niedziela, 23 maja 2010

Kolor trucizny

Ostatni raz o Antonionim pisałem w lutym. Czerwona pustynia nieco musiała poczekać na swą kolej. Ale dzisiaj ponownie się przekonałem po tej długiej przerwie, że obrazy Antonioniego działają na mnie hipnotyzująco. Powinienem być może czuć się zaniepokojony, gdyż to, co jest ich treścią dalekie jest od naszych codziennych pragnień.
Lustro - przeglądam się w tym świecie odnajdując tę samą pustkę i to samo pragnienie wyrwania się z niej. Niema rozpacz, która w pewnym momencie przybiera kształt biernej akceptacji.

"Ty mówisz, na co mam patrzeć; ja mówię, jak mam żyć. To to samo" - mówi Corrado.
Bardzo dużo w tym filmie o patrzeniu; o tym, co widzimy.
Tak naprawdę, to mamy do czynienia z dwoma pejzażami: tym realnym i tym duchowym. Co oczywiście nie jest niczym odkrywczym ani w odniesieniu do Antonioniego, ani tym bardziej do sztuki europejskiej.
Pejzaż mentalny. Znowu.
Współczesny pejzaż przemysłowy (w tym filmie absolutnie dominuje). Silosy, rusztowania, anteny, budynki pozbawione okien - dzisiaj po takich fabrykach pozostały czasami postindustrialne skanseny w postaci choćby naszej stoczni, która młodym bardziej kojarzyć się będzie z hedonistycznym szaleństwem niż z egzystencjalnym wyjałowieniem - ale wbrew pozorom, w wymiarze duchowym, wychodzi na to samo pewnie - tyle tylko, że jakoś z tej destrukcyjnej atmosfery dziś niewielu chce się uciekać.
Ziemia jałowa; jeśli niezabetonowana to pełna błota zanieczyszczonego olejami. Sieć anten do słuchania odgłosu gwiazd w świecie, w którym trudno usłyszeć drugiego człowieka. Sieć anten przypominających ogrodzenie w obozie koncentracyjnym. Trudno odróżnić mgłę od dymów wydobywających się już nie tylko z kominów, ale niemal z każdej tkanki przestrzeni; mgły przez które przestajemy dostrzegać otaczających nas ludzi - tych, którzy powinni być bliscy. Fioletowe drzewa. W miasteczku wąskie pozbawione przechodniów uliczki. Obdrapane mury, odpadający tynk. Przestrzeń zamknięta mimo że droga powinna gdzieś prowadzić. Klepsydry. Życie, które ma jeden ostateczny kres.
Czerwona pustynia
Miasto portowe, co nie jest bez znaczenia: morze także bywa drogą ucieczki, jest przestrzenią otwartą.
Film jest kolorowy, lecz mimo to w świecie przedstawionym dominują szarości. Morze także jest szare, oleiste. Kuszące kolory pojawiają się tylko w bajce, którą Giuliana opowiada swemu synowi. Bohaterka tej opowieści pewnego dnia spostrzega na lazurowym oceanie wspaniały żaglowiec, inny, niż wszystko, co dotychczas widziała. Podpływa do niego, zbliża się - jawi się on jako coś bardzo tajemniczego. Na chwilę nawet się zatrzymuje. Ale odwraca się, odpływa i znika. Na pokładzie dziewczynka nie dostrzegła żadnych ludzi. Gdy powróciła na brzeg, zaczęła słyszeć głos... "głos zaprzepaszczony" - "lecz to był głos i tylko głos i nic nie było oprócz głosu" (Leśmian oczywiście cytowany z pamięci).
Część akcji rozgrywa się w domku nad morzem. I sformułowanie jest tu niezwykle ważne: domek nad morzem - w wyobraźni niemal każdego człowieka musi się pojawić w tym momencie obrazek drewnianej chałupki otoczonej złocistym piaskiem, po którym w kilka sekund dotrzeć można do rozbijających się o brzeg malowniczych fal. W filmie ten domek jest przy portowym pomoście, obok którego przepływają wielkie metalowe kadłuby statków towarowych. Jest wprawdzie drewniany, lecz pomalowane olejną farbą wnętrze przypomina bardziej kanciapę na narzędzia niż miejsce, w którym można by urządzić atrakcyjną imprezę.
Domek nad morzem jako metafora kondycji duchowej bohaterów (najważniejszym tematem rozmowy były afrodyzjaki: tłuszcz z krokodyla, tłuszcz barani+2 łyżki miodu, mleczko pszczele, sproszkowany róg nosorożca).
Czerwona pustynia
Opowieść oczywiście o kobiecie.
Która się boi "ulic, fabryk, kolorów, ludzi". Można by powiedzieć: zwyczajna bohaterka Antonioniego. Kobieta pozbawiona żyroskopu, czyli urządzenia (mówi sie o nim w filmie), które stabilizuje ruch statku na burzliwym morzu. Taka cywilizacyjna metafora zdrowia psychicznego. Ale czasami się to urządzenie psuje (strajkuje - od strajku rozpoczyna się film, ale analogie społeczne już sobie daruję). Podłoga umyka spod nóg. Potrzebny jest bardziej niż zwykle drugi człowiek. Kobieta, która spotyka mężczyznę (znowu, znowu, znowu i niezależnie od naszego zżymania się i sarkazmu, tak będzie zawsze; i nawet jeśli na pewnym poziomie uogólnienia wydają nam się te historie identyczne, to za każdym razem są inne - chyba że sprowadzimy ludzki los do figury robota będącego zabawką syna Giuliany, robota, który w ciemności obija się o dwie przeciwległe ściany nie mając władzy nad swym mechanizmem).
Niezwykła scena: Ona w końcu do niego przychodzi. On - inteligentny, wrażliwy, pełen zrozumienia (potrafił na nią patrzeć tak, że mu zaufała). Ona przychodzi ze swoim lękiem; on każdym gestem (delikatnym wprawdzie) podlega swemu pożądaniu. Jego cierpliwość została wynagrodzona. Lecz, mimo że on chce z nią być, mimo że nie miało się skończyć na seksie (którego nie widzimy, bo on zupełnie nieistotny jest) - ona odchodzi.
Dlaczego? Bo nie poradził sobie z najważniejszym jej problemem: "Jest w rzeczywistości coś strasznego, ale nie wiem, co to jest". Czy ktokolwiek jest w ogóle w stanie sobie z tym jej problemem poradzić? Nie wiadomo, lecz on na pewno źle zaczął... uchwycił się nie tego końca i wypłynie na dalekie morza nie unosząc nic z tego świata. Bo nic mu nie potrzeba. W przeciwieństwei do niej - gdyby wyjeżdżała pragnęłaby zabrać wszystko, co jest tu jej światem. Niezależnie od tego, że 'jest w rzeczywistości coś strasznego'. Pewnie do czasu, kiedy ktoś autentycznie obok niej się nie objawi. W tej mgle to pewnie niemożliwe.
"- Mamo, dlaczego te dymy są żółte?
- Bo one są zabarwione trucizną".
To już nie jest romantyczna mgła kształtująca malowniczy charakter wieczornego spotkania kochanków nad morzem.

Czerwona pustynia, reż. M. Antonioni

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz