodawczyni, gdy peruka spowodowała, że zaczęła być uderzająco podobna do ikony (właśnie do ikony, bo przecież realna umierająca na raka Eva w niczym nie przypomina swych wizerunków), to z nieśmiałej pielegniarki dość szybko przeobraziła się w zachwyconą sobą ulubienicę tłumów. I to ją zgubiło (ale to, że zginęła ma mniejsze znaczenie przecież niż to, że tak szybko wyzbyła się wcześniejszej tożsamości dobrej kobiety; dokonała czegoś w rodzaju mentalnego samobójstwa, samobójstwa które jest naszym udziałem permanentnym, samobójstwo przez Gębę). Stała się ofiarą na ołtarzu wolności... no właśnie - kogo? Bo przecież nie Evy, jej być może nigdy nie było. Stała się niewolnicą swego mitu i otaczających ją dworaków. Być może także niewolnikiem swej płci (to już mogłaby być lekka przesada, gdyby nie to, że przecież przez stereotyp wyobrażeń na temat naszej płci także zniewoleni jesteśmy i niezależnie od tego, z jakim szyderstwem potraktujemy współczesne feministki, to akurat ich teksty na ten temat powinny dawać do myślenia - co nie znaczy, że od razu trzeba się z nimi zgadzać; ot - pomyśleć chwilę...)
Scenografia: zamknięta przestrzeń. Grupka ludzi uwięziona przez mit Evy. Eva uzmysławiająca im nieustannie to zniewolenie swoimi kaprysami, histeriami, swym niezdecydowaniem, swą śmiercią. Przestrzeń otoczona albo lustrami, w których odbijają się groteskowe figury czy wręcz Gęby bohaterów, albo ekranem, na którym obecna jest narracja o Evicie. A za ścianą szafa, o której marzy każda kobieta - wypełniona milionem sukienek, wśród których trudno znaleźć tę, o którą nam akurat chodzi. Sukienek, które decydują o naszej tożsamości.
Strój jako najbardziej podstawowy komunikat określający naszą tożsamość.
Eva rozdaje sukienki, obdziela swoim mitem otoczenie.
Najatrakcyjniejszą dostała pielęgniarka. Ona stała się Evitą.
I szpitalne łóżko z buteleczkami sztucznie podtrzymującymi życie ludzkiego organizmu. Symbol podtrzymywania przy życiu wyobrażeń, na których nam zależy.
Zadanie to o tyle jest łatwiejsze od podtrzymania życia pacjenta (szczególnie w polskim szpitalu), że ludzie są spragnieni mitu. To tak, jakby smierć zabiegała o ludzkie życie. Tak, jakby to człowiek zapraszał śmierć do tańca, a ona permanentnie dawała mu kosza. Tak jest z tym ludzkim pragnieniem mitu.
Ostatnia scena: Peron wygłasza mowę na pogrzebie swej żony. Mowę, która ma podtrzymać mit. A widzowie jednocześie przyglądają się na ekranie, jak rzeczona Eva opuszcza teatr, jak wędruje uliczkami Gdańska. Trudno powstrzymać śmiech. Patos rozbrojony przez groteskę.
Chciałoby się powiedzieć: ciszej nad tą trumną.

Copi Eva Peron reż. Kuba Kowalski



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz