niedziela, 9 października 2016

Poranek z Sokurowem


Niektórzy jeżdżą na festiwale, aby nadrobić zaległości,zobaczyć coś,co przemknęło i nie zdążyli bądź coś. A ja czasami, szczególnie, gdy mocno na bieżąco jestem, co niełatwe, oj niełatwe, po raz drugi oglądam, przeważnie filmy, które wcześniej też podczas festiwalu jakiegoś i trudniejsze było i zmęczenie, bądź oczywiste braki intelektu dyskomfort pogubienia sensów pozostawiły. Przeważnie po wyjściu z kina: mam mieszane uczucia - mówię, by usprawiedliwić swą głupotę albo, by łagodniej to ująć, zmęczenie. Dobrze jeżeli później jakiś zacny krytyk oceni tę rzecz jako egotystyczne zadufanie, pogubienie twórcy lub w najskrajniejszym przypadku - grafomanię lub kabotyństwo. Jakoś tak wtedy wewnętrznie usprawiedliwiony się czuję; gorzej gdy, a często i tak się zdarza, film okrzyknięty zostaje jako wybitne dokonanie. W obydwu wypadkach mam potrzebę jednak, by jeszcze raz, by nie pozostać na pastwie pierwszego wrażenia. Daję szansę- nie filmowi a sobie. I tak jest z "Francofonią" Sokurowa, tym bardziej, że w jego wypadku obydwie oceny się pojawiły, co tym bardziej zachęca do powtórnego...i fajnie, że z rana na Festiwalu Kamera Akcja...
Krytycy kradną - takie hasło przyświeca cyklowi spotkań dotyczących video-esejów. I z punktu widzenia prawa autorskiego sprawa jest oczywista: tworzenie, bo często jest to działanie, które rodzi podejrzenie o artyzm, własnych krytycznych wypowiedzi na tematy filmowe, polegające na bezkompromisowym wykorzystaniu fragmencików filmów innych twórców, jest sprzeczne z prawem. Ale przecież od dawien dawna mamy do czynienia z filmami dokumentalnymi, które wykorzystują, często wyłącznie, materiały dokumentalne. Z punktu widzenia prawa sytuacja inna, bo uzgadniają, jeśli to możliwe, swe działania z autorami, ale z punktu widzenia metody twórczej jest to to samo. I takim filmowym (nie - video, bo zdjęcia inna jakość i to też wartość istotna) esejem jest "Francofonia" Sokurowa (o którym już tu kiedyś i pewnie jeszcze).
 Esejem, który warto było po raz drugi, bo bardziej i uważniej. Ja to bym częściej chciał nawet, by powstawały takie (jedna z moich bardzo młodych znajomych ma tak radykalne podejście do dokumentów, że w ogóle ich nie nazywa filmami - tak, tak, nieopierzone to jeszcze mocno - ciekawe, co by powiedziała na taką formułę, którą przecież wykładem by można było nazwać też... ale to film, bezsprzecznie film jednocześnie, ale w oczywiste i banalne przecież rozważania teoretyczne nie popłynę sobie, boć to mielizny przecie). 
Niemcy wkraczają do Paryża i troska cała o Luwr - o tym jest ta opowieść. Jaujard i Metterlich, teoretycznie wrogowie, dyrektor Luwru i niemiecki szef od dzieł sztuki na terenach okupowanych (nie pamiętam, jak się ta instytucja zwała) bez problemu się dogadują mając na względzie przede wszystkim los dzieł sztuki. Ale nazwałem to esejem więc i inne wątki: historia Luwru od czasów najazdów Wikingów, los ziem i muzeów na bolszewickim wschodzie ( nie darował sobie Sokurow opowieści o ludożerstwie w oblężonym Leningradzie, ale i o Ermitażu, bo to przecież taki mały Luwr a i "Rosyjska arka" tegoż i jak to w tymże w obecności gołych ram, po Leonardzie na przykład, opatrywano żołnierzy), o rabowaniu dzieł, które tenże Luwr zapełniły (jak skompletowano zbiory w Ermitażu nie wspomniał), co oczywiście w nieco innym kontekście stawia hitlerowców, którzy w takim ujęciu to tacy sami jak spacerujący po Luwrze (bo takie fabularyzowane chwyty w tym filmie, nawet bezpośrednia rozmowa reżysera z bohaterami) Napoleon, którego podboje spowodowały, że Francuzi mają u siebie spuściznę kulturalną świata całego, co tak podziwiał Wokulski, i, jak na esej przystało, z obecnością na ekranie samego autora mamy do czynienia.  No i ,niczym na różnych żartobliwych filmikach youtubowych, nawet na dokumentalnych kronikach obdarzony głosem Hitler został. Forma ta pozwala także na wmontowanie metaforycznej sekwencji pojawiającej się regularnie na ekranie: barki zapełnionej kontenerami z dziełami sztuki płynącej na wzburzonym morzu - i nie wiadomo, czy znalazły się one w tej dramatycznej sytuacji, bo ktoś je chce uchronić przed skutkami działań wojennych, czy też rabunek to pospolity przez zdobywców uprawopomocniony. 
Miłoszem podsumować by można: tylko żal porcelany....
Sokurow stara się bardzo, byśmy nie byli też w jego filmach obojętni na warstwę wizualną - i udaje mu się i tym razem świetnie.
I choć mi taki zwykły prawie, o zgrozo, recenzją zalatujący, wpisik wyszedł, to był dobry poranek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz