czwartek, 12 lipca 2018

Nie przepisujcie Szekspira


Demoniczna manipulacja była tematem poprzedniego wpisu. I nasuwa mi się taka zgrabna (ależ brak samokrytycyzmu) kontynuacja - bo chciałem (znowu) o Burzy, w której przecież mamy na maxa do czynienie z reżyserowaniem rzeczywistości. I w ten sposób wkraczamy na teren sztuki i jakoś pewnie dowartościowujemy to (być może niedotyczące wszystkich) pragnienie tkwiące w człowieku, by otaczający świat uczynić spektaklem, nad którym pełnimy władzę bądź w którym gramy główną rolę aktorską (choć to oczywiste, że w sztuce przez nas tworzonej, w tej kreacji porządkowania rzeczywistości w głowie naszej, zawsze jesteśmy w centrum nawet, gdy wydaje się nam, że nie, gdy kompleksy, frustracje i kłopoty z poczuciem własnej wartości). A jeśli sztuka i jej magia prowadząca do zawłaszczenia wyobraźni i świata (czy to nie to samo?) bohaterów i widzów - to Prospero wyłania się zza horyzontu mych skojarzeń, by jeszcze bardziej poczynania Heddy Gabler widzieć na tle... Ale Prospero w zakończeniu „Burzy” może ma, jak sądzą niektórzy, wyrzuty sumienia w przeciwieństwie do Ibsenowskiej bohaterki. Być może dręczy go poczucie winy z powodu tego spektaklu, do którego popchnęło go pragnienie zemsty? „I rozpacz tylko czeka na mnie wszędzie, / Jeśli modlitwa w pomoc nie przybędzie:/ Modlitwa bramy litości otwiera/ I błędów dawnych pamiątki zaciera” i „Jak sami chcecie grzechów odpuszczenia,/ Tak mi przebaczcie moje przewinienia” (Burza oczywiście). Taka możliwość interpretacji ostatnich słów Prospera pojawia się w książce Margaret Atwood Czarci pomiot, która ukazała się w serii Powieści inspirowane Szekspirem
Tytuł tej notki jednoznacznie odzwierciedla mój stosunek do tego rodzaju okolicznościowych pomysłów. Jednak jest to niezupełnie prawda - bo przecież nie mam nic przeciwko różnym twórczym zabiegom dokonywanym na ciele uznanego i uświęconego dzieła; zachęcam wręcz do tego. Choć powieść inspirowana to przecież nie „kaleczenie” (jak niektórzy to określają) oryginału a tylko nawiązanie do niego, nawet przez ortodoksów traktowane jako w pełni dopuszczalne i niepodlegające dyskusji. Ale w tym wypadku mamy do czynienia z dziełem niejako zadanym, niczym w szkole. Prawie jak wypracowanie. I tak to troszeczkę, niestety wygląda  (głupio mi trochę tak radykalnie oceniać uznaną autorkę, ale takie wrażenie towarzyszyło mojej lekturze tej książki, chyba że autorka właśnie zdystansowała się wobec tego rodzaju pomysłów twórczych a ja nie dostrzegłem ironii) - powieść na zamówienie z góry określonym tematem (nic nowego pod słońcem sztuki europejskiej przecież - brak skrępowania i indywidualizm - te kryteria, decydujące o ocenie dzieła, stosunkowo niedawno zagościły w krytyce sztuki, mecenasi nie takich rzeczy żądali a potrafiły powstać mimo wszystko arcydzieła). I ta jakaś niewiarygodność psychologiczno - społeczna (formułując takie zdanie czynię z siebie fachowca od psychologii i nauki o społeczeństwie, powinienem więc bardziej skromnie: nie wierzę, ja nie wierzę w niektóre kreacje bohaterów i sytuacje). Dyskusje z więźniami na temat analizy tekstu Szekspira przypominają mi bardziej takie nieco lżejsze, ale jednak seminaria ze studentami. Cenne one są merytorycznie, bo lubię przyglądać się kolejnym znaczeniom wyłaniającym się z kreacji Szekspirowskich, ale jakoś trudno mi uwierzyć, że formułowane są przez złodziejaszków i oszustów... i można mi zarzucić, że mam ograniczone, żeby nie powiedzieć - dyskredytujące spojrzenie na tę społeczność, ale ja miałbym problem, by sprowokować uczniów liceum do poszukiwania tego rodzaju pomysłów (tak, tak - świadczy to o trafności mej decyzji związanej z pożegnaniem się z zawodem belfra). Mały przykład: „Dopiero na końcu dociera do niego, że może nie wszystkiemu są winni inni ludzie [Prospero oczywiście]. I widzi, że zło w Kalibanie w sumie nie różni się jakoś bardzo od zła, które on, Prospero, nosi w sobie. [...] Kaliban jest jakby ucieleśnieniem gorszej strony Prospera. [...] I dlatego Prospero mówi: „Do tej mrocznej stwory ja się przyznaję”” - mówi to więzień ze stresem pourazowym skazany za włamanie i napaść... dla mnie za klarowne to jakoś i mam nadzieję że się mylę i że mój brak wiary w możliwości intelektualne więźniów związane są z moimi belferskim frustracjami (choć uzupełnię ten wpis kiedyś o kilka słów na temat filmu Cezar musi umrzeć, którego akcja też w więzieniu i o Juliusza Cezara Szekspira w tytule chodzi oczywiście).  
To wygląda troszeczkę tak, jakby autorka zrobiła sobie wykaz postaci i sytuacji z Burzy i skoncentrowała się na wymyślaniu (chyba jednak na siłę) ich współczesnych odpowiedników (zabieg taki prowadzi niestety do pewnych sztucznych rozwiązań, jeśli chce się, by tych analogii było jak najwięcej - przecież to nie jest tak, że archetypiczne schematy pasują do rzeczywistości jak jeden do jednego, czasami wręcz tylko muskają realia świata przedstawionego [patrz Pogorzelisko] nadając im walor uniwersalności - w sztuce nic na siłę). Bohaterem jest zdetronizowany reżyser teatralny, który, gdy już prawie wszyscy o nim zapomnieli, wykorzystuje szansę, którą podsunęła mu rzeczywistość (prowadzi warsztaty teatralne w więzieniu a Antonio jest wizytującym to miejsce ministrem), by zemścić się na antagoniście. A jeśli komuś mało, to wraz ze swym zespołem przygotowuje się do wystawienia Burzy. 
Ale są rzeczy, które przecież potrafię docenić. O jednej już było - różne odczytania i możliwości inscenizacyjne Burzy. Lubię tego rodzaju poszukiwania. 
Oraz zwrócenie uwagi, że jest to utwór nie tylko o zemście, więzieniu czy też dylematach artystycznych; jest to sztuka o odejściu także. A ponieważ ja też w takim momencie, więc jakoś wychwytywałem ślady tego wątku skrzętnie, szczególnie na początku. Choćby taki cytat: 
„ Reszta życia. Kiedyś wydawało się, że to szmat czasu. Jak szybko zleciało! Jak wiele z tego czasu zmarnował. Jak mało zostało do końca” 
albo: „ Felix szybko przekonał się, że nie ma nic prostszego niż zniknąć – i że świat niezbyt się przejął jego zniknięciem. Dziura, jaką po sobie zostawił [...] błyskawicznie się wypełniła Życie, jak to miało w zwyczaju, toczyło się dalej”. 
I na koniec taki proroczy, jeśli chodzi o moją sytuację: „Coraz więcej, karygodnie dużo czasu przesiadywał w cieniu na leżaku kupionym z ulicznej wyprzedaży, gapiąc się w przestrzeń. Po pewnym czasie taki człowiek zaczyna widzieć rzeczy, które, ściśle rzecz biorąc, nie istnieją”. 

M. Atwood: Czarci pomiot

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz