sobota, 14 lipca 2018

Puste łóżko nie zarabia


„Niepoczytalna” Soderbergha mimo jawnego bawienia się przez reżysera kinem gatunkowym - psychothrillerem i niezależnie od dystansu, którego źródłem zastosowana konwencja, niepokoi. Liczne nawiązania, począwszy od tych najbardziej oczywistych (oczywistych, bo czytelnych dla mnie) takich jak „Lot nad kukułczym gniazdem” czy „Mistrz i Małgorzata” (scena telefonowania na policję z kliniki psychiatrycznej jako żywo kojarzy się ze słynnym tekstem „mówi poeta bezdomny z domu wariatów” - i jak policja ma traktować poważnie tego rodzaju zgłoszenia? a my byśmy się przejęli - raczej nie, w najlepszym wypadku byśmy poprosili, by nie robić nam głupich kawałów)  tylko utwierdzają nas w przekonaniu, że problem istnieje, jest ważny i nie tylko elementem konwencji filmowej jest. Problem związany z możliwością zniewolenia człowieka pod pretekstem zagrożenia, które on stanowi dla siebie lub dla innych, z powodu kiepskiego stanu zdrowia psychicznego, przekracza granice czasu i ustrojów społeczo-politycznych. I wszelkie paraboliczne interpretacje sytuacji mitycznego (Indianin, uśmiercając bohatera, przeniósł go przecież w wymiar mitycznych wyobrażeń, gdzie stał się mieszkańcem uosabiającym nasze pragnienie wolności)  McMurphy’ego, związane między innymi z represyjnością państwa, także i w tym filmie spokojnie można przywołać, dodając, tylko na wpół żartobliwie: „uważaj, co podpisujesz; czytaj...” (bo jednak klinika z „Niepoczytalnej” zabezpiecza się prawnie i nieświadomie podpisana zgoda staje się wystarczającym dokumentem, by usprawiedliwić przetrzymywanie kogoś w zakładzie zamkniętym; co oczywiście ważne jest w USA - obecne zmiany w polskim sądownictwie pozwalają nam podejrzewać z bardzo dużą dozą prawdopodobieństwa, że naszej władzy jakikolwiek podpisany przez nas dokument nie byłby niezbędny, by usłużny sędzia, oczywiście w świetle obowiązującego prawa, a jakże, nie będzie potrzebny, by uczynić z kogokolwiek jednostkę chorą psychicznie, co oczywiście jest logiczne - każdy przeciwstawiający się władzy ewidentnie ma nie po kolei pod czachą, zamiast korzystać z profitów, łasić się i skomleć, taki delikwent, naiwnie i niedojrzale, daje wyraz wartościom [oj, przydługa ta nazbyt doraźna i współczesna dygresja, ale film Soderbergha wyzwala tego rodzaju refleksje, tym bardziej, że reżyser, wbrew prawdopodobieństwu, co nie jest zarzutem, bo w ten sposób przecież uwypukla, jak duże jest zagrożenie, sprowadza w finale do kliniki policję i prokuratora, a mi pozostaje w głowie myślątko, że sytuacja bohaterki, a więc i moja, gdybym się znalazł w analogicznej sytuacji, stała się beznadziejna], dzięki którym raczej w Rzeczpospolitej Dobrej Zmiany kariery nie zrobi). W filmie jednak, co mój przydługi wstęp (no dobra - ta moja przydługa i niestety bardzo typowa dygresja) mógłby sugerować, nie autorytarna władza pragnie zniewolić Sawyer (swoją drogą mało sympatyczną, zimną, nastawioną na zrobienie kariery niezależnie od kosztów, które poniosą inni - nie powinniśmy jej współczuć, lecz, i to też zasługa konwencji, gdy już się znajdzie w sytuacji zaszczucia, kibicujemy jej, zapominamy, jaka jest, co reżyser nam przypomina w zakończeniu, w scenie, w której bohaterka zaprasza koleżankę z pracy na obiad, by spokojnie, żeby nie powiedzieć w sposób zimny i wyrachowany, zwolnić ją z pracy [ale czy w sytuacji, w której się znalazła, ważne jest to, co o niej wiemy, przecież i jej należy się wspólczucie, nie można odbierać tego, co ją spotkało, w kategoriach kary przecież czy odwetu ze strony losu, to nie moralitet a prześladujący ją David {a przecież powinniśmy mu przyznać rację, gdy po wielomiesięcznej obserwacji ukochanej Sawyer przekonuje ją, że nie jest w pracy szczęśliwa, gdy próbuje ją uświadomić, że jest inna, dobra i że jej życie, póki co, jest beznadziejne, źe gdy była wolontariuszką w hospicjum, to odkryła swoje prawdziwe „ja”, które on pokochał; no cóż - ma pecha, Soderbergh obsadził go w roli tego Złego} nie jest wysłannikiem Fatum, uświadamiającym współczesnemu człowiekowi, jakie dziś jest znaczenie hybris] - swoją drogą daje do myślenia fakt, że zaczynamy się z bohaterką utożsamiać - może łączy nas z nią więcej, niż byśmy chcieli), nie - ona stała się ofiarą współczesnego i chyba nowoczesnego, takiego, który chcielibyśmy mieć i w Polsce (wymowa tego filmu może być źródłem argumentów dla naszych władz wszelkich opcji i usprawiedliwiać ich opieszałość w reformowaniu polskiej służby zdrowia) systemu opieki zdrowotnej (tak, tak - nie tylko firmy farmaceutyczne przejmują stopniowo władzę nad światem). Klinice psychiatrycznej opłaca się więzić Sawyer tak długo, jak będzie za nią płacił ubezpieczyciel. Jak powiedział, chyba jedyny sympatyczny bohater tego filmu, Nate (który, następne skojarzenie, przypomina Majera, granego przez Topę w spektaklu Smarzowskiego „Kuracja”, bo też znalazł się wśród kuracjuszy dobrowolnie, jest dziennikarzem, i też kończy się dla niego ten eksperyment tragicznie): „puste łóżko nie zarabia”.
W sumie to ja chciałem napisać tekścik o miłości (i zrobiło się jak zwykle). Bo przecież David zakochanym (?) człowiekiem jest (podoba mi się też ten brak oczywistości, który, co zresztą charakterystyczne dla tego gatunku, dość długo pozostawia widza w niepewności co do kształtu ontycznego świata przedstawionego, lecz - i to chyba wbrew wyznacznikom pewnym - bohaterka w pewnym momencie sama formułuje wątpliwość co do swego zdrowia psychicznego i zaczyna się zastanawiać, czy nie popadła w obłęd, czyli czy - i to już ze strony widza - to, co oglądamy, to obiektywny [czy coś takiego w ogóle istnieje] obraz rzeczywistości, czy też postrzegamy świat zapośredniczony przez obsesje Sawyer [David przekonująco gra niewinnego bardzo pielęgniarza i gdy po raz pierwszy bohaterka dostrzega w nim swego prześladowcę, ja przestałem jej wierzyć a i do narracji nabrałem dystansu]. 
Co się dzieje z człowiekiem, gdy jego sercem i umysłem całkowicie zawładnie wyobrażenie (właśnie - wyobrażenie: to też na moment pojawia się jako temat tego filmu [oczywisty bardzo, ale do przypominania aż do, nomen omen, obłędu] - obdarzamy emocjami [bo to przecież nie miłość, jakkolwiek by ją definiować] fantom wytworzony w naszym mózgu i analizie jego powinniśmy poświęcić czas przede wszystkim, gdy wyzwolić z niego się chcemy [czemu techniki psychoanalityczne służą przecież a i nie tylko one; pewne jest jedno- to treści naszej nieświadomości kreują tego upiora {upiora nie dlatego, że straszy, choć czasami także, ale dlatego, że wydaje ubieramy go w ciało, można powiedzieć, że opętujemy nim - nie ma takiego czegoś - kogoś ze świata realnego i ten ktoś w naszych oczach odziany jest w treści nieświadomości naszej, swoistym upiorem się staje} którego ukochanym zwiemy] swoistego ideału, który ukochaną zaczyna nazywać i która staje się jedyną treścią jego życia? W którym momencie nasze starania, by nieba przychylić tej naszej miłości, stają się jednostką chorobową kwalifikującą nas do zakładu zamkniętego, bo stajemy się zagrożeniem?
Ale dzisiaj o miłości jednak nie będzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz