czwartek, 14 lipca 2016

Nie tylko "Nienasyceni"....


Filmowo-wakacyjny reset zaczął się w Sopocie. I choć nie jest to festiwal o jakiejś niezwykłej renomie, to można dzięki niemu nadrobić zaległości (szczególnie że w Gdańsku ostało sie jedno kino studyjne i są tytuły, które umykają z różnych powodów), ale można też czasami coś niecodziennego zobaczyć. Ale podstawowa wartość, to te kilka nałogowych godzin w kinie pozwalających uciec z realnego świata. Oczywiście pozornie, bo przecież myśląc o obejrzanych filmach jest on obecny; ale jakoś inaczej, na poziomie refleksji ogólnej, pozbawiony tych codziennych,często męczących szczegółów.
Szczególnie wczoraj miałem jakiś dziwnie urozmaicony jadłospis. Od lekko melancholijnej, wiatrem podszytej opowieści ("Aracti" A. Portugal z Brazylii), która mogłaby mi się z Orzeszkową kojarzyć i jej "Glorią victis", gdyby nie to, że nie była na potrzeby kształtowania patriotyzmu czyniona, a patrzenie wiatru odzwierciedlała pozbawione troszkę ludzkiego uprzedzenia; przez powrót do lat 80. w Czechosłowacji ("Fair play" A. Sedlackovej z Geislerovą, z która już w tym roku w Cieszynie trochę i w ten sposób te moje festiwalowe peregrynacje zaczynają dialogować, a aktorka z niej zacna), do czasu wyborów trudnych bardzo, przed którymi dziś, póki co, nie musimy stawać, przypomnienie, że kiedyś konsekwencją uczciwości mogło (lecz nie zawsze, ale jednak) być całkowite zaprzepaszczenie kariery (w tym pozytywnym znaczeniu, nie - karierowiczostwa); oraz okrutne interludium (oksymoron?) punkowe zagrane na ostro (nieprzypadkowo na widowni pojawił się Darski) z przemocą nieco nawet mnie wbijającą w fotel ("Green room" J. Saulnier z USA), aktualny - o zgrozo,  bo pokazujący świat neonazistów, który mocno przez naszą obecną władzę jest kokietowany, ostrzeżenie, które nie będzie wysłuchane, pozostawiające strach przed ludzką, tych, co takich kokietują, tych, co tak widzieć chcą patriotyzm, bezmyślnością; aż po "Nienasyconych" (L. Guadagnino), który musi się każdemu z "Ukrytymi pragnieniami" kojarzyć (jakaś taka tendencja w kinie chyba głównie włoskim, by do klimatów starych mistrzów wracać; tyle że Guadagnino zrobił wcześniej dokument o Bertoluccim, więc ten jego film jako wyraz hołdu moźna potraktować),czego ja akurat jako zarzut nie traktuję, opowieść, o której kilka słów więcej...
Historia czwórki bohaterów. Każda pełna niuansów i niedopowiedzeń. Wpisana we wspomniany wcześniej schemat "Ukrytych pragnień" - młoda dziewczyna (nie tak zmysłowa jak Liv Tyler - Dakota Johnson, ale pewnie znajdą się oponenci) prowokująca facetów w blasku południowego słońca... tylko że w tym filmie wydaje się to wyreżyserowane: Harry (rewelacyjny, brawurowy Ralph Fiennes) celowo przywozi swoją odnalezioną młodą córkę, by rozbić związek swej byłej kochanki (Tilda Swinton - świetna w ukazywaniu ukrytych skrytych pragnień) ze swym przyjacielem Paulem (bardzo powściągliwy Matthias Schoenaerts). Każdy z bohaterów ma tu swoją historię (najmniej czytelna była dla mnie Penelopa, ale może już nie rozumiem tak młodych dziewcząt - 17 lat, co się okazuje na końcu filmu, mówi, że ma 22) i można by o tym filmie z perspektywy każdej z nich.
Mnie zaintrygowała Marianne i pewnie tak miało być, by ona w centrum. Ta jej blokada i szczęście...tak mnie jakoś zastanowiła...bo jeżeli 'ukryte pragnienia' mają nam przyjść do głowy, to najbardziej o nią przecieź chodzi, to w jej wypadku deklaracje i słowa jakoś nie współbrzmią z tym, co głęboko gdzieś. 
niuanse, ledwo uchwytne sygnały, ulotne słowa
To Marianne dała znać Harry'emu, gdzie się ukryła z Paulem. Chciała, by jakoś zakłócił im ten blogi i rajski przebyt. Jest po operacji gardła, nie może mówić, a jest rockową piosenkarką a Harry producentem i to jej milczenie symboliczne jest, bo odzwierciedla jej niemoc, postawienie tamy jakiejś pierwotnej energii, którą uruchamiała na koncertach i nie tylko przecież, bo Harry, gdy ją przekazuje w ręce Paula, bo jakoś mu się chyba znudziła i chce odmiany, ale, jak się okazuje, po kilku latach żałuje, to rekomenduje mu, i nie wybrzmiewa to sympatycznie, gdy to mówi, jakieś jej niezwykłe pokłady erotyczne. Ten spokój i błogość na początku filmu kontrastowy jest w stosunku do tego, czego się, troszkę tylko, dowiadujemy o Marianne później. Gdzieś z głębi tego emocjonalnego także milczenia jakby wzywała Harry'ego.
wokół cisza i rajskie pejzaże na włoskiej wysepce, której spokój pod koniec zakłócony jest przybyciem uchodźców - czy to metafora naszego ukrytego pragnienia; że to my sami jakoś tych uchodźców, że wewnętrzne pragnienie Dionizjów nieświadomie sprowadziło do nas imigrantów mających zburzyć nasz europejski błogostan, żeby nie powiedzieć - zamieranie i ducha i życia
Gdy Harry chce się pieprzyć (nie da się tego inaczej nazwać) z Marianne ona nie stawia oporu; jest w niej, ona go pragnie...wydawałoby się, że to punkt kulminacyjny filmu, gdyby nie późniejsza śmierć - która jakoś konsekwentna jest: ten gwałtowny erotyzm pobratymcem jest thanatosa...i mimo że pragnie, nie potrafi mu się oddać, zapomnieć się - odzyskać utraconego głosu, który później już tylko w postaci zwierzęcego wycia się pojawia, gdy na jego zwłoki patrzy.
Paul i jego porządek zbudowany na stłumieniu (bo przecież on też swoją historię ma z alkoholizmem związaną [i jeszcze do tego kurcze fotografem jest] i też nie wiadomo, czy on z Penelopą coś... to niedopowiedziane zostało, oddzielone - jakby w innej przestrzeni i czasie, gdzie indziej, z innej historii) przetrwał (jakoś nie pasuje mi tu słowo wygrał - Girardowski mord pierwotny [Marianne i Penelopa domyślają się, kto i tak jakby mentalnie, mimo że smutek do końca życia, współuczestniczą] funduje późniejszy porządek, ale trudno tu mówić o zwycięzcach). 
Gdy Paul zwierza się Marianne, w tle słyszymy muzykę z filmu Herzoga "Aguirre, gniew boźy"; na obraz zjednoczonych kochanków nakłada się scena, w której samotny Kinski na rozpadającej się tratwie po której baraszkują małpiatki, podąża w kierunku nieistniejącej krainy Eldorado. Kinski - jako aktor, ale przede wszystkim jako synteza postaci, które kreował - jest symbolem ucieleśnionego szaleństwa, spersonifikowanej siły pierwotnego chaosu tkwiącego w każdym, ale tylko niektórzy dają mu się, choćby na chwilę opętać, np. w akcie zmysłowej miłości dającego im poczucie istnienia. Więc Paul nie wygrał, ale to z nim Marianne będzie doświadczała codziennego szczęścia czasami być może nostalgicznie tęskniąc za czasami, gdy Inne pragnienia nie były ukryte.
nienasycenie pozostanie

A można by ten film opowiedzieć przecież z perspektywy Harry'ego...

1 komentarz: