Śniadanie. Niepełna (ojciec zginął, gdy jeszcze mieszkali w
Iraku) arabska rodzina mieszkająca w Danii siedzi przy stole w kuchni. I matka
pyta Zakarię, czy teraz, gdy już jest dorosły, to idzie do pracy czy na studia.
Tak jakby wcześniej o tym nie rozmawiali. Sprawa życiowego wyboru ot tak
rzucona przy porannej jajecznicy. Dla mnie niewiarygodne. I troszeczkę taki
jest ten film. Ważne rzeczy sąsiadują z uproszczeniami, niedopowiedzeniami, czy
wręcz z rzeczami, które wydają się niewiarygodne. Jak choćby dramaturgia głównego
wątku skonstruowana jakby pod z góry wymyśloną tezę. Tylko ta teza jakaś taka
dwuznaczna: nie angażuj się, będąc imigrantem, w działalność służby
bezpieczeństwa swej nowej ojczyzny, bo ci, których dzięki temu uratujesz,
brutalnie zaatakują twą rodzinę, a ci, dla których pracujesz, nie uchronią cię
przed tym. Ale jest też i inna teza: jeśli ulegniesz pokusie działalności
terrorystycznej, chcąc dać wyraz swej złości, zostaniesz zdradzony przez tych,
którym najbardziej zaufasz (i to przesłanie skłonny byłbym poprzeć, bo nie
obchodzi mnie, jaka motywacja powstrzymać może kogoś przed popełnieniem
zbrodni, ale czy ono do mnie jest skierowane?).
A może należy wyciągnąć wniosek z tego filmu taki, że
cokolwiek zrobimy, to i tak nacjonaliści wygrają. I pozostaje nam tylko
osobista zemsta. Nienawiść.
A skoro oni wygrają, to może rzeczywiście należy wynieść się
z tego kraju.
Wniosek jak najbardziej na rękę Synom Danii. O to im
przecież chodzi.
Wiem, to nie takie proste, ten film, to znak protestu.
Plakat w wyrazisty sposób przestrzegający przed rosnącym zagrożeniem nie ze
strony uchodźców, a ruchów naziolskich. Przed ich obecnością w oficjalnej
mainstreamowej polityce.
Na pewno jest to ostrzeżenie ważne. Widać, że z jednej strony
służby śledzą, co dzieje się w organizacjach skrajnie prawicowych (chciałoby
się mieć takie przekonanie także i co do działań naszych służb, bo jednak
reakcje na działania co niektórych bardziej zaangażowanych dziennikarzy
świadczą o tym, że służby raczej nie po stronie bezpiecznego państwa są
zaangażowane), ale jednocześnie, gdy zagrożenie narasta, bagatelizuje je,
koncentrując się na tym, co knują uchodźcy. Chciałoby się wiedzieć, jak jest
naprawdę. W jakim stopniu jesteśmy chronieni od terroryzmu niezależnie od tego,
w jakie barwy się obleka.
Zaczyna się od ataku terrorystycznego, o sprawcach którego
niczego się nie dowiadujemy. Bo taka jest intencja. Byśmy wiedzieli jak
najmniej. By pozostało nieokreślone poczucie strachu, które łatwo jest
zmanipulować i wykorzystać. Bo wiadomo
przecież, kto za tym stoi. Rodzi się nienawiść. A to, że politycy skrajni
potrafią ją doskonale zagospodarować, wiemy nie od dziś. Martin Nordahl także
tę wiedzę posiada. Skrajna prawica dochodzi do władzy.
Retoryka nacjonalistów rodzi odzew. Dwojaki.
Bo na pierwszym planie mamy do czynienia w filmie z dwójką
Arabów (podoba mi się, krytykowany przez niektórych podział filmu na dwie
części, to zagubienie gdzieś w jednej trzeciej bohatera, którego uważaliśmy za
protagonistę i przeniesienie narracji na losy Aliego), którzy od lat już
mieszkają w Danii.
Jeden staje się terrorystą, drugi pracuje w służbie
bezpieczeństwa i czasami inwigiluje swych pobratymców. Obaj mają przerąbane. Co
zresztą podkreślone jest też w wypowiedziach nacjonalistów: jeżeli pozostajesz
wierny swej tradycji, to stanowisz potencjalne zagrożenie terrorystyczne i ta
niechęć do integracji jest poważnym grzechem; jeśli stajesz się konwertytą, to
nie można tobie zaufać (dokładanie jak z antysemityzmem w „Lalce” i z sytuacją
Szlangbauma). Po prostu dla nacjonalisty nie ma dobrego Araba mieszkającego w
Danii.
Tylko, że my to doskonale wiemy.
Chciałbym więcej dowiedzieć się o motywacjach, które
kierowały radykalizowaniem się postawy Zakarii. Trochę jest. ale jakoś to zbyt
szybko. Rozumiem, że nienawistne napisy na murach mogą wyzwolić skrajne
zachowania. Ale to chyba jakiś proces jest. Szczególnie, gdy ma się tyle do
stracenia, co niedoszły morderca Martina.
A Ali? W sumie to nie wiem, czy on ma wyrzuty sumienia? Wątpliwości
na pewno.
Itd.
Podczas oglądania tego filmu nie miałem wątpliwości, że o
rzeczach, które stanowią jego temat, trzeba mówić a może nawet krzyczeć. Nawet jeżeli
mamy poczucie, że dużo się mówi i krzyczy. Wciąż na pewno za mało.
Ale jakiś czas po obejrzeniu uświadamiam sobie, że jestem w
tym samym miejscu, że w zasadzie to w tym filmie wszystko jest raczej dla mnie
oczywiste. Że świat staje się coraz bardziej ponurym miejscem i nic na to nie
poradzimy.
Jeszcze można się pocieszać, że jestem biały, facet i u nie
uchodźca. Z religią może być kłopot, bo już niekatolikom jedna z posłanek
kazała składać przysięgę wierności.
Ale to chore pocieszanie.
Bo tylko do czasu.
I nie zmienia ono faktu, że świat staje się coraz bardziej
ponurym miejscem. A ja, pocieszając się w ten chory sposób, czynię go jeszcze
bardziej ponurym.
Synowie Danii reż. Ulaa Salim