niedziela, 2 sierpnia 2015

Świat zepsuty


W "Drodze krzyżowej" matka bohaterki, niczym współczesny krzyżowiec, a coraz częściej mamy z nimi do czynienia w mediach tak zwanych prawicowych a nawet w senacie, za dzieło szatana uważa jazz i pokrewne. I oczywiście uśmiech politowania tego rodzaju uwagi wywołują u większości, i u mnie a jakże... Ale częściej wśród festiwalowych filmów na NH pojawiają się utwory, na podstawie których można by wysnuć, fałszywy moim zdaniem, wniosek świadczący o tym, że rzeczywiście w świecie kultury i obyczajów pewna istotna moralna granica została przekroczona (co według niektórych twórców szczególnie jest widoczne w niektórych środowiskach młodzieży) i że powinniśmy się przyzwyczająć do życia w piekle. Świat się zmienia w tempie, dla mnie oszałamiającym, coraz mniej go rozumiem, pomiędzy mną a ludźmi, których uczę , jest już przepaść nie do przeskoczenia... ale nie ma we mnie naiwnego przekonania, że przed erą jazzu, przed uprzemysłowieniem, przed pojawieniem się internetu, ludzie ludziom nie fundowali piekła na ziemi; często w imię wartości, o których zaniku dzisiaj się tyle mówi...
Jednym z najbardziej radykalnych obrazów (właśnie obrazów, bo trudno styl narracji obecny w tym filmie nazwać opowieścią) ukazujących świat w oku cyklonu, świat, który   kojarzyć się z piekłem może a którego zaistnienie niewątpliwie wynika z rozluźnienia obyczajowego, z kolejnych rewolucji, o których już Mrożek w "Tangu" dawno temu pisał, to "The Smell of Us" w reżyserii Larry Clarka. Twórca "Dzieciaków" przedstawia paryskie środowisko młodych ludzi tak radykalnie, że momentami zastanawiamy się, czy nie uczestniczymy w seansie pornograficznym (choć w oglądanych scenach nie było nic podniecającego, a wręcz przeciwnie - po prostu były obrzydliwe - to siedzący na sali bardzo młodzi ludzie wyraźnie podekscytowani byli, czemu dawali wyraz także werbalnie, co mogłoby świadczyć o tym, że na ich zmysły film jednak działa - niezgodnie chyba z intencją reżysera, który bardziej do mojego pokolenia należy....oki, jest o 20 lat starszy). Obraz koncentruje się na kilku chłopakach zwanych eskortami, czyli męskich prostytutkach (powinniśmy się, zgodnie z obecnymi trendami równościowymi, upomnieć o męską formę tego wyrazu, np. prostytut... a zamiast dziwka np. - dziwek?... no w filmie jest 'eskort') sprzedających się starszym mężczyznom i kobietom. Żyją oni w nieustannym transie, pod wpływem alkoholu i narkotyków, nie krępują się publicznie (czyli we własnym gronie) uprawiać seks, ich ulubionym sportem jest oczywiście (dlaczego oczywiście? czyżby jakiś stereotyp?) jazda na desce...a pytanie rodziców, którzy nagle po otrzymaniu anonimowego donosu, chcą porozmawiać i pytają: "jak w szkole?" wywołało zasłużoną salwę śmiechu na sali. Współczesny dwór Nerona, dekadencja pokolenia kolejnego post...czegoś. Towarzyszy temu hipnotyczno-punkowa (zaraz mnie jakiś znawca poprawi, ale nie mam nic przeciwko, chętnie się dowiem, jaki rodzaj dźwięków produkowanych przez maszyny to był) muzyka. Nie trzeba chyba dodawać, że na tym wyczerpuje się hierarchia wartości, ambicji i marzeń tych młodych ludzi. Młodych? A jacy są starzy w tym filmie?... już w pierwszej sekwencji bohaterowie uprawiają różne ewolucje na deskach skacząc nad czołgającym się w upojeniu alkoholowym posthipisowskim, odzianym łachmaniarsko lumpie. Chciałoby się powiedzieć, że scena symboliczna... A inni: kobiety niepotrafiące pogodzić się z wiotczejącą coraz bardziej skórą, faceci skorzy do płacenia za wykrzesanie z nich ostatnich podrygów istoty, w ich przekonaniu, istnienia. No i jeszcze ta wyuzdana matka głównego bohatera niepozostawiająca wątpliwości, gdzie należy szukać przedprożów piekła. Popyt tworzy podaż... Oczywiście to jedna tylko sfera, ta sprowadzająca istotę tego świata do seksu. Świat współczesnych hedonistycznych (no właśnie, przecież to już staroźytni nazwali to, piętnowane przez wielu współczesnych, zjawisko; nie jest ono wymysłem pokolenia post...) przyjemności nie kończy się na tym. W zasadzie przyzwycziliśmy się już do swoistego schizofrenicznego obrazu rzeczywistości, w której za posiadanie odrobiny marihuany można iść do więzienia, czy też, co istotniejsze, zakazane jest jej stosowanie w celach leczniczych (i to jest właśnie ewidentny przykład zepsucia świata współczesnego), a niemal w każdym filmie, z młodymi bohaterami w szczególności, wszelkiego rodzaju narkotyki pojawiają się częściej niż chleb z masłem. Oczywiście zawsze można, idąc w ślady matki Marii (myślę, że co niektóre środowiska mają z tym problem, bo chętnie pochwaliłyby działania Putina na tym polu, ale automatycznie spotkałoby się to z niecnymi zarzutami o prorosyjskość) z "Drogi krzyżowej" zakazać oglądania, dystrybucji i produkcji takich filmów. Nie żebym był za legalizacją wszystkiego bez ograniczeń, ale niewątpliwie brakuje uczciwej dyskusji, wolnej od polityki, szczególnie w kraju, w którym bez problemu w każdy weekend mogę całkowicie legalnie wprowadzić do krwioobiegu dowolną ilość promili alkoholu, a granicą (jeżeli nie prowadzę samochodu) jest tylko moja śmierć (a za przechodzenie na czerwonym świetle, gdy w zasięgu wzroku nie widać żadnego samochodu, wlepią mi mandat, bo narażam własne życie). 
Tym, którzy twierdzą, źe żyjemy w czasach szczególnej absencji dobra a młodzi to już w ogóle... polecić można mnóstwo historycznych przykładów świadczących o tym, że nie wykoleiliśmy się jakoś szczególnie... począwszy od Apokalipsy św. Jana, którą bardziej należy czytać nie jako proroctwo, odnoszące się do np. naszych czasów, ale jako symboliczny zapis współczesości autora tego dzieła.
Pytanie, co uznajemy za apokalipsę? Obyczajowe szaleństwo, które najczęściej służy temu, by przysłonić wewnętrzną pustkę, czy też zło, które fundujemy innym?
 Kilka dni temu pisałem o "Synu Szawła", ale to juź wiek XX, który według niektórych szczególnie jest naznaczony, więc będą tacy, co odrzucą ten argument. A gdy wspomnę o "Jądrze ciemności" czy "Marzeniu Celta" (o czym też już tu było), to usłyszę, że to, co wyprawiano w Kongu czy w obu Amerykach, to zapowiedź właśnie była...itd...byle wyidealizować przeszłość niczym Mickiewicz w "Panu Tadeuszu". No właśnie, a propos... "Aferim" (reż. R. Jude) - film o rumuńskiej wsi w wieku XIX, ale to równie dobrze na ziemiach polskich przecież dziać się mogło...tym bardziej, że to prawie Galicja. To, co szlachta zafundowała chłopom przez kilka wieków, na pewno nie jest przedmiotem tęsknoty dla tych, którzy, niczym Hrabia z "Nie-Boskiej komedii", skłonni są twierdzić, że to błękitna krew i krzyż stały kiedyś na straży wartości i którym tęskno do tamtego świata (wyobrażają sobie oczywiście siebie nie w czworakach a w dworku z brzozami chroniącymi od wszelkiego zła). 
Wizja świata młodych ludzi ukazana w "The Smell of Us" czy też w "Videofilii" (o której może innym razem) niewątpliwie jest bardzo ponura i spokojnie ze swoistym piekłem kojarzyć się może; daleki jednak byłbym od jakiegoś szczególnego czarnowidztwa odnoszącego się do kondycji moralnej młodego pokolenia. Apokalipsa, czy to jako odzwierciedlenie rzeczywistości, czy też obraz lęków człowieka jest stałym elementem kultury. Moźemy się jednak pocieszyć, póki co, że bohaterowie filmów Clarka mają wybór w przeciwieństwie do tych, którym piekło jest fundowane. 
A Sędzia Soplica dobrym był Panem, bo u niego chłopi nie pracowali dłużej, niż słońce było na niebie (a akcja jakoś tak w lipcu).... inne podejście byłoby niechrześcijańskie!

"The Smell of Us", reż. L. Clark

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz