"Władca Much" Goldinga chyba w sposób najbardziej dobitny postawił problem niewinności wieku dziecięcego. Po lekturze tej książki każde spojrzenie w młodzieńcze oczy nacechowane być musi niepokojącą niepewnością:
ile tam niewinności?
a ile skrytego okrucieństwa?
Dwadzieścia lat pracy mnie też pozbawiło niewinności... tzn. przestałem upatrywać jej tam, gdzie wydawałoby się jest jej naturalne miejsce: w młodej nieskażonej duszy (niezależnie od płci) (swoją drogą brzmi to pretensjonalnie, ale niech tam...). Co nie znaczy, że uważam, iż w jakimś okrutnym świecie przyszło nam żyć... po prostu nie wierzę w niewinną i łagodną powierzchowność człowieka, nawet tego wyglądającego najbardziej prostolinijnie i (nie daj Boże) układnie.
Dlatego "Biała wstążka" Hanekego jakoś szczególnie mnie nie zszokowała. Ale i tak uważam, że z niezwykłą opowieścią na temat dziecięcych igraszek mamy do czynienia.
Mała niemiecka osada tuż przed wybuchem I. wojny światowej.
"Czego nie widać" - jakoś tak kiedyś zatytułowałem swój wpis, w którym dawałem wyraz memu sceptycyzmowi epistemologicznemu (zresztą - często on się na tym blogu pojawia). Ten tytuł i teraz mi się narzuca...
Mała osada... pastor, doktor, nauczyciel i Pan tego wszystkiego: baron, od którego zależy los całej tej społeczności.
Porządni ludzie, rygorystycznie przestrzegają codziennych zasad. A jeśli nie przestrzegają, to się o tym nie mówi, nie roztrząsa. Szczególnie jeśli dotyczyć miałoby to barona. Ale nie tylko jego: przede wszystkim chyba doktor ma na sumieniu niejedno 'małe' codzienne wykroczenie, na które przyzwala sobie sobie w czterech odciętych wydawałoby się od świata ścianach (być może nawet nie takie małe, ale milczenie na temat ludzkiego stąpania po manowcach każe się domyślać nie-wiadomo-czego...)
W sumie to nawet nic szczególnego: my nawet naszą "Moralność pani Dulskiej" mamy. Nikogo przecież nie dziwi, gdy film obnaża skrytą za uporządkowanym i kulturalnym życiem ohydę.
Co więc tak wyjątkowego jest w filmie Hanekego? Chłód? Niedopowiedzenie (nikt nie potwierdził, że za serią tajemniczych i okrutnych zdarzeń kryją się dzieci... to tylko domysł...)?
Czy może nasza świadomość historyczna?
My przecież wiemy, że to, co kryje się przed naszymi oczyma, zrodziło nazizm i wszystkie jego konsekwencje (a w tle filmu dwukrotnie pojawiają się Polacy pracujący dla barona - tak jakby na przymusowych robotach byli; no w każdym razie nie ulega wątpliwości, że mieszkańcy osady do obecności robotników z Polski są mocno przyzwyczajeni... i jakby do dziś się nic nie zmieniło...)
To trochę tak, jak w wierszu Szymborskiej: "Pierwsza fotografia Hitlera": "A któż to jest ten dzidziuś w kaftaniku/ Toż to mały Adolfek, syn państwa Hitlerów..."
niewinne dziecko w małym niemieckim (austriackim?) miasteczku żyjącym według odwiecznych mieszczańskich i protestanckich zasad (dobrze wiem, że nie są odwieczne, ale dla wyznających te zasady są one o zawsze, niepodważalne, dane od Boga...): "a Braunen to niewielkie, ale godne miasto/ solidne firmy, poczciwi sąsiedzi"
wydaje się, że u Szymborskiej nie ma nic niepokojącego, tylko: "woń szarego mydła" czy też wycie psów i kroki przeznaczenia... tyle tylko i jeszcze ten znudzony nauczyciel nad zeszytami do historii przywołany ironicznie...
No właśnie, nic nowego...
Ale jest jeszcze mój temat z ostatnich postów: namiętność - a właściwie jej brak, czy też nakaz trzymania jej na wodzy. Ale one, nazbyt mocno uwięzione w ryzach, znajdą sobie ujście z mrocznych zakamarków w najmniej oczekiwany sposób.
A więc film o siłach tkwiących w nieświadomości tej solidnej i godnej osady.
Niepokojące bardzo jest jednocześnie to, że te mroki kryją też najbardziej rygorystyczne i bezwzględne poczucie sprawiedliwości. Tajemnicze wydarzenia noszą znamiona kary (czy też wyroku). Tak jakby dzieci chciały powiedzieć:
- Wychowujecie nas zgodnie z rygorystycznymi, surowymi protestanckimi zasadami. Musimy podporządkować się bezwzględnemu patriarchatowi. Nie pozwalacie nam okazywać uczuć, nie mówiąc o najdrobniejszych aktach nieposłuszeństwa wobec starszych. Więc jesteśmy konsekwentni... skoro prawicie nam morały, a sami za osłoną ciemności dajecie upust swym chuciom (to o doktorze przede wszystkim), to my wam pokażemy, na czym polega odpowiedzialność...
Być może mogłyby tak powiedzieć, być może...
Film niepokojący właśnie przez swoje niedopowiedzenie. Bo cała ta moja interpretacja wcale nie jest tak oczywista. Historia została tak opowiedziana, że pozostaje wrażenie istnienia za szeregiem tajemniczych wydarzeń jakieś niewidocznej i co gorsza - nieludzkiej - siły, której dzieciaki podlegają ale której istoty nie rozumieją; której ulegają, ale jakby z konieczności. I stąd ich pragnienie rekompensaty, pomocy...
Tak jakby ten nieludzki styl życia, pełen wstrzemięźliwości, porządku i wyrzeczeń wyzwalał autonomiczną siłę, nad którą człowiek nie jest w stanie zapanować.
Metafizyka?
Ale wyzwolona przez ludzką słabość i ślepotę.
Bo czymże był nazizm... czy nie właśnie tym?
Czy nie zrodził się między ludźmi wykorzystując jednostkową słabość i zagubienie?
Pojedynczy człowiek wobec tej siły nic nie może zdziałać. Wrzut musi pęknąć, by wyzwolić zbiorową rekację przeciwną.
Czyli co? byłby to film o tym, jak bardzo nieistotni jesteśmy wobec sił kształtujących nieświadomość zbiorową (chyba muszę sobie przypomnieć "Ucieczkę od wolności" Fromma)... (ooj, chyba ciut za daleko zaprowadził mnie ten mój nomadyzm...)
Ale można by też powiedzieć o tym filmie: gdy bezwzgędny porządek nazbyt kontroluje ludzkie życie, rodzą się demony.
A może po prostu jest to urocza (!?) opowieść o tym, jak z hipokryzji rodzi się okrucieństwo?
Najbardziej fascynująca jest ta mnogość interpretacji. Jestem pewny, że jeszcze kiedyś ten film obejrzę i znowu coś o nim napiszę i będzie to wpis niepodobny do tego... i o to chodzi w humanistycznym nomadyzmie:-)
Michael Haneke, Biała wstążka
Figura completamente exótica
2 miesiące temu