sobota, 23 lipca 2016

Konrad jako duch roju


Powinienem się wytłumaczyć z tytułu tego wpisu, ale pozostawię to ludzkiej domyślności...
To specyficzne, że początek festiwalu NH w moim wypadku przyćmiony został przez stary baskijski film "Duch roju" (V. Erice). Wprawdzie niezupełnie rozumiem tytułową metaforę odwołującą się do życia pszczół, ale to chyba jest mój jedyny dyskomfort interpretacyjny; w dodatku jakoś tak sztucznie (sztucznie, bo nie rozumiem - he, he) doczepiony do fabuły: ojciec dziewczynek, z których problemami (a w zasadzie z problemami jednej - młodszej) mamy do czynienia w filmie, hoduje pszczoły i od czasu do czasu (dwa razy) snuje refleksje na temat porządku świata odwołując się do życia pszczół (nie chce mi się jakoś przyjąć do wiadomości interpretacji, zgodnie z którą pszczoły to takie super zorganizowane i na maxa zapracowane społeczeństwo - to jakieś takie już stare jest). 
Świat z punktu widzenia małej dziewczynki, a w tle mniej lub bardziej czytelna rzeczywistość za panowania generała Franco...spojrzenie Anny na świat magiczne jakieś - tak, tak to "Nakarmić kruki", ale one są późniejsze (1973, 1976), lecz jest ta sama dziewczynka w roli głównej czyli Ana Torrent, która w obydwu pod własnym imieniem (i tyle tej historycznej rekapitulacji).
Kluczowa scena filmu pochodzi z innego dzieła. Do hiszpańskiego prowincjonalnego miasteczka (które tak małe i zapyziałe, że wsią by być mogło) przyjeżdża w roku 1940 kino. Dwie małe dziewczynki z ogromnym przejęciem oglądają "Frankensteina" a w nim   najważniejszą scenę, czyli spotkanie bohatera z małą dziewczynką. I ona, nie dostrzegając, że z potworem ma do czynienia, bo w tym wieku nie widzi się pewnie (według niektórych, a twórcy tego filmu na pewno) zła. Albo też dziecięce naturalne dobro jakoś komunikuje się spontanicznie i bezpośrednio z dobrem, które przecież w każdym. Jak być może niektórzy pamiętają ta sielankowa ale i niepokojąca scena kończy się źle. Ana pyta więc: "Dlaczego ona musiała zginąć, dlaczego jego zabito?" i dużo później otrzymuje od Izabeli odpowiedź, że oni tak naprawdę nie zginęli, że wciąż żyją i nawet pokazuje jej miejsce, gdzie oni nadal, tylko trzeba zdobyć zaufanie...no i narobiła problemów...bo wyobraźnia dziewczynki od tego momentu zaczyna porządkować otaczającą ją rzeczywistość zgodnie z instrukcją siostry...
tak se opowiadam, żeby ten główny mechanizm zapamiętać
jak to trzeba uważać, gdy pewne prawdy sprzedaje się dzieciom
nie będę wracał do tematu odpowiedzialności tych, którzy te wyobrażenia kształtują
nie poruszę też problemu związanego z tym, jak wielu bardzo by chciało tę wyobraźnię na swoją modłę, rząd dusz (władca roju?!) itp...
ja o tym Frankensteinie chwilę i o konfrontacji z nim i jak to jest w tym filmie
Frankenstein - figura potwora stworzonego przez człowieka; symbol często ludzkiej arogancji i pychy, która prowadzi do dramatów i nieszczęść; konsekwencja nieposkromionej ludzkiej ambicji (nieprzypadkowo Mary Shelley go wymyśliła w czasach, gdy figura Fausta zaczęła odzwierciedlać wzorzec najistotniejszych ludzkich pragnień); zło stworzone przez człowieka ku własnej udręce; ale też - i tak też jest w przywołanej przeze mnie i Erice scenie - potwór, w którym nikt nie chciał dostrzec nic dobrego; siła destrukcji - ale karmiąca się ludzką wrogością i niechęcią; ciemna strona człowieka, którą można, lecz najczęściej się nie chce, załagodzić - choćby na chwilę, choćby ponosząc śmiertelne konsekwencje, które z kolei są konsekwencją itd...
Ana konfrontuje się z Frankensteinem. Chyba wszystko, co ją spotyka można wpisać w powyższe znaczenia (tu lampka ostrzegawcza: tak przejrzyste interpretacje są nazbyt kuszące i w konsekwencji upraszczają... i nie jest to z mojej strony topos skromności, lecz głębokie wewnętrzne przekonanie: gdy znaki układają się w klarowny system, to znaczy, ze jesteśmy prowadzeni na manowce przez naszą usilną potrzebę znalezienia sensu, która to potrzeba prowadzi do ignorowania sygnałów nie pasujących do systemu...ale ja o tym przecież nazbyt często).
Choćby to spotkanie zasadnicze...
ukrywający się uciekinier (i teraz już nie będę skrupulatnie streszczał, mam nadzieję, że jak kiedyś wrócę do tego wpisu, to będę rozumiał, co tu napisałem, a czasami mam z tym problem po latach, bo to już kilka ładnych lat to moje pisanie)
dezerter? ofiara prześladowań Franco? były kochanek mamy? a może nawet ojciec Any (są i takie przypuszczenia)? niedopowiedziane, bo ma się mienić tymi wszystkimi znaczeniami
dlaczego Frankenstein? bo jakiekolwiek z tych znaczeń przyjmiemy, jest on jakimś rodzajem zła, ale zła nieoczywistego, zła wygenerowanego przez człowieka (to Franco i każdy dyktator stwarza takie zło (choćby - upraszczając w kierunku publicystyki - gorszy sort), z którym później musi walczyć; jest mu ono wręcz niezbędne, dyktator musi stworzyć Frankensteina, by gawiedź mogła z potworem walczyć
jeśli jeszcze kochankiem mamy był (choć to już daleko posunięte domysły są, lecz sugerowane jednak przez twórcę tymi listami pisanymi i niszczonymi przez żonę i matkę), to też przecież zło generowane przez człowieka
jakkolwiek by nie było, jest to - z punktu widzenia społeczności, w której żyje Ana - potwór, który przybywa z zewnątrz i z którym Ana się zaprzyjaźnią i który, jak łatwo przewidzieć i to nie jest a może i jest spoiler, zostanie przez społeczność unicestwiony, o czym Ana się dowie dzięki zegarkowi...i to że ojciec w jakiś sposób jest w to zamieszany oczywiście nie jest bez znaczenia...matka tylko jakoś tak nieobecna - czy to też oczywiste dla dziewczynki w tym wieku?
W filmie, co typowe dla dzieł, które świat z dziecięcej perspektywy jakoś tam, mamy dwie narracje (modne to słowo, przyzwyczaiłem się do niego, bo jakoś trafnie ogarnia znaczenia, ale dziwnie się czuję, gdy modzie ulegam) porządkujące rzeczywistość. Any, która dzięki opowieści o Frankensteinie po raz pierwszy potrafiła na swój sposób oswoić zło świata, w który wkracza. I tę dorosłą, w tle   - chciałoby się powiedzieć 'prawdziwą', ale przecież to też narracja, jakieś ludzkie uporządkowanie, w którym na plan pierwszy polityka i zdrada wychodzi. I tęsknota do świata, który kiedyś, bo przecież matka w listach wspomina czas sprzed...ale czy to nie, tkwiąca w nas głęboko tęsknota za światem, w którym uporządkowanie jakieś takie prostsze...(ale czy figura Frankensteina rzeczywiście jest prostsza?) 
Jeszcze jest Jose, taki szkolny Frankenstein...ale to już zostwię...
Przede wszystkim w filmie panuje klimatyczny duch opowieści, który uwielbiam: na starej  taśmie w powolnym rytmie pojawiające się obrazy z życia prowincjonalnego miasteczka, gdy gdzieś tam toczy się Historia i wielkie, zdziwione światem oczy Any Torrent (w "Kochanicach króla" piękna Katarzyna Aragońska).
Victor Erice - coś jeszcze na pewno...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz