środa, 20 lipca 2016

Czym skorupka za młodu...

Czasami aż trudno uwierzyć, że takie światy istnieją
alternatywne wydawałoby się
Czy to znaczy, że świat, w którym sami jesteśmy zanurzeni, jest taki normalny; żeby nie powiedzieć – dobry?
Tytuł „Królestwo zwierząt” (r. D. Michod)  najlepiej odzwierciedla istotę problemu, o który mi chodzi: człowiek wchodzący w życie, uczący się życia, ludzkie szczenię chłonące ze środowiska prawa nim rządzące (co jakiś czas, szczególnie w kontekście szkolnictwa, powraca pytanie: kto powinien decydować o wychowaniu dziecka? rodzice czy państwo (jakkolwiek pojmowane) – trzy filmy, o których w tym poście chcę, mogłyby stanowić argument przeciwko rodzicom – ale konserwatyści (i pewnie nie tylko) w takim wypadku uzależniają swoje zdanie od kształtu rodziny: jeżeli jest ona tradycyjna i bogobojna, to oczywiście jest dla nich lepszym środowiskiem wychowawczym niż szkoła świecka), prawa wyzbyte jakiegokolwiek humanizmu czy humanitaryzmu. Tym światem rządzą prawa natury, w którym dobro stada jest wartością najwyższą. Inne prawa nie istnieją. I tym nasiąka główny bohater „Królestwa zwierząt”, „Snowtown” i „El clanu”. Perspektywa narracyjna stawiająca go w centrum uwagi jest tym bardziej przejmująca. Ale, szczególnie w odniesieniu do pierwszego z tych filmów, pojawia się pytanie, jakie jest źródło obrony tych, wydawałoby się, zaprzepaszczonych już wartości. Z jakiego świata one przybyły do bohatera?
Choć filmy różnią się między sobą , łączy je jakaś dziwna, porażająca bierność bohatera. Widać jak świat każdego z nich tłumi, gasi, obezwładnia…
I nawet jeżeli stać ich na protest (przede wszystkim w „Snowtown”) jest on szybko tłumiony.
I te kobiety – matki godzące się na tę sytuację, a być może nawet w jakimś stopniu dostrzegające w tak chorej sytuacji warunek bycia wspólnotowego (lepiej jest żyć z dzikim przewodnikiem stada zapewniającym jedność wspólnoty, w zintegrowanym, mimo że stłamszonym, stadzie, niż samotnie mierzyć się koniecznością nadania sensu światu, w którym by nie było samca Alfa… (zupełnie inaczej jest w „Rozstaniach i powrotach” (r. A. Minghella)  – Amira (Binoche), uciekinierka z Bośni, widząc, że coś złego dzieje się z synem za sprawą towarzystwa ziomków z ojczyzny, przeciwstawia się męskiemu światu. I choć w dużym stopniu to szczęście decyduje, że jej syn najprawdopodobniej zostanie ocalony, to nawet gdyby nie ono, nie mielibyśmy do niej żalu, a jedynie współczucie – zrobiła, co się dało, by uchronić swe dziecko przed światem zwierząt, w którym o sukcesie decyduje instynkt, siła i przewodnik stada. Ale to zupełnie inny film…)
Wróćmy do tych trzech…
- w „Królestwie…” plemienna walka o byt jest na pierwszym planie , o postępowaniu bohaterów decyduje całkowicie egoistyczny system wartości…
- w drugim jest już inaczej, tak się przynajmniej wydaje początkowo: „Snowtown” (r. J. Kurzel – ten od najnowszego „Makbeta”, który zupełnie innym filmem jest; „Snowtown” w stylistyce filmu dokumentalnego, ten drugi zaś niezwykle klimatyczny z niezwykle malowniczo rejestrowanymi pejzażami itd…) – niby opowieść o seryjnym mordercy ale znowu w centrum jest umiejscowiony bohater, który w zbrodniarzu odnajduje autorytet…
A ten zbrodniarz ma zasady: należy zlikwidować wszystko, co jest sprzeczne z jego wyobrażeniem o naturalności, ale także wyręczyć sprawiedliwość, która jest w świecie demokratycznym, jak wiemy, bardzo nierychliwa. Oczyścić świat z pedofilów, pedałów (bo oni wiadomo, że też pedofile – jakbym słyszał naszych rodzimych zwolenników czystości rasy) i wszelkich ułomności…
Oczyścić…
Jak to mówił Soplica: „ dom czyścić z śmieci. Oczyścić dom powiadam, oczyścić dom dzieci…” – cytat, na który mogą się dziś powoływać z satysfakcją bohaterscy narodowcy i pójść śladami Gerwazego….
Ale ważniejsze jest znowu dla mnie centralne miejsce w tym świecie młodego bohatera, który nasiąka jak gąbka prawami narzuconymi przez guru.
Na początku filmu pojawia się szereg scenek odzwierciedlających jałowość życia w getcie na przedmieściach. W tę pustkę wkracza człowiek z jasno określonym – nazistowskim – światopoglądem i zagospodarowuje psyche młodego człowieka (wiem, wiem – „Więzień nienawiści” i wiele innych już teraz).
W obliczu pustki cokolwiek nabiera wartości – szczególnie, gdy się jeszcze nie wykształciło siebie.
Zabierać dzieci z takich rodzin? Z tym zawsze problem, bo przecież rodzina…a i przypominają się takie ‘szczytne’ działania przedstawicieli Zachodu, które zmierzały do ucywilizowania Indian, Eskimosów, Aborygenów, gdy zabierano im dzieci, by nasiąknęły światem cywilizowanym, by oderwać ich od ‘dzikich’ korzeni. I to zbrodnia była przecież…
Pamiętam „Dreszcze” Marczewskiego; opowieść o chłopcu, którego na obozie komunistycznym całkowicie przerobiono… Co nas kształtuje?  (ale chyba za dużo tych dygresji, bo tu przecież o zbrodniczych środowiskach kształtujących mówimy [no ale „dreszcze” to przecież też….no dobra – stop])
„El Clan” (r. P. Trapero) pasuje do tego zestawu, bo bohater ma pełną świadomość zbrodniczego procederu, w który wciąga go ojciec. A i ojciec + towarzysze z innego świata pochodzą. To opowieść o Argentynie współczesnej jest i o tym, jak junta nie przemija bez śladu… opowieść o patriarchacie obezwładniającym wszelkie moralne odruchy, które mogłyby się pojawić  u członków rodziny.
Rodzina patriarchalna jako metafora junty wojskowej  - świetne odzwierciedlenie stosunku do moralności pozostałych członków rodziny. Ci, którzy nie uczestniczyli w zbrodni, ale przecież słyszeli jęki porwanych, zachowywali się tak, jakby  nic się nie działo. Nie słyszeli…

I choć punktem wyjścia do opowiedzenia tej historii były wydarzenia, które rzeczywiście miały miejsce, to tworzyły one jednocześnie bardzo wymowną metaforę sytuacji człowieka żyjącego w kraju rządzonym autorytarnie; uzależnionym od władzy, która nie przejmuje do wiadomości, że może się mylić, a każdy, kto jej to wytyka, staje się śmiertelnym wrogiem; w takiej rzeczywistości o przetrwaniu decyduje trwałość kokonu, w którym się zamkniemy i wewnątrz którego nie słyszymy nic, co mogłoby zakłócić nasz spokój. Historia ta pokazuje, czym jest mentalność człowieka wchłoniętego przez rzeczywistość junty. Człowieka w gruncie rzeczy zlagrowanego. A wewnątrz tego wszystkiego bohater, którego siła ojcowskiego autorytetu (pan Freud także jest tu jak najbardziej na miejscu) wciąga w zbrodnię, proceder prowadzący do moralnej schizofrenii, a następnie do próby samobójczej, w konsekwencji na wiele lat do więzienia. Tylko jeden, z tej opisanej przeze mnie trójki, tram nie trafił. Zeznawał przeciwko rodzinie i gdzieś tam sobie żyje. Na pewno nie jest to całkiem normalne życie…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz