poniedziałek, 2 maja 2011

Dlaczego przenika?

Zastanawiam się cały czas, dlaczego ten film przenika mnie do szpiku kości...
Musiałby się pewnie tym zająć jakiś psychoanalityk, tym bardziej że przyczyny, których sam się nieśmiało domyślam, nie tak łatwo ujawnić można. To jest tak, jak z Szekspirowską "Pułapką na myszy". Jedna z tych najistotniejszych funkcji sztuki (niezależna od artyzmu): oglądamy coś i z niewiadomych przyczyn objawia nam się jakaś wewnętrzna prawda. Rodzaj wzruszenia, tęsknoty, niespełnienia, pewności... Nie zawsze musi chodzić o metaforycznie nawet pojmowaną 'zbrodnię', choć fakt skrywania czegoś dowodzić musi wstydliwości skrywanej treści.
Dom z bali, zapomniane przez Boga miejsce, późna jesień...
Ale nie są to Bieszczady, dom nie jak z katalogu, z którego wybierać będą swą przyszłą chałupę moi uczniowie, a jesień jakoś nie złota...
To jakaś prowincja na środku Stanów Zjednoczonych... a na podwórkach porozrzucanych w promieniu kilku kilometrów chałup panuje bałagan, jak w przeciętnym polskim gospodarstwie. Pejzaż zdecydowanie bardziej przypomina "Dom zły" niż krainę, w której pucybut zostaje prezydentem. Film jest amerykański a świat dziwnie znajomy.
Ten film to nawet nominację do Oscara miał. I dla mnie jest niewątpliwie o wiele bardziej znaczący niż pozostali kandydaci do tej nagrody. Wiadomo było, że wśród dzieł nominowanych do tej 'zaszczytnej' nagrody był kwiatkiem do kożucha, przypominającym, że kino to nie tylko Hollywood a świat to nie klocki Lego, ale i tak fajnie, że w tym gronie się znalazł, bo być może dzięki temu obejrzałem coś, chyba najważniejszego, w tym roku (dawno tak długiego zdania nie ułożyłem:)).
A więc...
Prowincjonalna społeczność rządząca się swoimi prawami. Twardymi i okrutnymi. Taki prawie amerykański zaścianek, bo wszyscy jakoś tam ze sobą są spokrewnieni. Co nie znaczy oczywiście, że się kochają. Czy też nienawidzą. Mają w sobie coś bardzo pierwotnego, chciałoby się powiedzieć - plemiennego. Tylko że w przeciwieństwie do Dobrzyńskich ich podstawowym zajęciem nie jest warcholenie na sejmikach, lecz gotowanie amfy. Można powiedzieć, że taki znak czasu. To, co być może łączy te dwie tak różne wspólnoty to to, że kablowanie jest grzechem największym. Zdrady się nie daruje... I to jest problem, przed którym stanęła bohaterka tego filmu (świetna J.Lawrence): jej ojciec poszedł na układ z szeryfem i jego pobratymcy go wykończyli. Tylko, że film wcale nie o tym jest. Bo choć przez cały czas oglądania być może zastanawiamy się, co się stało z ojcem Ree, to zdecydowanie bardziej przejmujemy się postawą córki. Skąd w człowieku bierze się taka pierwotna siła. Można ją nazwać oczywiście dobrem, ale to jest coś, co poprzedza etykę. To dotyka pokładów przedrefleksyjnych w człowieku.
"- I co my mamy z tobą zrobić?
- Możecie mnie zabić.
- Ta propozycja już padła.
- Możecie mi pomóc".
Albo "Nigdy nie proś o coś, co powinno być ci ofiarowane".
To są rzeczy, które kompletnie nie pasują do świata, w którym żyjemy. Świata, w którym trzeba się permanentnie chwalić swoimi osiągnięciami, by czasem nie umknęły niczyjej uwadze (szczególnie oczywiście szefów). Świata, w którym autopromocji uczy się na kursach...
A dziewczyna uczy swoje młodsze rodzeństwo strzelać do wiewiórek, bo gdy jej zabraknie, muszą sobie jakoś poradzić w życiu.
Czy chcę żyć w tak pierwotnym świecie? Pewnie nie i po obejrzeniu tego filmu pomyślałem sobie, że mój pomysł, by wynieść się gdzieś na Podlasie nie jest taki prosty... co będzie, gdy trafię na tego rodzaju społeczność? Ale jednocześnie w tym świecie panują prawa, które zdecydowanie łatwiej mi zaakceptować niż permanentna autopromocja czy konieczność udowadniania czegoś... Świat klocków Lego jest za czysty.
Czy to już to, co mnie tak ujęło w tym filmie? Być może, ale...
Jakiś czas temu oglądałem film "Królestwo zwierząt". To, co mnie tam szczególnie zaintrygowało, to uwypuklenie specyficznej sytuacji człowieka w świecie, polegającej na tym, że jesteśmy umieszczeni w rzeczywistości, której musimy się ciągle uczyć. No i najczęściej jest tak, że za młodu przyswajamy pewne schematy, które później mniej lub bardziej skutecznie pozwalają nam przetrwać do emerytury. W "Świecie zwierząt" młody chłopak - nawet nie wiadomo czy bardzo, czy nie inteligentny - w gruncie rzeczy walczy o byt (nawet 'rodzona' babka go zdradza) i mu się udaje. Ale prawa, które sobie przyswoił tak skutecznie są rodem z bajki Krasickiego "Wilk i baranek" (tytuł chyba nie do końca pamiętam). Czy my rzeczywiście w takim świecie żyjemy? Mam wrażenie, że coraz bardziej...
W tym filmie zresztą zaintrygowały mnie także niezwykłe relacje rodzinne - i tu znalazłem podobieństwo do jeszcze innego obrazu, który jakiś czas temu oglądałem, czyli "Boso, ale na rowerze"... ale przystopujmy asocjacje i powróćmy do tematu...
Ree Dolly ma we krwi, genach, czy w czymś tam jeszcze zasady rządzące światem, w którym jej podstawowym celem jest uratowanie rodzeństwa, matki... I po scenie, w której musi uczestniczyć w obcinaniu dłoni swego martwego ojca, wiemy, że jej się to uda.
A ja ciągle nie wiem, skąd ludzie mają taką siłę?


Do szpiku kości, reż. Debra Granik(a w roli głównej Jennifer Lawrence)

W sumie, to nawet nie wiem, czy ja właśnie to chciałem o tym filmie napisać...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz