Dawno temu Camille Claudel to Isabelle Adjani była. Bruno Nuytten w
1988 roku opowiedział historię miłosną przede wszystkim. Historię, której
odprysk pojawił się w filmie Dumonta w scenie próby Don Juana. Dwójka pacjentów
szpitala dla psychicznie chorych w zakładzie zwanym Asile de Montdevergues odgrywa nieudolnie scenę, w której Don Juan
składa solenne obietnice małżeństwa pożądanej przez siebie kobiecie. Camille
przygląda się pełna aprobaty początkowo, śmieje się bez złośliwości rozbawiona
komizmem czy wręcz groteskowością wyznań miłosnych współpacjentów w obłędzie aż
w pewnym momencie zaczyna płakać… czy to wspomnienie gorących uczuć do Augusta
Rodina? Który przecież nie chciał opuścić swej żony dla młodej kochanki? Więc
nie wiadomo, czy jakiekolwiek obietnice składał? Nie wiadomo… jedynie pewny jest
tylko (aż) głęboki żal bohaterki wywołany tą sceną. A jest pewny, bo tak
przekonująco zagrany został przez Juliet Binoche. Ten film to jest przede
wszystkim Ona… i jej twarz, na której potrafi odmalować, czerpiąc z palety
emocjonalnych fizjonomii i grymasów, subtelnych
poruszeń włókien nerwowych i spojrzeń, najsubtelniejsze z możliwych znaki wewnętrznego
życia uczuciowego. A zadanie postawiono przed nią niełatwe: Camille Claudel
zamknięta przez rodzinę w szpitalu psychiatrycznym bo… no właśnie… dlaczego?
Za niezależność artystyczną, za miłość, odwagę bycia samodzielną, za
chęć głoszenia własnego słowa, za nieprzeciętny potencjał twórczy (to odruchowe
ugniatanie gliny, z której w krótkiej chwili wyłania się kształt [jej uwięzionych
emocji?], za pragnienie odróżnienie się do swego mistrza i kochanka, za głębokie przeżywanie świata i dawanie temu
wyrazu bezpośrednio i gwałtowanie… czy też, jak chcą niektórzy, za bycie
kobietą (wszystkie wymienione wcześniej przyczyny mogłyby nie mieć znaczenia,
gdybyśmy mieli do czynienia z mężczyzną). Na tle przejmujących portretów innych
pacjentów, Camille jawi się jako niemal zdrowa kobieta (eksponowana jest w
filmie pomoc, której udziela innym pacjentom ale także irytacja, gdy wolałaby
się skupić na sobie, gdy zbliżają się nadto w momentach jej żalu głębokiego).
Słowo „niemal” wskazuje jednak na to, że może jednak słusznie (jej obsesja
związana z tym,, że ktoś otruć ją chce) znalazła się w tym miejscu wybranym dla
niej przez rodzinę i może rzeczywiście, jak sugeruje jej w jednej ze scen brat
– słynny poeta, powinna być jej wdzięczna, że tyle środków poświęca na jej
leczenie (temat granicy pomiędzy zdrowiem a chorobą co najmniej od „Lotu nad
kukułczym gniazdem” absorbujący widzów kinowych a od romantyzmu twórców
europejskich). Można powiedzieć, że Binoche w sposób przejmujący dała wyraz w
tym filmie temu „niemal”…
„Niemal” to coś pomiędzy, to brak pewności i niejednoznaczność, to coś
podobnego ale jednak innego, to próba nazwania gdy brakuje słowa… I temu stanowi,
przede wszystkim pomiędzy, przejawiającemu się w niezliczonej liczbie
objawiających się na twarzy stanów emocjonalnych, daje wyraz Juliet Binoche. A
rozmaitość ta jest tak bogata, że w pewnym momencie przestaje być istotne pytanie
o granicę pomiędzy zdrowiem i chorobą a na plan pierwszy wychodzi pytanie o
człowieka i jego samotność (i tu znowu coś pomiędzy: konkretną egzystencją a
metaforą).
Długo oczekiwane spotkanie z bratem: radość, nadzieja, miłość (na
powitanie), żal, smutek, rozgoryczenie, pretensje, ból (gdy z nadzieją
formułuje prośbę o zabranie jej z tego miejsca odosobnienia), przebłysk zrozumienia,
powaga, świadomość swego losu, tragizm (gdy docierają do niej słowa brata)
duma, pogarda, ślad szlachetnego obłędu, lekkie oderwanie od rzeczywistości,
zanurzenie się w sobie (pewnie te objawy schizofrenii zdiagnozowane u niej), poczucie
wyjątkowości i jedyności własnego losu (gdy już nie ma nadziei na pomoc ukochanego
brata) itd. Mogłem coś pomieszać, bo z pamięci odtwarzam, ale nawet jeżeli pomyliłem
kolejność albo jakiś stan emocjonalny się nie pojawia, to i tak mój opis jest tylko
śladem tego, co w ciągu tej krótkiej sceny obserwujemy na ekranie. A widz znowu
jest pomiędzy: współczuciem dla Camille a podziwem dla Juliet…
To tylko jeden przykład (choć przyznać trzeba jeden z lepszych) tego bycia
Camille pomiędzy dwoma światami: wewnętrznym i zewnętrzny,; pomiędzy nadzieją a
obłędem, wiarą i szaleństwem… Egzystencji ludzkiej naznaczonej samotnością i
cierpieniem, dla którego Paul znajduje bałamutne (dla mnie bałamutne, bo
przecież lekarz [wbrew stereotypom psychiatra jest w tym filmie pełnym wyrozumiałości
ale i rozsądnym starszym człowiekiem i to na pewno nie on, tak jak to bywa
wielu filmach o podobnej tematyce, krzywdzi bohaterkę, wręcz przeciwnie] wyraźnie
sugeruje, że najlepszym miejscem dla Camille jest dom rodzinny a brat z matką
[która nigdy, przez 30 lat, córki w szpitalu nie odwiedziła] wyraźnie tym
łożeniem pieniędzy na specjalistyczną opiekę sumienie tylko sobie uspokajają a
Paul jest jednocześnie przykład tego, jak łatwo umysł inteligentny potrafi
sobie zracjonalizować poczucie słabości i bezradności ludzkiej wobec wołania o
pomoc tych wydawałoby się najbliższych osób) wyjaśnienia religijne, w których
odwołuje się do konieczności przyjęcia własnego losu i tajemnicy z nim
związanej.
A wszystko to filmowane spokojnie, powoli tak, by obraz pozostał w
pamięci (nieprzypadkowo o Dumonta filmach mówi się, że to bomba z opóźnionym zapłonem
– obrazy i sceny przenikają w głąb umysłu, by dopiero po czasie wyłonić się
niespodziewanie objawiając swe nieuchwytne znaczenie). Kadry statyczne,
skomponowane ascetycznie tak, by intrygować pytaniem o egzystencję jednostki zniewolonej
(nie tylko oczywiście przez ‘współczującą’ rodzinę, ale także przez emocje,
czas, innych w szerokim znaczeniu… los) Więzienie Claudell umiejscowione jest w
filmowanym w szerokich planach pejzażu górskim, który stanowi wyraźne
przeciwstawienie do odciętego od zwykłej (?) rzeczywistości wysokim murem
zakładu dla emocjonalnie nie-do-zaakceptowania. Dwie są też w filmie wędrówki w
tym pejzażu w góry, niezależnie od siebie Camille i Paul zmierzają ku górze:
Camille w gronie szaleńców, Paul z towarzyszącym mu księdzem (któremu źródła
swego objawienia religijnego wyjaśnia). Los wrażliwych i twórczych jednostek właśnie
tak pomiędzy tymi dwoma przypadkami może się sytuować; pomiędzy emocjami
rozsadzającymi stabilną ale i zapewne na potrzeby spokojnego ludzkiego losu
zafałszowaną powierzchnię ludzkiego losu a przyjęciem (które łączyć się musi ze
skrępowaniem emocji) uporządkowanego systemu idei, które mogą ale nie muszą z
teologią jakąś być związane. Tylko, że człowiek ma chyba niewielki wybór, bo to
figura losu uosobiona w genialnej rzeźbiarce bardziej koresponduje z moją wizją
świata. Taki los pomiędzy dionizyjskim wpływaniem na wody pierwotne a
świadomością (która jest dla niektórych dowodem na brak obłędu) własnego
szaleństwa. Pomiędzy…
Camille Claudel, 1915, reż. Bruno Dumont
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz