piątek, 16 października 2020

O genologii słów kilka

 



Można by zacząć od klasyfikacji gatunkowych, z którymi mamy do czynienia między innymi na filmwebie. Dla wielu jest to pierwsze kryterium decydujące o wyborze filmu na jesienny wieczór. I wielu przekonało się, że może to być kryterium wielce mylące. Wiele o tym napisano a i tak jakoś do gatunków przyzwyczajeni jesteśmy. Do klasyfikowania.

 
Ale czy warto się czepiać? Przecież określeń gatunkowych jest niewiele, a rozmaitość ludzkich pomysłów na rozwiązania narracyjne ogromna (wciąż jeszcze). A jakoś zaklasyfikować trzeba. Warto jednak od czasu do czasu o tym problemie pamiętać, by z niejakim dystansem traktować te podstawowe informacje o filmie.

 

Takim czasem czy miejscem, gdzie istnieje wysokie prawdopodobieństwo natknięcia się na film, którego genologiczna tożsamość jest problematyczna, to festiwal (na Nowych Horyzontach to już nawet się nie silę, by klasyfikować, boć przecie powstała nawet kategoria filmu nowohoryzontowego).Piszę o tym dlatego, że już pierwszego dnia Festiwalu Kamera Akcja (który hybrydowy jest tym razem i o tym też chciałbym słów kilka, ale dziś się zdyscyplinuję i przynajmniej w pewnych ramach trzymać się będę) obejrzałem dwa filmy, w wypadku których informacje zaczerpnięte z filmwebu (nie krytykuję tego szacownego portalu, regularnie z niego korzystam i cenię to sobie) mogły być nieco zwodnicze.

Zaczęło się od Jonathana Glazera i jego „komedii” Sexy Beast. W wypadku tego filmu sam krótki opis mógłby co niektórych zwieść a wręcz zniechęcić. Bo czyż informacja, że będziemy mieli do czynienia z gangsterem, który się wycofał, lecz starzy kumple nie odpuszczają, bo przecież są takie zawody, które nie kończą się emeryturą, no więc - czyż taka informacja nie jest tak naprawdę ostrzeżeniem przed towarem przeterminowanym? I jeszcze komedia kryminalna? Czyli kolejna depresja i schyłkowa rola tym razem Kingsleya? A jednak nie... śmiechu wprawdzie było niewiele, choć niektóre tyrady Don Logana swą przesadą a i czasem trwania wywoływały konsternację (to eufemizm jest) nie tylko u interlokutorów tegoż, ale i u widza, który i uśmiechnąć się mógł na boku, co jednak nie czyni z tego filmu komedii. Chyba. Może przyjemność przyglądania się grze aktorskiej łączącej dystans do gatunkowych schematów z naturalnością. Na pewno sprawność narracyjna ze zwrotami akcji ledwo podejrzewanymi. Błyskotliwość? No i zakończenie, bo to przecież jedna z zasad klasycznych poetyk: jeśli się dobrze kończy, to komedia. Co nie znaczy, że w środku jakaś specjalna pożywka dla śmiechu.

Jeszcze bardziej może co niektórych zmylić nazwanie thrillerem i kryminałem filmu Tylko zwierzęta nie błądzą Dominika Molla (festiwale to okazja do obejrzenia wielu przedpremier; problem z tym taki, że gdy za dużo się w nich uczestniczy, to później nie ma na co do kina). Wprawdzie zaczyna się od zaginięcia kobiety w jakimś ponurym pejzażu francuskiej prowincji, ale przecież oglądając ani nie skupiamy się na rozwiązaniu zagadki kryminalnej, ani też dreszcze emocji charakterystyczne dla thrillera nie są naszym udziałem. Więcej - na początku miałem wrażenie, że zmierzamy w kierunku jakiejś ponurej groteski. A zakończenie z kolei, niejednoznaczne, coś nieco mówiące nam o tym, jak pokręcona jest ludzka natura i jak samotni jesteśmy, mogłoby nawet za komediowe uchodzić. A w środku? To co lubię bardzo, czyli opowieść sieciowa, której jakość zawsze zależy od zręczności scenarzysty w łączeniu często nawet odległych bardzo wątków. Tu zawsze istnieje niebezpieczeństwo zbytniego wykorzystywania przypadku powodującego, że na przykład romans bogatego Francuza z przepiękną czarnoskórą kobietą łączy się z opowieścią o chłopaku zarabiającym na wykorzystywaniu naiwności białych samotnych mieszkańców francuskiej prowincji(ładnie to sobie tłumaczy, że odzyskuje kolonialny dług.... i coś w tym jest). Ale jak wiemy, zdarzają się różne rzeczy, nawet i takie przypadkowe zbiegi okoliczności, a przecież już dawno pożegnaliśmy się z jedną z zasad (znowu klasyka) Arystotelesowskiej poetyki, że lepiej opowiedzieć o tym, co się nie zdarzyło, ale jest prawdopodobne, niż o tym, co się zdarzyło, ale jest nieprawdopodobne. Nasze poczucie prawdopodobieństwa już się mocna przez te 2,5 tysiąca lat zmieniło.

Taki mój pierwszy dzionek na hybrydowym (już się przyzwyczailiśmy do tego słówka chyba) Festiwalu Kamera Akcja w Łodzi, w którym uczestniczę sobie nie ruszając się z Gdańska. Myśl ma skupiła się na felietonowej refleksyjce na temat gatunkowych nieoczywistości, z którymi na festiwalach obcujemy często a nie na analizie partyturowej Lewickiego, której też można na tym festiwalu posmakować, bo taka jego specyfika – łączy specyficzny repertuar z przyzwoitą dawką materiałów krytycznych (jeśli ktoś z festiwalu, czyta te moje myślątka, to prośba o umieszczenie materiałów z festiwalu w internecie… skoro już hybrydowa sytuacja zmusza do ich rejestrowania).

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz