wtorek, 16 kwietnia 2019
Koreeda i inteligencki dysonans poznawczy
czwartek, 11 kwietnia 2019
Niebezpieczne analogie
Opowiadanie „Książę
Niezłomny” opublikował Gustaw
Herling-Grudziński w 1956 roku.
Akcję umiejscowił w 1947.
Ponad pół wieku temu. We Włoszech, które otrząsały się z
faszyzmu.
Gdy czytałem, nie mogłem uciec od dostrzegania analogii (i
nie chodzi mi o wychodzenie Polski z lat tak zwanego realnego socjalizmu). Ale wiem,
że to zawsze upraszczanie i nie wchodzi się dwa razy itd… ale jednak co nieco
zadziwia
I warto przywoływać co niektóre cytaty choćby po to, by
przypomnienie otrzeźwiło, a i pobudzenie lekkiego niepokoju warte jest, jeśli
zagrożenie coraz bardziej widoczne.
Opowieści Grudzińskiego, niezależnie od tego jak mocno
zakorzenione w rzeczywistości, jednocześnie parabolami są („podróż na Capri
[tam akcja] staje się wycieczką poza granice rzeczywistości”). Na uniwersalne
prawa autor zwraca uwagę. Więc w pewnym sensie daje przyzwolenie, by oderwać je
od czasu i przestrzeni konkretnej.
Tym bardziej, że może trafniej pewne pouczające analogie do
tego, co się obok nas dzieje (to chyba będzie jeden z moich nielicznych wpisów odnoszących
się do tego co w życiu publicznym właśnie ma miejsce), znajdziemy we włoskim
faszyzmie i tym co po nim, niż, jak czynią to niektórzy, w nazistowskich Niemczech.
Cytatów będzie dużo, bo one w zasadzie same za siebie. Może
trochę kontekstu, by mi nie zarzucono, że nazbyt wyrywam.
W opowiadaniu skonfrontowana jest postawa wobec faszyzmu dwu
bohaterów: jeden udaje się na emigrację wewnętrzną, drugi wyjeżdża poza granice
owładniętego dżumą kraju. Obaj stanęli przed decyzją, która i dla Grudzińskiego
w momencie pisania utworu i przez cały czas przebywania na emigracji była
istotna. Który z nich trafniej potrafi oceniać to, co się dzieje w kraju? Czyja
perspektywa okaże się po wyleczeniu choroby pożyteczniejsza z punktu widzenia
budowania przyszłości? Pierwszy przygląda się społeczeństwu z nieco arystokratyczną
wyższością, drugi jest socjalistą i wierzy w zdrowe jądro ludu. Santoni i
Battaglia.
Obaj ponoszą porażkę (wyprzedzam, ale to dramat
najistotniejszy chyba, bo niezależnie jakie decyzje podjęli, sprzeciwiając się
faszyzmowi, historia, ta nauczycielka życia, i tak przyznała rację czyli
zwycięstwo (mimo wszystko wierzę ciągle, że to nie jest jednoznaczne)
konformistom.
Ale po kolei.
Zacznijmy od opisu tego, co działo się w latach
trzydziestych we Włoszech.
„Santoni widział nieuchronną katastrofę faszyzmu („tego
cyrku atletów o ptasich móżdżkach i marsowym spojrzeniu, podnoszących ku
uciesze oszukanej gawiedzi ciężary z kartonu pomalowanego na kolor stali”),
ubolewał nad tym, że pociągnie ona za sobą ruinę całego kraju, grzmiał na „bufonów
tracących czas i zajętych zabawą w Imperium, gdy historia nie stoi w miejscu” […]
piętnował „codzienne deptanie przez dzicz w czarnych koszulach włoskiego daru
inteligencji, włoskich walorów ludzkich i humanistycznych, włoskiego poczucia
wolności”” (te podwójne znaki cytowania wynikają z tego, że Grudziński swoim
zwyczajem przytacza inne źródła, w tym wypadku są to wspomnienia Santoniego,
którego pierwowzorem historycznym był Benedetto Croce).
Powyższy fragment w kontekście otaczającej nas
rzeczywistości politycznej satyrą bardzo zalatuje. I choć wpisany w nią jest
optymizm, bo bohater widział „nieuchronną katastrofę”, to nie zapominajmy, że
ten „cyrk atletów” rządził Włochami 20 lat. Widać też w tym cytacie
arystokratyczną czy też intelektualną wyższość Santoniego nad politykami
rządzącymi. Chciałbym być wolny od takiej postawy, by zagrożenie traktować
poważniej.
Zdecydowanie większy niepokój budzi następny cytat: „Jak
używać dziś […] słów ojczyzna, naród, historia, jeśli się pamięta, że
przywłaszczył je sobie faszyzm, aby zrobić z nich szczeble w swojej drabinie perfidii,
niegodziwości, głupoty i śmieszności. Wszystko jest teraz we Włoszech fałszem” –
pisał w swych wspomnieniach-dzienniku Santoni.
Może poszukiwanie analogii w historii prowadzi często na
manowce, gdy próbujemy wyciągać nazbyt pochopne wnioski, dotyczące
współczesności, ale powyższe zdanie każe się zastanowić, w jakiej szkole
pobierali nauki obecnie rządzący. I wcale nie są pocieszeniem słowa: „jeśli
faszyzm potrwa dość długo, to dlatego, że nie boi się własnej śmieszności”. Co z
tego, że kolejne dni pozwalają nam obserwować aktorów sceny politycznej, w tym
także najważniejszą osobę w państwie, w rolach kabaretowych odgrywanych z
marsową miną, skoro właśnie nie muszą oni bać się „własnej śmieszności”, bo suweren
być może dlatego obdarza ich zaufaniem, że można się z nich pośmiać, że tacy
ludzcy są. Cóż, ludzie mają różne poczucie humoru. I nie są pocieszeniem
kolejne słowa: „Jeśli regime upadnie
[…] to nie dzięki interwencji z zewnątrz, nie dzięki masom łatwym zawsze do
zaspokojenia chlebem, igrzyskami i koloniami, ale dzięki własnej głupocie”.
No i jeszcze ta pogarda faszystowskich demagogów wobec
cywilizacji europejskiej.
Santoni doczekał się upadku faszyzmu. Lecz jego radość nie
trwała długo. Szybko się przekonał na jednym ze zgromadzeń, że ci, którzy z
entuzjazmem skandowali kiedyś: Du-ce, Du-ce, teraz z nie mniejszym uporem
powtarzają: Re-pub-bli-ca (jakoś nie mogę sobie darować słynnego „Precz z
komuną” wykrzyczanego z mównicy sejmowej przez przewodniczącego jednej z
komisji, ale nie o tę analogię mi chodzi, zastanawiam się, jak zmienią się
postawy co niektórych, gdy, mam nadzieję, że jak najszybciej, obecna władza
przestanie cieszyć się poparciem). Przekonał się, że tacy jak on, faktycznie
niezłomni (!), nie są nikomu w tym nowym świecie potrzebni.
Innego typu porażkę poniósł Battaglia (mający także swój pierwowzór
historyczny w dwu postaciach: pisarzu Silone’m i historyku Gaetano Salveminim).
Najpierw zarzucono mu zdradę, bo „cieszył się z […] klęsk przed mikrofonem
radia nieprzyjacielskiego, gdy […] żołnierze, prości i patriotyczni Włosi,
synowie chłopów i robotników, ginęli na froncie, zwęglali się w samolotach”. Mowa
tu oczywiście o klęskach faszystowskich wojsk włoskich. Niebezpiecznie bardzo
jest krytykować swój kraj z perspektywy wolnego Zachodu. Niezależnie od tego,
jak wielkie zło ma w nim miejsce.
Później zaś i jego wiara w prostego człowieka uległa
zachwianiu. Zauważył, że ci, których uwiódł Mussolini, po jego klęsce „oblewali
nieczystościami trupa dyktatora na Piazza Loreto w Mediolanie” i „robili to
szczerze, wylewali z nocników swoje stracone drobnomieszczańskie i
proletariackie złudzenia, swoje zawiedzione nadzieje. Ale ledwie upadł faszyzm,
ci sami ludzie zaczęli wysiadywać na nocnikach nowe złudzenia i nadzieje”.
Stopniowo uprzytamniał sobie ten szczery socjalista (nie
bójmy się tego słowa – lewak), że świat polityki się już mocno zmienił i że nazbyt
idealizował prostego, szarego człowieka. Dostrzegł (1947-56 rok, a warto o tym
dziś! choć przecież Witkacy w Szewcach
o tym samym), że „skończył się wiek polityki na serio, wiek ideologii na serio.
Tę prawdę wyczuł intuicyjnie Mussolini. Po drugiej wojnie światowej wypisana
ona już była na wszystkich murach wołowymi literami. Pękło bezpowrotnie coś
drogocennego i istotnego. Na ulice wyszły nie masy, nie lud, ale głupi,
fanatyczny, niecierpliwy i zrozpaczony tłum. To on zmienia w ciągu nocy kolor
skóry, nie zmieniając samej skóry, to on pada na klęczki przed każdym ołtarzem
demagogii, to on marzy o maszerowaniu w szeregach i w niewidzialnych mundurach”.
Ten sam człowiek, który wcześniej przekonywał, że tylko masy „mają nie skażony
(taka pisownia tego imiesłowu konsekwentnie w Dziełach zebranych) niczym instynkt wolności”, teraz zawiedziony
mocno musi stwierdzić: „prawdziwa partia masowa musi chronić demagogią i
pustymi obietnicami przed straszliwą niepewnością gospodarczą, musi zagłuszyć w
swoich członkach argumenty sumienia, logiki i zdrowego rozsądku; jeżeli
któregoś dnia jej uszkodzony „aparat” wypuszcza przez szczelinę za dużo
śmierdzącego gazu, tłum przechodzi do konkurencji z przeciwka. […] Dyskusje
ideologiczne są dziś konkursem siły dźwięku i donośności głośników
propagandowych”.
Jak przetłumaczyć powyższe zdanie na sposoby współczesnego
kształtowania opinii za pomocą internetu? Ostatnie wybory w Stanach są chyba
najlepszą podpowiedzią, jak powyższa opinia byłaby sformułowana przez
sfrustrowanego polityka współcześnie.
A wszystko to działo się, powiedziane zostało w świecie
fikcji w 1947 roku na Capri.
Opublikowane w 1956.
Wystrzegam się nazbyt upraszczających analogii.
Ale gdy słyszę, że „nie ustaniemy, aż nie doprowadzimy do
pełnego oczyszczenia Polski z ludzi, którzy nie są godni należeć do naszej
wspólnoty narodowej”, to zanika we mnie nadzieja, że historia jest nauczycielką
życia.
Nie muszę chyba dodawać, że wszystkie powyższe cytaty są
wyjęte z kontekstu.
Całość w: Gustaw
Herling-Grudziński Książę Niezłomny [w tegoż:] Dzieła zebrane, tom 5
Troszkę pocieszam się w tej beznadziei innym cytatem, z
Miltona, przytoczonym także w tym opowiadaniu:
They also serve who only stand and wait