Każdy dla siebie i Bóg przeciw
wszystkim – tak
brzmi oryginalny tytuł filmu Wernera Herzoga; filmu, który Polacy znają pod
tytułem Zagadka Kaspara Hausera. Skąd
ta zmiana? Gdyby to dziś, to pewnie już mój antyklerykalizm by się uaktywnił i
zacząłbym wytykać wszelkim opcjom politycznym ich służalczość itd… ale film
jest z 1974 i od początku u nas ten tytuł. Być może przyczyna jest jakaś
banalna, ktoś uznał, że umieszczenie w tytule nazwiska tajemniczej postaci, z
którą legenda i aura, to bardziej atrakcyjne i czytelne, że więcej ludzi do
tych kin, ale przecież Herzog i tak w studyjnych głównie chodził, więc byłoby
to trochę takie niedocenianie tej jednak nieco bardziej wyrobionej
publiczności; może jeszcze jakiś inny banał, tym bardziej że np. we Francji też
taki tytuł jak u nas; ale może też jednak taka zachowawcza próba uchronienia
się przed zarzutem, że wprowadzany jest do kin (nieważne że to 1974, Kościół
żył w tym czasie w bardzo dobrych stosunkach z władzami [przynajmniej ten na
samej górze, jak zwykle], wbrew głoszonej martyrologii i niektórym ekscesom
służb, ale zostawmy) film stawiający Boga w nieciekawym świetle. Człowieka
zresztą też.
Ale ten
oryginalny tytuł znaczący jest bardzo i kieruje naszą potrzebę interpretacji na
dość pesymistyczne tory. We mnie, szczególnie dziś, gdy zmierzch powolutku się
zbliża i myśli bardziej o ostateczności niż o 500+ mi towarzyszą, rezonuje ta
wizja Boga tym mocniej. Jeśli w ogóle takie teoretyczne założenie, że On Jest,
uczynię.
Można oczywiście,
tak jak ja już niedawno uczyniłem, pójść, obecnym przecież w filmie Herzoga, tropem,
który pozostawił Wassermann i przyglądać się Kasparowi jak istocie z innej
planety, która uczy się cywilizacji. Takie całkowicie nomadyczne skojarzenie
miałem na początku, gdy pojedyncze obrazki tych kilku mieszczan norymberskich z
1828 roku pojawia się na ekranie, z pierwszymi ujęciami Blue Velvet Lyncha. Wiem, to zestawienie przeze mnie, to jest
dopiero eksces, ale ten motyw, przecież dość częsty, a jednak wciąż za mało
ludziom dający do myślenia, że pod powierzchnią (o piwnicach, tych realnych,
które w tych Bernhardowskich światach, jeszcze kiedyś) tego mieszczańskiego
zadowolenia z życia, stabilizacji i poczucia bezpieczeństwa, zagrożonym dziś
mocno bardzo, roi się od negatywnych napięć, które najlepiej ukryć, przyjmując z
satysfakcją urzędniczy protokół, głoszący, że „u Hausera odkryto deformację
mózgu, nareszcie znaleźliśmy uzasadnienie jego dziwnego zachowania”. Ostatnia
scena filmu Herzoga to ironiczna puenta, która także przypomina mi, jak to
komunistyczni działacze w zakończeniu Mistrza
i Małgorzaty wizytę dziwnych gości, w tym wypadku rzeczywiście z zaświatów,
wytłumaczyli, możliwymi do przyjęcia przez zdroworozsądkowy i tuziemski sposób
myślenia, argumentami. Eksces w postaci Kaspara Hausera, niczym seans czarnej
magii Wolanda, został zdemaskowany. Mimo, że akcja filmu 200 lat temu ma
miejsce, to trudno pozbyć się podczas oglądania poczucia, że reakcje społeczne,
testy, którym poddawany jest bohater, są w tym naszym konformistycznym i
pozornie zracjonalizowanym (istotny motyw w filmie, który niewątpliwie i do
oświeceniowych teorii się odwołuje, bo to ten czas, gdy Romantyczność i zmiana stosunku do szaleństw różnorakich) świecie
aktualne. Takie to nomadyczne skojarzonka, których uzupełnieniem jest dramat Bärfussa Seksualne neurozy naszych
rodziców, o którym to dramacie już się ośmieliłem.
Już nie
tylko moje (zresztą to socjologiczne czytanie też przecież dość powszechne
jest), ale poparte autorytetem Galerników
wrażliwości (kultowej [zużyte określenie, wiem, ale pomocne czasami]
książki z 1981r.), jest to odczytanie, które na drugim członie oryginalnego
tytułu się koncentruje. Z tej to książki, z dyskusji, które towarzyszyły
seminariom przez M.Janion prowadzonymi i które później w cyklu Transgresje objaw swój miały, dzięki
czemu nadal możemy z nich, wypowiedź Haliny Krukowskiej, pod którą ja
wszystkimi kończynami: „Nie widziałam filmu, który by znalazł tak adekwatny
język w stosunku do zjawiska nazywanego doświadczeniem egzystencjalnym obcości.
Żaden przeze mnie oglądany spektakl nie odważył się tak kategorycznie i bez
kompromisu, jak ten, pokazać jednostki jako ofiarę sadystycznego Boga. Nie
wiadomo, dlaczego rzuca on człowieka w istnienie i nie wiadomo, dlaczego
istnienie to mu odbiera. Tragizm człowieka pokazany został tutaj nie w relacji
człowiek – społeczeństwo […] ale w relacji człowiek – Bóg. Bóg w tym filmie
wyposażony został nie przypadkiem chyba w akcesoria, które kojarzą się
postaciami ciemnymi, „nietoperzowymi”, a jednocześnie będącymi żonglerami,
złośliwymi demiurgami, kuglarzami czyniącymi z człowieka „sztuczkę”, teatrzyk
okrucieństwa, cyrk – przedłużenie jego sadystyczno-demiurgicznych zapędów i nic
więcej”. Rzeczywiście, gdy ogląda się ten film, mając w głowie ten punkt
widzenia, zaczyna się dostrzegać coś więcej niż, obecną przecież, konfrontację
społeczeństwa z Innością. Od niemal samego początku, gdy Hauser jeszcze
uwięziony, przykuty łańcuchem, gdy dostarczane mu są podstawowe środki podtrzymujące
egzystencję, jawi się widzowi, szczególnie w moim wieku, skandal Istnienia. A
przynajmniej, by jednak coś z tego naszego tytułu ocalić – jego zagadka.
Werner Herzog: Zagadka Kaspara Hausera
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz