czwartek, 28 lipca 2016

Loach jedzie po bandzie

Loach jedzie po bandzie (oczywiście w "Ja, Daniel Blake"). Wszystko w jego opowieści służy temu, aby uwypuklić krzywdę, która spotkała bohaterów filmu. Gdy szklą mi się w kinie oczy, od razu włączają mi się światełka ostrzegawcze - kto i jak robi mi to wzruszenie i jedzie mi po bebechach? Nie żebym się wstydził wzruszenia, szczególnie jeśli w życiu a nie w kinie się pojawia (co nie znaczy, że muszę je od razu okazywać), ale w sztuce istnieje cały szereg środków, które dobrzy twórcy zręcznie potrafią wykorzystać, by emocjonalną reakcję widza wywołać. Trzeba więc w takim wypadku, niczym mistrzów starożytnej retoryki, zapytać zawsze twórcę o intencje. I z tymi, niestety (niestety, bo wolałbym żyć jednak w świecie, w którym Państwo nie działa jak machina mafijna), się zgadzam: także mam głębokie uwewnętrznione przekonanie, że my, przeciętni zjadacze chleba, mięso armatnie wyborów, jesteśmy zakładnikami Państwa. 
Nie ma wątpliwości, że z zasiłków społecznych (u nas to jeszcze 500+ doszło) korzysta spora grupa darmozjadów (nie znam statystyk; czy są one w ogóle możliwe? to wbrew moim i Loacha uproszczeniom bardzo delikatna materia przecież) i ludzi, którzy nigdy nie próbowali wziąć odpowiedzialności za własne życie i bardzo często mają pretensje do całego świata, że muszą pić taki tani bimber (uprościłem? oczywiście, ale przecież tak też uczynił Loach, tyle że w drugą stronę), a burżuje wcinają langusty (to z "Szewców" Witkacego). Ich w filmie nie ma - para sąsiadów Daniela, która predestynowana jest do tej roli, daje sobie radę w sympatyczny (!) sposób łamiąc prawo. W ten sposób być może Loach daje nam do zrozumienia, jak sobie poradzić z opresyjnym system Państwa: po prostu, na ile to możliwe, a najważniejsze, by sprytnie, a nie tak jak Katie kradnąca z półek sklepowych, starać się obejść zasady, a najlepiej uszczknąć coś z potężnych zysków korporacji, które przecież i tak uczciwością nie grzeszą i są częścią Systemu. 
Daniel jest bohaterem bez skazy, niemal świętym bez Boga (choć nic nie wiemy o jego wierze; w roli Boga czy też Fatum występuje w tym filmie Państwo), tak zwanym człowiekiem przyzwoitym na maxa. Katastrofa, która spotykała bohatera tragedii greckiej związana była przynajmniej z hybris - ten bohater nawet pychy niepotrzebnej jest pozbawiony. Na pewno może w lustrze analizować swoją twarz, bo inteligenckich przypadłości także tam nie dostrzeże. Widz przeżywa katharsis, gdy bohatera tragicznego spotyka nieszczęście...konfrontacja z losem Daniela do oczyszczenia nie prowadzi. Jego sytuacja budzi współczucie i wkurw, bo taka jest rola sztuki interwencyjnej o tematyce społecznej. To jest najważniejszy element tej układanki - kim jest ten, kogo spotyka nieszczęście. 
Ciekawsza jest kreacja Katie. Ta niepokojąca ludzka naiwność powodująca, że mimo porażek, jesteśmy w stanie zaufać osobom w typie tych, które nas wcześniej wystawiły do wiatru. Ale poza tym to przecież idealna mama, pełna cierpliwości i zrozumienia nawet dla Dylana, którego nawet malutka Daisy potrafi zrozumieć ("Ludzie nie słuchają, co on do nich mówi, to on przestał słuchać ludzi" - mądra ta jego siostrzyczka, idealne rodzeństwo). Nawet gdy decyduje się na prostytucję, to na pewno nie przeżywa dylematów Sonii Marmieładow. Bo pewnie - zdaje się mówić Loach - nie jest to dziś taki wielki grzech, może  się wiązać z potępieniem społecznym, ale przecież wiemy, jak ono jest nacechowane hipokryzją. Więc decyzja ostateczna to jest, ale na pewno nie wiąże się z wiecznym potępieniem. 
A po drugiej stronie bezduszny system. Mimo że jedna z pracownic urzędu jest ludzka, ale jest ona ludzka po to, aby mogła być skarcona, by móc pokazać, uwypuklić, że bezduszność nie jest produktem ubocznym, jest zasadą. Od pierwszych słów padających z ekranu, słów niepozostawiających wątpliwości, że z Kafkowskim procesem mieć będziemy do czynienia; że cechą immanentną systemu jest absurd; że cel, któremu ma służyć to tylko pretekst (na przykład dla zdobycia funduszy unijnych), jego istotą jest podtrzymanie własnego istnienia, jak u Orwella.
W ten sposób wyjaśniłem sobie niektóre, tylko niektóre, elementy układanki mającej wywołać mój wkurw. Czy wywołał? Tak, ale nie dlatego, że film, lecz dlatego, że ja go mam w sobie od bardzo dawna. Bo dla mnie nie tyle idealna kreacja bohatera była ważna, co fakt, że ten facet przez całe życie płacił uczciwie składki na system, który go okradł i zabił.  To jest to, co leży mi na sercu: jesteśmy zakładnikami systemu, który nas zwodzi obietnicami, który nas szantażuje emeryturą i który na końcu może się na nas wypiąć. System to oczywiście też ludzie, ale czy muszę dodawać, że nienawidzę polityków.
Czy należała się Złota Palma? chyba jednak nie jest to kino wybitne, lecz nagłośnienie problemu jak najbardziej potrzebne. Czy poruszy sumienia urzędników? Na pewno nie, bo oni są takimi samymi zakładnikami jak my wszyscy i dopóki system ich nie porzuci, będą mu wierni. Jak prawie wszyscy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz