wtorek, 26 lipca 2016

Kobiece oblicze terroryzmu


O kobietach na tym blogu sporo
często z pozycji feministy
nawet poprzedni wpis z intencją zwrócenia uwagi na męskie pragnienia zniewolenia także przecież i w naszej kulturze i mentalności był pisany
w tym kontekście myślałem, że jakoś inaczej wybrzmiewać będzie opowieść o jedynej przywódczyni ETA Dolores Gonzales Catarain o pseudonimie Yoyes (taki też tytuł filmu baskijskiej reźyserki Heleny Taberny z Aną Torrent [o której tu już było] w roli głównej)
niestety - faceci znowu okazali się być górą
Twórczyni udało się przekonująco opowiedzieć językiem thrillera politycznego osobistą historię wrażliwej kobiety o zdecydowanych poglądach społecznych. Także Ana Torrent w swej kreacji harmonijnie połączyła oba aspekty osobowości bohaterki - zadeklarowanej rewolucjonistki i spragnionej rodzinnego ciepła kobiety. Dla mnie jeszcze dodatkowo film ten, jak zresztą wiele przeze mnie oglądanych, ma wartość edukacyjną: cóż my bowiem wiemy, poza kilkoma stereotypami, o kraju Basków i o jego dążeniach wolnościowych. Nie mówiąc już o terroryzmie, który dzisiaj już tylko niestety z islamem się kojarzy i gdzieś tam niemal w prehistorii umiejscawiamy całkiem przecież niedawne lata 70. To nie Arabowie wymyślili tę formę walki...
Ale ja przecież chciałem o kobiecie...
Opowieść nie ma wprawdzie charakteru linearnego, lecz nadal utrzymana jest w konwencji biograficznej. Nie będę więc streszczał czegoś, co można w wikipedii...
kilka tylko myślątek, które jakoś tak w głowie
Zawsze porusza mnie los ludzi, którzy swe życie nie zaspokojeniu swych mieszczańskich potrzeb podporządkowali; choć kolejne wcielenia Cezarego Baryki nie budzą we mnie jednoznacznego podziwu (tym bardziej że wśród nich często rodzi się fanatyzm [i ci towarzysze walki Yoyes niewątpliwie fanatykami są - to jest to oblicze terroryzmu podstawowe; znacząca scena reakcji bohaterów, gdy  po jednym z wybuchów, w którym sami przypadkowi 'cywile' zginęli: Yoyes jest poruszona, niebawem pod wpływem tego wydarzenia, które jasno uzmysławia, czym jest terroryzm, opuści szeregi ETA, jej wrażliwość {kobieca?} nie jest w stanie zaakceptować tej formy walki {o czym nie wie, co zrozumiałe,  kobieta, która w jednym z takich zamachów straciła męża i która, już po ujawnieniu sie Yoyes, bo w pewnym momencie, w wyniku negocjacji rządu z ETA taka możliwość się otworzyła, choć w wypadku bohaterki było to bardziej skomplikowane, niż u szeregowych działaczy organizacji i o tym między innymi jest ten film, zaatakowała ją, życząc, co zrozumiałe, wszystkiego, co najgorsze - przejmujące spotkanie kata i ofiary, gdy znika anonimowość i trzeba się skonfrontować, niezależnie od tego, jak nasza postawa jednak była inna niż tych męskich przywódców organizacji}; oni zaś uważają, że to jest wojna i cywile też muszą cierpieć - nie ma dla nich znaczenia, że mogą to być ci, o których dobro niby walczą... to jest właśnie jedno z tych absurdalnych oblicz fanatyzmu: gotowi jesteśmy poświęcić życie tych, których życiem niby tak się przejmujemy; to jest ten moment, gdy zaczynamy się i innych poświęcać abstrakcyjnym wartościom oderwanym od konkretnego, dotykalnego życia człowieka], który przecież podstawowym źródłem nieszczęść), to, poniewaź sam jednak w swojej gawrze skoncentrowany na epikurejskim (w filmie bohaterka wiąże swe życie z filozofem, który także w życiu pragnie się kierować wskazówkami Epikura i nie rozumie, dlaczego związał się z rewolucjonistką - co dramatycznie komplikuje mu przecież życie; czyli też opowieść o przewrotnych figlach losu, który wrzuca człowieka w ramiona, które są dla nas najmniej odpowiednie) poszukiwaniu szczęścia (z czym coraz gorzej), gdy ktoś potrafi coś światu, to szacun... i jednocześnie jakieś takie poczucie żalu i wkurwu, gdy widzimy, jak los (nie los przecież a konkretni ludzie, którzy rzadko kiedy nagradzają tych, którzy najbardziej a dają ordery tym, którzy najgłośniej i w odpowiednim momencie) się z nimi obchodzi - 'chłostą śmiechu i morderstwem na śmietniku', tym dosłownym i symbolicznym, na którym Maciek Chełmicki...
Są decyzje, które na zawsze determinują ludzkie życie. Decyzje, które wymagają odwagi i poświecenia, ale i szaleństwa, bo nigdy nie jesteśmy w stanie przewidzieć, szczególnie, gdy jest się młodym, jak kiedyś mogą zmienić się nasze oczekiwania od życia i nasze na nie spojrzenie. Dołączenie do ETA, a później zgoda na to, by być jednym z przywódców, do takich należy. Niezależnie od szlachetnych pobudek, bo przecież one były. Chichot losu czy też Bóg śmiejący się z nieba odezwać się muszą, gdy zabijają cię właśnie towarzysze broni, mimo że mają tylko podejrzenia, insynuacje... samotna była już siedząc w ich gronie, samotna była gdy okazała większą niż oni wrażliwość na ofiary (to jest chyba to, co jakoś ją jednak wyklucza z grona terrorystów współczesnych, którzy przecież tylko a przypadkowe zupełnie ofiary uderzają) samotna była zawsze...
Inni jej towarzysze walki po ujawnieniu się witani byli w swych społecznościach jak bohaterowie; jak żołnierze wracający z frontu regularnej wojny...jej powrót oczytano jako zdradę. Nie warto być wielkim, instynkt przetrwania nakazuje, by, nawet gdy się angaźujemy w sprawę, pozostać niewidzialnym - rada, której udzielono Yoyes chyba zbyt późno. 
Została zlikwidowana oczywiście przez fanatycznych facetów. Płeć pewnie nie ma tu znaczenia...może...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz