wtorek, 1 marca 2016

Jestem epikurejczykiem


Stephen Greenblatt już mnie do siebie przekonał swoją książką o Szekspirze, o której dawno temu nawet parę słów...
"Zwrot" - rzecz o początkach renesansu może już aż z takim zainteresowaniem nieustannym nie była czytana przez mnie, bo są tam partie, które jakoś szczególnie mniej mnie interesowały. Ale jednocześnie są tam fragmenty, które echem odpowiadają na wiele sądów wypowiadanych przeze mnie na tym blogu. Są wręcz takie, które do cytowania się nadają tylko, bo po co własnymi słowami, gdy ktoś to już tak dobrze i celnie...
I tych cytatów będzie w tym wpisie pewnie wyjątkowo dużo, bo to chyba przede wszystkim dla nich...
"W tak urządzonym świecie - dowodził Lukrecjusz - nie ma powodu uważać, że ziemia albo jej mieszkańcy zajmują centralne miejsce, jak nie ma powodu oddzielać istot ludzkich od innych stworzeń; nie należy liczyć, że przekupi się albo ubłaga bogów; nie ma tu miejsca na fanatyzm religijny, nie ma potrzeby ascetycznego wyrzeczenia ani marzenia o nieograniczonej władzy czy też doskonałym bezpieczeństwie, żadnego racjonalnego powodu do podbojów wojennych czy dążenia do chwały, możliwości triumfu nad naturą, ucieczki od ciągłego powstawania, niszczenia i odtwarzania form. Zamiast gniewu na tych, którzy albo kupczą fałszywymi wizjami bezpieczeństwa, albo podsycają irracjonalne lęki przed śmiercią, Lukrecjusz oferował poczucie wyzwolenia i możliwość spoglądania z góry na to, co niegdyś wydawało się takim zagrożeniem. Co ludzie mogą i powinni czynić - pisał- to pokonywać lęki, godzić się z tym, że oni sami i wszystko, co napotykają na swojej drodze, jest przemijające, oraz docenić piękno i przyjemność tego świata".
Jest to książka o tym jak w 1417 (aż trudno mi sobie wyobrazić to współistnienie w czasie: u nas kilka lat po bitwie grunwaldzkiej, rycerze, Krzyżacy a tam świt renesansu i wprawdzie mroki klasztoru i skryptoria jak w "Imieniu Róży", ale jednocześnie mędrzec, który jakby pod innym słońcem wędrował; choć nie był pierwszym, który na dumne miano "humanisty" sobie zasłużył, bo już kilka dziesięcioleci od śmierci Petrarki minęło przecież) roku Poggio Bracciolini w jednym z niemieckich klasztorów odkrył dzieło Lukrecjusza "O rzeczywistości" ("De rerum natura"). Ale, jak to już miało miejsce w wypadku książki o Szekspirze, tak i w tym los Pogia i okoliczności związane z  największym odkryciem, którego dokonał, wplecione są w bardzo szeroką prezentację kontekstu kulturowego z owym odkryciem związanym. Wiadomo, że dla mnie jednym z najistotniejszych wątków był ten ukazujący, jak teorie Lukrecjusza wbijają się klinem w, wydawałoby się już na wieczne czasy ustabilizowany, świat władzy chrześcijańskich ideologów. W świecie średniowiecznych zabiegów, by maluczcy (bo przecież nie dotyczyło to tych na górze hierarchii) na wyrzeczeniu się radości różnych skupili oczekując z nadzieją, że wynagrodzone im to w życiu przyszłym będzie, idea wynosząca ludzkie dążenie do zaspokojenia przyjemności tu i teraz okazała się niezwykle groźna i wywołała gwałtowny opór. Ale nic dziwnego, skoro zarzuty pod adresem Epikura, którego uczniem był Lukrecjusz, już w starożytności się pojawiły i już wtedy Mistrz na nie odpowiadał:
"Gdy przeto twierdzimy, że przyjemność jest naszym celem najwyższym, to bynajmniej nie mamy na myśli przyjemności płynącej z rozpusty ani przyjemności zmysłowych. Gorączkowe próby zaspokojenia pewnych apetytów - pijatyki i hulanki... obcowanie z pięknymi chłopcami i kobietami... ryby i inne smakołyki, jakich dostarcza zbytkowy stół - nie mogą dawać spokoju ducha, będącego kluczem do trwałego zadowolenia" - to ważny cytat, bo zbyt często i dziś utożsamia się epikurejczyków z hedonistami...
Sporo miejsca poświęca Greenblatt odpowiedzi na pytanie, dlaczego w ogóle trzeba było Lukrecjusza odkrywać, dlaczego istniało ryzyko (dla kościoła nadzieja), że może bezpowrotnie zniknąć (i w ten sposób potwierdzić symbolicznie teorię głoszoną w tym dziele, że człowiek żyje tylko tu i teraz i umiera bez nadziei na jakiekolwiek bycie po...). O nietrwałości rękopiśmiennych materiałów dobrze wiemy; o wojnach i pożarach bibliotek także (choćby ze wspomnianego już "Imienia Róży"); ale nie mogę sobie odmówić zacytowania fragmentu dotyczącego Hypatii, o której już na tym blogu było, a której los sprzęgnięty jest z biblioteką aleksandryjską a także wiele mówi o stosunku chrześcijan do tych poszukujących, ciekawych świata (ciekawa wypowiedź św. Benedykta dotycząca zakonników "i niechaj nikt przy stole nie ośmiela się zadawać pytań dotyczących czytanego tekstu, czy też czegokolwiek innego, aby w ten sposób nie stwarzać okazji"):
"Po mieście zaczęły krążyć pogłoski, że jej zainteresowania związane z astronomią, matematyką i filozofią - tak dziwne w przypadku kobiety - są groźne, że musi ona być wiedźmą i uprawia czarną magię. W marcu 415 roku naszej ery tłum, podburzony przez jednego z ludzi Cyryla, wpadł w szał. Hypatia, która wracała do domu, została wyciągnięta z rydwanu i zawleczona do kościoła, będącego świątynią dedykowaną cesarzowi. (Wybrano to miejsce nieprzypadkowo, symbolizowało bowiem przejście z pogaństwa na jedyną słuszną wiarę). Tam, po rozebraniu jej, motłoch rzucił się na nią, dźgająca jej ciało kawałkami rozbitych naczyń, a następnie zaciągnął zwłoki za mury miejskie i spalił. Prowodyr tego wydarzenia, Cyryl, został w końcu uznany za świętego".
Troszkę inny opis niż ten,który przytoczyłem rok temu. Kto tu powinien zostać świętym? Męczennicy za wiarę są dla niektórych dowodem na prawdziwość głoszonych przez siebie poglądów na temat Boga... bo jeżeli ktoś jest gotów poświęcić swoje życie, to znaczy, że przez jego postawę przemawia Prawda... tak, tak - szczególnie, gdy weźmiemy pod uwagę współczesnych samobójców islamskich... Ale męczennicy chrześcijańscy czy islamscy umierają z poczuciem, że czeka ich lepszy przyszły świat...  cynicznie rzecz ujmując- robią dobry interes, oczywiście przepełniony pychą, bo narzucają Bogu swoje warunki naiwni...
A co zrobić z takim Giordanem Bruno, którego poglądy w istotnym stopniu pokrywają się z tym, co głosił Lukrecjusz? Kto jest większym męczennikiem i czyje świadectwo jest więcej warte: tego, kto i tak nie ten świat umiłował i oczekuje nagrody, czy tego, który właśnie ten świat uznaje za piękny i jedyny i w obronie swego zdania jest zmuszony go opuścić? "Świat jest piękny taki, jaki jest - pisał, usuwając w cień, tak jak się zrywa pajęczyny, niezliczone kazania o męce, winie i żalu. Nie było sensu doszukiwać się boskości w umęczonym zakrwawionym ciele Syna ani marzyć o odnalezieniu Ojca gdzieś tam w dalekim niebie". Po ośmiu latach uwięzienia przez Święte Officium z uzdą nałożoną na twarz, by jego słowo nie stało się ciałem, postawiono go na stosie: "według jednej relacji wbito mu sworzeń w policzek i przewiercono nim język, tak że wyszedł drugą stroną; drugim przebito usta, tworząc krzyż. Kiedy do twarzy przystawiono mu krucyfiks, odwrócił głowę"...
"I był już od nich odległy,
Jakby minęły wieki,
A oni chwilę czekali
Na jego odlot w pożarze" (to Miłosz oczywiście)
No ale o Lukrecjuszu miało być i o klinie, który wbijał w tak upragnioną (acz tylko wydumaną przecież) jedność chrześcijańskiego świata. I jak zwykle dałem się ponieść i o męczennikach za ten a nie tamten świat zapragnąłem bardzo... wrócić trzeba będzie i pokrążyć wokół tej książki, bo warto bardzo.

Stephen Greenblatt: Zwrot. Jak zaczął się renesans

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz