Webinarium dotyczące found
footage spowodowało, że inaczej nieco spoglądam na filmy, które do tej
kategorii należą (co nie znaczy, że wcześniej już czegoś tam nie wiedziałem).
Przykładem jest pokazywany na Festiwalu Kamera Akcja, już w tej wersji onlinowej tylko, co
dla mnie oczywiście nie stanowi różnicy, bo ja całość imprezy, tej jak i innych, w tym roku, bo niczym Rzecki z miasta mego trudno mi się ruszyć po tym okresie
lockdownu, tylko w tej formie, ale inni,
którzy tylko w wersji stacjonarnej, to już po festiwalu są, bo łódzkie spotkanie
krytycznie do filmu nastawionych jego miłośników, wzorem co niektórych innych,
nieco dłużej w sieci niż stacjonarnie, film Tomasza Wolskiego 1970 (nie tylko do metaforyzowania banalnych
treści mam skłonność, ale i do nazbyt ochoczego pławienia się w nurtach
swobodnie rozwijających się zdań [ostatnio u Javiera Marias’a w powieści Berta Isla to samo zamiłowanie autorskie
przyuważyłem]). Po wysłuchaniu wspomnianego webinarium, o którym już w
poprzednim wpisie kilka słów napomknąłem, z większym szacunkiem i pełen podziwu
dla cierpliwości jestem dla tych, którzy przekopują archiwa, by tam znaleźć
materiały, z których spójną opowieść na temat historii najnowszej da się
wywieść (oczywiście nie jest to jedyna tematyka motywująca do penetrowania, że
użyję tego budzącego różne skojarzenia pojęcia, a są one, te skojarzenia, jak
najbardziej na miejscu, bo emocje towarzyszące tym poszukiwaniom, jak
zrozumiałem, mają tak wiele wspólnego z doświadczeniami zmysłowymi, że tylko
pozazdrościć, ciemnych i zakurzonych, zepchniętych niejako w stan
nieświadomości społecznej zakamarków archiwalnych, bo w roku ubiegłym, na tym
samym festiwalu, troszkę o eseju filmowym było mowy, lecz skupiam się na
historii, bo, jeśli nie utknę w dygresjach, jest to temat tego wpisu). Tym
bardziej, iż mam świadomość, czy też podejrzenie, co do panującego w tych zasobach,
może nie bałaganu, ale powiedzmy nieuporządkowania. Zresztą, nie każdy kadr,
ujęcie czy scenę, nakręconą dziesiątki lat temu, da się opisać; skatalogować można bardzo
ogólnie, a perełki, w postaci uchwycenia przez kamerzystę jakiegoś szczególnego
momentu, wpadają w ręce współczesnych twórców pewnie zupełnie przypadkowo.
Setki godzin wpatrywania się w monitor czy też większy ekran…
Oglądając 1970 od czasu do czasu zdziwiony nawet byłem, że pewne sceny sfilmowane
zostały. Plany ogólne manifestujących robotników, paląca się siedziba
wojewódzka gdańskich kacyków, miejskie panoramy zarejestrowane zapewne z
samochodu – to raczej nie zaskakuje i pewnie sporo tego w archiwach. Ale już
żołnierz sprawdzający sprawność swego karabinu maszynowego na tle dźwigów
portowych, bezwględne zatrzymywanie protestujących na ulicy, kompletnie
pozbawione bezpośredniej przyczyny, związane tylko z chęcią wyładowania
nagromadzonej przez te kilka dni agresji, pałowanie bezbronnego aresztowanego
czy też nawet widziane z wnętrza śmigłowca zrzucanie ulotek propagandowych –
wszystko to, w czasach, gdy myślątko, że istnieć będzie coś takiego jak smartfon, poprzedzać
może wypisanie skierowania do szpitala psychiatrycznego, a sceny te sfilmowane zostały
i wiele takich pewnie jeszcze w puszkach, których być może nikt od momentu
wywołania nie otwierał (znaczące, dzisiaj niby rejestrować można na wszelkie
możliwe sposoby i wiemy, że pozostanie po nas ilość informacji przekraczająca
jakiekolwiek wyobrażenie, a relacji z tego, co np. dzieje się na naszej
wschodniej granicy, być może mieć nie będziemy, obecni włodarze wiedzą, jak się
zabezpieczyć, niezależnie od tego, jak niefrasobliwie z mailami postępują,
mailami, które w przyszłości mogą stać się uzupełnieniem jakiejś narracji takim
jak rozmowy telefoniczne, o których za chwilę, wykorzystane w tym filmie; taki
paradoks).
No właśnie… film Tomasza
Wolskiego wykracza poza montaż materiałów wyszperanych w archiwach.
Istotnym elementem konstrukcji filmu, stanowiącym o jego oryginalności, mimo że
przecież animacja w dokumencie już od dawna obecna jest (i wyobrażając sobie
przyszły film dotyczący aktualnych wydarzeń na naszej granicy, pomysł na taką
animację od razu staje się oczywisty, bo najczęściej dzisiaj wykorzystywana ona
jest wtedy w dokumentalnych filmach, gdy władza skutecznie, z wiadomych sobie
powodów, ogranicza dostęp do pewnych miejsc i zdarzeń, motywując to niemal
zawsze dobrem państwa i społeczeństwa), są sceny spotkań partyjnych animowane
lecz, i to rewelacja zupełna, są to sceny, które tłem tylko są dla
zarejestrowanych i zachowanych, o dziwo (skoro pół wieku temu zarejestrowano i
zachowano te rozmowy, to strach się bać [nie nowina to, wiem], co z naszych,
wydawałoby się – intymnych, niefrasobliwie wymienianych komunikatów, znajduje
się w cyfrowych teczkach i w tym lęku przed okiem pegasusopodobnych narzędzi
Hiobową modlitwę o niewidzialność podsuwa mi moja nomadyczna pamięć: „Czym jest
człowiek, że uświetniasz go i że na niego zważasz?”), rozmów telefonicznych.
Ich treścią jest w zasadzie cały przebieg wydarzeń grudnia roku 1970. Niezwykle
spójna jest ta dwutorowość narracji – zachowanych rejestracji kolejnych etapów
buntu sprzed 50 lat (to, że z obecnych protestów mamy taką niezmierzoną ilość
nagrań, nie dziwi zupełnie, ale wtedy? – odrębny film można by zrobić o tych,
którzy to rejestrowali, z ulicy, z okna, z wnętrza partyjnych budynków, ze
śmigłowca, ze stoczni itd…) i gabinetowych nerwowych reakcji (ujawniających się
w rozmowach telefonicznych, w których także niuanse związane z hierarchią można
dostrzec, mimo że, z perspektywy tych, co u podnóża Herbertowskich schodów,
wydają się jednym, szczególnie niezróżnicowanym, nowotworem), decyzji, scen,
dzięki którym wgląd także mamy w pewien rodzaj mentalności ludzi władzy, pewnie
uniwersalnej i niezmiennej, bo nie mam wątpliwości, że takie zwroty jak
„rozwalcie w cholerę te pętaczyny” (to dość delikatny cytat) jesienią roku
ubiegłego nie raz i nie dwa padały z ust czy też przekazywane były smsami i
inną drogą przez obecnie rządzących.
Przyglądając się tym animowanym scenom w filmie Wolskiego
pojawiło mi się w głowie (jak zwykle cholera wie skąd te me myślątka)
porównanie z Żeby nie było śladów, z opowieścią
o wydarzeniach mających miejsce 13 lat później, gdy aparat władzy wciąż ten sam
(zresztą, rozwijać tego nie będę, ale z kolei teraz - 50 lat po skatowaniu na
komisariacie Grzegorza Przemyka, o czym opowiada Matuszyński - ma się wrażenie,
że w tak zwanych resortach siłowych, mentalność wciąż ta sama). Choć uważam, że
wątek związany z aktywnością całej agendy związanej z służbą bezpieczeństwa i
propagandą, niezbędny przecież, by coś z tragicznej historii Przemyka
zrozumieć, spójny i przystępny jest dla widza (mam nadzieję, że tego w czasie i
przestrzeni oddalonego od lat osiemdziesiątych i kraju nad Wisłą), to sceny
narad gabinetowych dla mnie inscenizacyjnie najsłabsze były (a kreacja postaci
Jaruzelskiego powoduje, że istnieje ryzyko zmiany kategorii gatunkowej tego
filmu). Zdecydowanie bardziej przekonująco wypadły właśnie animowane fragmenty
z filmu Wolskiego… takie skojarzonko…
Wiem, że nazbyt proste analogie to uproszczenia najczęściej,
ale gdy usłyszałem premiera Cyrankiewicza, który mówi (i teraz bardzo długi
cytat, ale wydaje mi się konieczny): „tragiczne wydarzenia w Gdańsku i na
wybrzeżu przeżywamy wszyscy bardzo głęboko, ale obowiązkiem przedstawicieli
władzy ludowej, przedstawicieli państwa, nadrzędnym obowiązkiem jest,
niezależnie od żalu, myśleć kategoriami państwowymi. Na pewno przekonają się o
tym wcześniej czy później i ci, których dziś porwały inne emocje. Wykorzystane
zostały one jak zwykle, z jednej strony przez elementy anarchistyczne,
chuligańskie i kryminalne, z drugiej strony przez wrogów socjalizmu, przez
wrogów Polski. Oto bolesne następstwa braku rozwagi i poczucia
odpowiedzialności ze strony tych, którzy porzucili pracę i wyszli na ulicę,
dając okazję mętom, awanturnikom i wrogom do wandalizmu, grabieży i mordu.
Apelujemy do wszystkich, niech każdy na swoim odcinku przeciwstawi się wszelkim
anarchistycznym odruchom i stanie w obronie ładu, porządku i dyscypliny.
Zbudować dom jest trudno, wymaga pracy i ciężkiego wysiłku, podpalić i
zniszczyć, jest łatwo” (ech, ta premierowska skłonność do zmetaforyzowanych
obrazów…), to nie mogłem się oprzeć, by nie zacytować i jako kolejny już obserwator
współczesnego życia politycznego zwrócić uwagę na powtarzającą się co i rusz
retorykę, która niczym wirus pleni się wśród tych, którzy u władzy aktualnie
są, niezależnie jaki ustrój i jaką partię reprezentują.
„Precz z zapleśniałą elitą władzy” (taki napis ośmielili się
wandale na jakimś szacownym budynku) – to też tylko cytat z filmu 1970
w reżyserii Tomasza Wolskiego.