wtorek, 3 maja 2016

O Królikiewiczu sentymentalnie

Trzy dni, troszku filmów, żadnego objawienia. Co pozostanie mi z tego Cieszyna, oprócz wspomnienia miasteczka i hostelu bardzo sympatycznego? Co z filmów, oprócz oczywistej przyjemności oglądania i odcięcia się samej w sobie?
Na pewno Królikiewicz, ten zatwardziały konserwatysta w poglądach i wciąż poszukujący eksperymentator jako artysta. Nazywany tu, podczas retrospektywy, Mistrzem - nie bez przyczyny pewnie, tym bardziej, że mówiono tu o nim także jako o profesorze niezwykłym...
ale...
Obejrzałem cztery jego filmy i trochę głupio i nie wypada tak pisać, ale te ostatnie, szczególnie "Sąsiady", jakoś tak słówko 'grafomania' mi w głowę przywołały (przez niektórych film ten jest świadectwem powrotu Mistrza do formy i dowodem na to, że awangarda się nie starzeje, więc nie zgodzą się oni ze mną; a mi zdjęcia Krzysztofa Ptaka, rewelacyjne, nie wystarczyły, by ujrzeć w tej surrealistycznej opowieści o wyraźnym zacięciu społecznym [swoją drogą może ten film być dowodem na to, jak bardzo polska prawica jest lewicowa] doświadczenie przejścia przez kolejne kręgi ciemności [absurdu] ku wyzwalającemu światłu przebijającemu przez odległą szczelinę). "Na wylot" nadal się broni, z sentymentem przypomniałem sobie "Fort 13" (który z kolei przypomniał mi dawne bardzo uniesienia religijne me; a i teraz gdzieś tam we mnie ten ciężki film znazł szczelinę, przez którą połechtał pragnienia duchowego odlotu; historia prawdziwa o przymusowym odcięciu od świata najpierw ból braku objawiającym, później wejście w drugą przestrzeń z pozostającym w pamięci obrazem archetypicznym niemalże długowłosego, przygarbionego, wychudzonego ascety otoczonego milionem przyjaźnie nastawionych szczurów, przeklętych mieszkańców podziemnego światła ciemności, którego trzeba doświadczyć, by osiągnąć wyzwolenie -  kiedyś ten mistycyzm przemawiał do mnie, teraz jest wyrazem li tylko gorącego ludzkiego pragnienia, być może świadczącego o człowieczej wielkości i wyjątkowości - ale tylko pragnienia), żałowałem, że nie było "Klejnotu wolnego sumienia", który kiedyś na mnie bardzo... ale ostatnie (oglądając "Zabicie ciotki" to nawet nieco zdziwiony byłem, że dawno temu Bursą, na podstawie powieści którego ten film, tak się zachwycałem, znaczeń nijakich nie szukając, chłonąłem absurd młodzieńczego buntu przeciwko oczywistości świata tego; a pozostał we mnie już tylko, albo aż, wobec niej dystans, to znaczy wobec tych kolein, w których większość po uszy, a gdyby tak niczym kosmita spojrzeć, to absurd staje się tak samo oczywisty i Bursa) - to już albo mnie wyprzedziły, albo też są świadectwem przekonania Mistrza, że dla późnych wnuków tworzy i brak oddźwięku jest tylko dowodem, że On jedną nogą w odległej przyszłości. Albo i to i to, a ja za bardzo obiema nogami, a im starszy jestem, tym bardziej, w tym czasie i tym świecie. Albo też coroczne przebywanie w klimatach nowohoryzontowych miast zachwytu nad każdą niezwykłą formą (możliwym kiedyś tam) wyzwoliły ostrożność i lęk przed hochsztaplerstwem, szczególnie, że żyjemy w czasach, gdy już można wszystko i artysta nie musi przechodzić uciążliwej drogi przez rzemieślnicze ciosanie talentu (ale ta sceptyczna uwaga nie dotyczy oczywiście Królikiewicza; on na jednym roku z Kieślowskim był, którym, w studencko-młodzieńczych czasach zdecydowanie mniej się zachwycałem niż autorem "Na wylot", a dziś zadaję sobie często, oglądając np. Dekalog, pytanie, co jego reżyser by powiedział swym filmem na temat świata teraz, a filmy Królikiewicza poznaję długo po ich powstaniu, już specjalnie na nie nie czekając). 
A Mistrz, naznaczony mocno wiekiem, nadal w dobrej polemicznej formie, niczym Pantokrator bronił ze sceny swej sztuki przed porównaniami z bizantyjską mentalnością Dostojewskiego, z którym bardzo chce się jego - szczególnie "Na wylot"... a On przecież cały z ducha łacińskiego Rzymu i gdy to mówił, wionął ze sceny zdrowy duch konserwatysty miłującego wcale nie paradoksalnie wolność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz