Wspomniane
przy okazji Naszego ciała
przeciwstawienie młodości nieustablizowanej, której byt na kruchych podstawach
z tą, która w dorosły gorset się odziała, wychodzi na pierwszy plan w filmie Mikrosiedlisko.
Miso, (Mikrosiedlisko
r. Jeon Go-woon) druga z Koreanek młodych, los której w mych wyobrażeniach
skrzyżować próbowałem ze swoim, by zobaczyć, jakie emocje – irytację czy
fascynację, a może jedno i drugie, bo to najbardziej prawdopodobne - by
wywoływała, gdyby tak nagle obok. Na opisanie jej sytuacji najlepiej chyba
przywołać taki dziwaczny termin – sohwakhaeng, znajdowanie przyjemności w małych
radościach w stylu, tak jest w wypadku tej bohaterki, papierosa i kieliszka
whisky. Dziewczyna w pewnym sensie całkowicie niezależna. Niewiele posiada
(cały dobytek w nieco większej walizce na kółkach, która jej towarzyszy podczas
tej odysei, jak jedna z krytyczek nazwała jej kilkudniową wędrówkę przez świat
tych dawnych znajomych, którzy już dojrzeli do dorosłego życia). Zarabia
sprzątając, czy też zajmując się domami tych bogatszych. Praca raczej nie
sprawia jej przykrości, nie widać także, by kosztowała ją wiele wysiłku. A
dopełnieniem jej życia są te dwie przyjemności, które wcześniej wymieniłem,
plus chłopak, z którym nie tylko seks, ale po prostu bycie z nim. Bycie w
żartach, przekomarzaniu, przytuleniu (czy to mała przyjemność?). Niewiele, taki
minimalizm, a i tak za dużo…
Żyjemy w świecie, w którym powiedzenie o kimś, że jest
pozbawiony ambicji, jest jednym z bardziej obraźliwych zarzutów. Ten film chyba
trochę jest o tym. Miso jest pozbawiona ambicji. A ja ją lubię (nie wiem, jak
by było w realu, gdyby mi przyszło kiedyś kogoś takiego uczyć, ale dziś już
wiem, że nieposiadanie ambicji może być cechą neutralną aksjologicznie, tym
bardziej, że od jakiegoś czasu tego doświadczam na samym sobie i jest dobrze
[jedną z moich małych przyjemności jest właśnie to, co teraz czynię – pisanie
nomadyczne o, na przykład, filmie, pisanie bez ambicji, by to było coś; pisanie
jest tym czymś]). I znowu nie jest to przecież typowy obraz młodości. Wspinanie
się po kolejnych szczeblach kariery, zajmowanie coraz to bardziej
strategicznych stanowisk, wybór szkoły podporządkowany projektowanym sukcesom
(i nieważna jest dziedzina - informatyka, medycyna czy humanistyka – ważny jest
plan na zdobywanie kolejnych szczebli) – to ten pozytywny, ambitny, wzorzec.
Ten drugi – antywzorzec - pozbawiony ambicji, kojarzyć się niektórym wręcz może
z życiem marginesu w oparach używek (a gdzie umieścić tych, którzy w
rzeczywistości pozbawieni ambicji, symulują wolę, robią plany, przekonują, że
im zależy, a najchętniej zwinęliby się w kłębek doświadczając rozkoszy? pewnie
nieszczęśliwi są bardzo). Miso, mimo że ambicji pozbawiona, jest spoza.
Dwa tematy w tym filmie me myślątka po scenach kolejnych
wiodły. Stopniowe pozbawianie bohaterki jej malutkich przyjemnostek, tego, co
czyni jej życie, że użyję tego skompromitowanego pojęcia, fajnym (od jakiegoś
czasu tylko tego pragnę, by było po prostu fajnie) oraz konfrontacja jej
niedojrzałości (jak by pewnie określili jej sposób funkcjonowania ci „normalni”; swego czasu pisałem o filmie Kamper, który troszku z tym tematem po drodze)
z kolejnymi kiedyś przyjaciółmi, którzy wiodą już dojrzały żywot (i ten temat
ewidentnie potraktowany satyrycznie i dość jednostronnie, ale i tak nadal
wiarygodnie, co moje skromne doświadczenie mi podpowiada).
Kolejne podwyżki pozbawiają Miso jej niewielkich
przyjemności. Podwyżka czynszu, cen papierosów, cen whisky. Chłopak wyjeżdża na
dwa lata. Bezdomna Miso próbuje pomieszkać u dawnych przyjaciół. Tak można by
streścić ten film.
Można też streścić inaczej i niczym nasi liberalni prorocy w ten sposób zaklasyfikować życiowe wybory bohaterki: pozbawiona ambicji Miso, sama sobie winna (trzeba było zadbać o swój los), nie może dalej utrzymać mieszkania i zamiast porzucić swe zgubne nałogi, poszukać lepszej pracy, skończyć jakiś kurs, dzięki któremu mogłaby lepiej zarabiać, wystawia na próbę przyjaźń swych dawnych znajomych, którzy przecież nie mają obowiązku zajmowania się nieudacznikiem życiowym. Dobrze przynajmniej, że nie narzeka, żółć się z niej nie wylewa (miso to po koreańsku uśmiech) i że do rewolucji nie nawołuje.
Może i ja kiedyś bym taką narrację przywołał. Dziś już nie, tyle że
nie wiem, czy to znaczy, że bardziej rozumiem młodych, czy że zdziadziałem, czy
zdziecinniałem na starość? Ale przecież nie o zrozumienie młodości tu chodzi. Byli przyjaciele Ja-young są w podobnym, co ona, wieku. Ona autsajderem jest. To nie ze strony dziadersa, takiego jak ja, słyszy, by się ogarnęła. To oni, ci dojrzali przyjaciele, którzy już przyjęli role w bajce o dorosłych, wydają się nie akceptować tej jej "niedojrzałości" (wydają się, bo gdzieś tam w głębi możliwe, że zazdroszczą).
Jest ich piątka, grali razem z Miso w zespole. I teraz nastąpi
wyliczenie, które za stronnicze można uznać. Choi Mun-young (tak dla wprawy
wypisuję te imiona/nazwiska, by się oswoić nieco) pracuje w korporacji i by
utrzymać oczekiwany poziom energii podłącza się regularnie pod kroplówkę z
glukozą. Hyun-jung mieszka z mężem i teściami w skromnym mieszkaniu usługując
wszystkim niczym służąca. Han Dae-yong porzucony 8 miesięcy wcześniej przez
żonę spłacać będzie przez następne 20 lat apartament, który kupił na życzenie
przyszłej małżonki (nie wiem, dlaczego nie może go sprzedać, nie jest to
wyjaśnione, może jakieś dziwne prawo w Korei). Wciąż żyje w depresji
porzuconego, trzymając się na dystans wobec kobiet. Kim Roki należy do tych,
którzy w poważny wiek dojrzały wchodzą mieszkając wciąż z rodzicami, których
podstawowym pragnieniem jest go ożenić. Ubezwłasnowolniony mentalnie. Choi Jung-mi
wyszła bogato za mąż, jest (nie)szczęśliwą matką popełniającą freudowskie
pomyłki, gdy mówi o dziecku. A skoro żyje w komforcie, nie może być
nieszczęśliwa, więc jest szczęśliwa - jak marionetka grająca spontaniczność.
Domy przeciwstawione bezdomności Miso. Domy będące w tym
kontekście oznaką stabilizacji i dojrzałego wzięcia się za bary życiem.
Dorosłości. Domy więzienia, w znaczeniu niemal dosłownym. Niby można je opuścić
ale, niczym w Aniele zagłady Buñuela,
niewidzialne szlabany trzymają mieszkańców w określonych granicach. A
naprzeciwko ta niedojrzała, skromna, uśmiechnięta Miso. Uproszczony bardzo
obraz. Ale czy aż tak bardzo? Mimo wszystko mam nadzieję, że ludzie są bardziej
szczęśliwi niż w tych filmach.
Dawno temu, gdybym przy barze spotkał Miso sączącą swą
ulubioną whisky i gdyby zechciała pogadać, ot tak – bez podtekstów, i
opowiedziała swą historię, pewnie doszedłbym do wniosku, że ona tylko pozoruje
życie, że to takie trwanie, z którego niewiele wynika, dryfowanie przez byt.
Raczej by mnie nie przekonywała do swej formy życia, bo też i w ogóle w niej
nie ma apostolstwa. W tych wszystkich mieszkaniach, w których sprząta; wśród
kobiet (bo przede wszystkim u nich sprząta) zarabiających krocie, funkcjonuje
bez cienia pretensji i żalu. Poziom jej aprobatywności budzi mą zazdrość. Nie
jest rewolucjonistką, chce jedynie móc zapalić papierosa, wypić whisky i
przytulić się do chłopaka. Po obejrzeniu tego filmu trudno się dziwić, że nie
zazdrości tym wszystkim właścicielom, których odwiedziła. Bohaterka filmu Nasze ciało funkcjonuje w świecie, w
którym wszystko robi się po coś, w Mikrosiedlisku
wszyscy, poza Miso, są właścicielami.
Co bym zrobił, gdybym na swej drodze spotkał młodą dziewczynę
pozbawioną życiowych planów, ambicji, skupiającą się na małych przyjemnościach?
Gdyby mi powiedziała: spakuj plecak, weź, co niezbędne, i chodź ze mną… reszta
ci niepotrzebna?
wiem, niestety, co bym odpowiedział
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz