czwartek, 27 sierpnia 2009

Gdy ciało umiera...

"ambicją naszą jest
zejście do podziemi z uśmiechem
jak z jajkiem
w ryju"
(Różewicz "Zabiegi")


stajemy przed koniecznością zadania sobie kilku ważnych pytań. Pytań, na które musimy sobie sami odpowiedzieć, gdyż żaden z tych, którzy od zawsze stawali przed tymi samymi problemami, nie powrócił z tamtej strony, by uspokoić beznadziejnie zaniepokojonych potomków Antoniusa Blocka. Choć przecież bardzo często ich pewność i kategoryczność wypowiedzi mogłaby dawać nadzieję... ale to zawsze pozostaną ich i tylko ich prawdy; zazdrościć możemy jedynie wiary pozwalającej im się wypowiadać z tak niepodważalną często pewnością.
Dzisiaj najczęściej skupiamy się na tym, czego jesteśmy zdecydowanie bardziej pewni. To życie decyduje o sensie a nie domniemane rajskie rozkosze.
A gdy umiera ciało, to ono staje się bohaterem z Tego świata.
Tak właśnie jest w filmie Patrice'a Chereau "Jego brat".

Bohaterami są: Śmierć, ten, który umiera i jego brat.
Albo: Śmierć, ten, który się jej niemal milcząco przygląda i jego brat.
A gdybyśmy sobie wyobrazili Bergmanowską Śmierć (o cechach wyraźnie męskich) grającą z rycerzem w szachy, to moglibyśmy jeszcze inaczej przedstawić bohaterów: Śmierć, jego brat i ten trzeci, który intensywnie odczuwa ich obecność.
Nie ma w tym filmie fundamentalnych Bergmanowskich pytań metafizycznych - jest tylko milcząca i niewidzialna Obecność Śmierci. Doświadczają jej obaj i Luc, i Thomas. A asetyczna forma filmu powoduje, że i widz zaczyna uczestniczyć w tej bardzo współczesnej partii szachów.
Od tysięcy lat nic się nie zmieniło, ciągle wobec śmierci głupiejemy, zażenowani podglądamy ten trwający półtora godziny surowy proces umierania.
Nie każdy potrafi znieść Jej obecność. Partnerka Thomasa nie wytrzymuje, ją to przerasta. Ma wrażenie, że jest poddawana jakieś okrutnej próbie; zupełnie tak samo jak bohaterki "Szeptów i krzyków".
Bo śmierć nie jest już symboliczną postacią w pelerynie zabawiającą się człowiekiem intelektualnym dyskursem. Już bardziej przypomina postaci z niektórych średniowiecznych obrazów, na których obecna jest w postaci rozkładającego się ciała. A umierający zaczyna być postrzegany jak dyktator manipulujący otoczeniem.
Tylko bracia potrafią być ze sobą okrutnie szczerzy. Obaj po prostu przyznają, że mają dość... nie ma pocieszenia.
Ale tak jak u Bergmana gra na czas jednak daje rezultat. Kilka miesięcy medycznych zmagań pozwoliło wydobyć z pamięci braci zagubione dawno w przeszłości uczucie...
mimo że czasami można mieć co do tego są wątpliwości. Bo choć padają nieśmiertelne słowa, miłość braci, jeśli jest, obecność swą objawia tak, jak niewidzialna śmierć. Ukryta jest za słowami: "Robię to, bo mnie poprosiłeś. Zrobiłbym to dla każdego, gdyby mnie poprosił". Decydują lojalność i zasady a nie uczucia. Przyzwoitość.
Można powiedzieć, że uczucie się zdarza, ale nie trwa; pozostaje w czasie minionym...
Obecny bardzo mocno jest natomiast Eros - cichy, milczący, zimny, pozbawiony uczucia - i jeszcze Inny, bo łączący przede wszystkim mężczyzn, czy też męskie ciała przede wszystkim.
Splecione ze sobą obnażone ciała...
Bo bardzo ważnym bohaterem tego filmu jest także Ciało.
Obnażone ciała na plaży nudystów - zwyczajne, zranione, pospolite, starzejące się.
Życie, którego podstawowym przejawem wydaje się być funkcjonowanie ciała.
Przede wszystkim ciała, w którym coś się zepsuło.
"Ciało wypełnia się różnymi świństwami, ile wlezie..."
"Leki wyżerają mi wnętrze".
Kiedyś ludzie na pogrzebach płakali, "bo byli niedożywieni i wszelkie emocje zbierały żniwo".
Obnażone ciało przygotowywane skrupulatnie do operacji, do krojenia. By wydobyć z niego kawałek mięsa... śledzionę...

"Ciało chodzi na zabiegi
ciało zabiega
o dobre samopoczucie ciała"
(jw.)

Metaforyka płytek krwi...
są niezauważalne i na co dzień wydają się niepotrzebne
stają się niezbędne gdy pojawia się rana
zasklepiają ranę by nie doszło do krwotoku
gdy spada ich ilość szach i mat jest już tylko kwestią czasu
choć w takim stanie można trwać bardzo długo
będąc pozbawionym tego co okazuje się najważniejsze
Thomas: "Nie wierzę w tę chorobę".

Krwotok podczas, którego Thomas już nie panikuje, uświadamia mu, że jest już gotów odejść.
"Bo człowiek się przyzwyczaja".
I opuszczona bretońska plaża może zaświadczyć, że odszedł godnie.
A jego brat mu w tym nie przeszkodził.
Z miłości, czy dlatego, że miał już tak samo dość?

wtorek, 18 sierpnia 2009

Słuchanie Lopeza

To tak, jak słuchanie opowieści Lopeza Mausere podczas jakichś tam sporadycznych spotkań - powiedzmy przy piwku; właśnie słuchanie, ponieważ to jest tak napisane, jakby było mówione.
Na ile mniej byłaby to atrakcyjna lektura, gdybym nie spędził młodości pośród tych samych ulic (ten falowiec na okładce:-)) i gdybym nie potrafił się domyśleć w jakimś tam drobnym stopniu klucza personalnego odnoszącego się do bohaterów.
Ale czy Lopez chce, by to była uniwersalna opowieść? chyba nie, piwko towarzyszące tego rodzaju opowieściom pije się raczej ze znajomymi... a nawet jeżeli są to przygodni znajomi, to przynajmniej, jak to często bywa, uprzejmie sprawiają wrażenie, że słuchają.

kolaż setek scen zalegających pamięć narratora
język także często odpowiada potokowi myśli, bądź odzwierciedla emocjonalność słowa żywego; surrealizm, oniryzm z domieszką dadaizmu często...
Choć trzeba przyznać, że wielokrotnie mamy wrażenie obcowania z surową, realnie wokół nas przez te ostatnie czterdzieści lat istniejącą rzeczywistością. Jej absurdalność przyczynia się do powiększenia rodzącego się poczucia obcości i lęku.
porządek chronologiczny mocno niekonsekwentny... jak to zresztą z pamięcią bywa właśnie
scenki pełne często absurdalnego humoru, ciemnego i okrutnego czasami

Narrator jest głównie obserwatorem otaczającej go rzeczywistości. I choć w niej uczestniczy, jest jakby obok nieraz... Czasami daje nam do zrozumienia, co czuje. Czasami te uczucia nazywa. Najczęściej wtedy, gdy nie bardzo rozumie, co się wokół niego dzieje. A tak wydaje się być bardzo często. W końcu jest to także utwór o dojrzewaniu. O dojrzewaniu w okresie przełomu stanu wojennego i wolnego kapitalizmu.
Czy bohater dojrzał?
A jego przyjaciele, kochanki?
Pojawiają się czasami tylko na moment i tak naprawdę są tylko częścią pamięci, śladem przeszłości. Czasami uczestniczą w jednej, dwu sytuacjach i znikają... nie ich los jest ważny a ich miejsce w pamięci. Przywoływani są po to, by się z nimi rozliczyć i bywa, że narrator jest wobec nich bezwzględny. Taka troszkę kompensacyjna funkcja pisania...

Jedyna większa całość, wykraczająca poza dominującą fragmentaryczność opowieści, to dylematy związane z pragnieniem (?) czy też koniecznością zmiany narodowości na niemiecką. W ogromnym skrócie, w którym pojawia się Kloss, Czterej pancerni, powstanie warszawskie, Bolek i Lolek i wiele innych śladów nadbudowy mających pomóc w interpretacji tej realnej bardzo sytuacji, ukazany jest dramat bohatera, którego podstawową cechą jest brak klucza...
bo przecież nie pomagają ani mantry, ani znajomość układu gwiazd, ani ubezpieczalnia

Niemal wszystko, co spotyka bohatera, jest częścią losu wielu współczesnych czterdziestolatków (Karwowski roku 2009:-)).
świadectwo nieprzystosowanej przeciętności
Oczywiście nie każdy miał możliwość robienia np. programów telewizyjnych czy filmów, ale w książce te sytuacje mają charakter zwyczajnej fuchy; gdybym ja pisał książkę, to pewnie wspomniałbym o swoim stróżowaniu i miałoby to tak samo niewielki znaczenie
i to jest problem
co w tym świecie ma jakieś znaczenie?
Chyba właśnie nic, albo inaczej: jaranie trawki ma niemal taki sam wymiar jak oczekiwanie na trojaczki, których narrator jest pechowym ojcem.
Albo może najważniejszy jest problem rozdławdziewiczenia bohatera, tzn kompleks dziewictwa... dość długo się tym zajmuje, wiele razy do tego wraca (ciekawe, że utwór kończy się w momencie, w którym pojawiło się realne ryzyko, że Włodzimierz Wolek już nigdy nie bęzie mógł i boi się utraty swej młodej Laury...)

Wolek w pewnym momencie stwierdza, że całą jego młodość zdominowali buddyści i artyści (bo takie czasy i taka moda).
Buddyzm, czyli miedzy innymi umiejętność skoncentrowania się na bezrefleksyjnym doznawaniu Teraz, na aktywnym Byciu w sytuacji - bohater chyba bardzo by tego pragnął, czasami mamy do czynienia z opisem tylko (albo aż) Bycia; Bycia także stanów emocjonalnych...
Artyści - no cóż, książka daleka jest od konwencjonalnego sposobu referowania o rzeczywistości w literaturze (!); właśnie w literaturze, bo w życiu, jak już pisałem - dlaczego nie...

Co jeszcze jest inne, może nawet nieprzeciętne?
szczerośc w obnażaniu własnej żenady i nieprzystosowania
prześmiewczy dystans do własnego losu

Ale ta książka jest jeszcze czymś w rodzaju nieco innego spotkania z Lopezem (czy niestety?)... że zacytuję samego autora: "To jak w tym kawale. Spotykają się na peronie biskup i admirał. Nie widzieli się dekady, są z tej samej klasy, biskup podchodzi w porywie emocji do admirała, który też postępuje kroczek, ale po drodze zmienia zdanie, z jakiego powodu? Za dużo ich dzieli, trzeba się tłumaczyć ze swojego życia... I wtedy biskup zadaje pytanie: Kiedy odchodzi pociąg panie konduktorze?" "O siódmej, droga pani" - odpowiada admirał".

Wojciech Stamm: Czarna Matka

poniedziałek, 17 sierpnia 2009

Rosyjska arka

Ech, ta współczesna nostalgia rosyjskich filmowców za Rosją carów (zresztą nie tylko filmowców).
W filmie potęga wprawdzie nie jest uwypuklona, ale jest ona jakby oczywista. Zdecydowanie bardziej widoczny jest przepych, ceremoniał, bogactwo... zamiłowanie do zabawy.
Fascynacja wielkością Rosji wyrażona za pomocą jednego perfekcyjnego i finezyjnego półtoragodzinnego ujęcia;
jednocześnie dzięki dualistycznie skonstruowanemu narratorowi - fascynacja Rosji kulturą europejską.
z oczywistych względów perspektywa nader subiektywna
bo jaką prawdę można pokazać nie opuszczając na krok pomieszczeń Ermitażu
Jedyną prawdą staje się przeszłość/wieczność zaklęta w dzieło sztuki.
Arka mieszcząca w sobie zmaterializowany czas snujący się komnatami petersburskiego pałacu/galerii wraz z setkami bywalców tego miejsca z różnych epok. A wśród nich Katarzyna i Mikołaj - ledwo naszkicowani a nabierają dziwnie ludzkich i ciepłych cech... co dla Polaka nie musi być miłe. W zakończeniu - w monumentalnej i przedłużanej (tak jakby duch tego miejsca za nic nie chciał się z nikim żegnać, wiedząc co spotka niebawem gości pałacu; wiedząc, że są skazani na zagładę; że czeka ich brutalna egzekucja - wszystkich - począwszy od carskiej rodziny) scenie opuszczania balu wszyscy spływają niczym łagodny nizinny potok ku śmiertelnej przyszłości.
Bohater - swoisty Cicerone - co rusz się irytuje, że przeszłość zaklęta w dziele sztuki coraz bardziej zatraca swój kontekst - jest coraz bardziej nieczytelna. Troszkę tak jak ten film - który jest przede wszystkim niespotykanym estetycznym cackiem, jubilerską broszką.

Arka? Z niektórych sugestii wynika, że to, co w tym filmie najwspanialsze, pochodzi z Europy... czyżby Rosja miała być znowu ocaleniem:-); biorąc pod uwagę, że ma to wszystko przede wszystkim walor estetyczny, jak porcelana rozstawiana do ostatniej uczty, to może nie ma co żałować tych filiżanek...

Rosyjska arka, reż. Aleksander Sokurow

piątek, 14 sierpnia 2009

Szekspirowskie dziady

Największy w historii artysta teatru... wg niektórych oczywiście...
i jednocześnie człowiek, o którym wiemy zadziwiająco niewiele...
aż po kwestionowanie istnienia jakiegokolwiek związku pomiędzy "Hamletem" a żyjącym w latach 1564 - 1616 Stratfordczykiem...
(niektórzy wręcz uważają, że z jego istnieniem jest dokładnie tak, jak z funkcjonowaniem w XVII wieku w Gdańsku teatru szekspirowskiego)
Naukowiec mierzący się z dokumentami z epoki z natury rzeczy mocno poddać się musi pokusom podsuwanym przez twory wyobraźni. A jednocześnie tę wyobraźnię trzymać powinien na wodzy, aby nie uczynić z Szekspira XVI-wiecznego Don Juana i kondotiera w jednej osobie, kochanka Elżbiety I, który w przerwach na lunch od niechcenia rzuca na papier kilka luźnych uwag na temat powiedzmy oszukańczej i nieprzewidywalnej siły miłości, o której słyszeliśmy na przykład ze "Snu nocy letniej". Musiał być przecież kochankiem królowej (a może króla Jakuba), skoro tyle wiedział i o miłości i o władzy...
Tak niewiele o nim wiemy, że nie zdziwię się, jeżeli opowieść taka powstanie, a jej twórca będzie z przekonaniem udowadniał, że jeżeli nie ma dokumentów stwierdzających fałszywość jego wersji tzn., że musimy ją przyjąć za prawdopodobną.
Zresztą powieść taka powstała ("Szyfr Szekspira"), ale na szczęście jej autorka nie przekonuje nas, że William jest dalekim potomkiem króla Artura.

Można też wziąć za punkt wyjścia to, co dzięki Bogu i Losowi ocalało (choć, jak wiemy, mogło w większości spłonąć podczas słynnego pożaru The Globe w 1613 roku - o tym we wspomnianej powieści też jest mowa - pożaru, z którego cudem ocalono niewydrukowane a więc i niewydane jeszcze wtedy sztuki Szekspira; taki element interesu, dopóki było można starano się, aby zainteresowani mogli poznać "Króla Leara" tylko w tym jednym teatrze - współcześni twórcy pewnie zielenieją z zazdrości, ale jak wiemy piractwo w tamtych czasach także hulało na potęgę i jeśli chodzi o wydawanie dzieł bez zgody twórców i jeśli chodzi o jawne kradzieże pomysłów - wszyscy wiedzą, że nie Szekspir pierwszy ożywił na scenie Hamleta... a najprawdopodobniej Thomas Kyd, a wogle to Londyńczycy i nie tylko znali tę postać dużo dużo wcześniej), czyli dramaty i inne dzieła Szekspira i za ich pośrednictwem spróbować dotrzeć do człowieka.
Książkę taką napisał Stephen Greenblatt ("Shakespeare - stwarzanie świata").
Metoda jest prosta, co nie znaczy łatwa: autor analizuje Szekspirowski słownik, ze szczególnym uwzględnieniem różnego rodzaju pojęć fachowych, bardzo głęboko wnika w specyfikę czasów, głównie oczywiście za panowania królowej Elżbiety, wnika w przeróżnych aspektach - zaczyna od opisania niezwykłej teatralności tychże (tu choćby sam sposób funkcjonowania królowej w świecie i jej zamiłowanie do czynienia ze swego życia niezwykle barwnego i fascynującego spektaklu, który miał ją w oczach poddanych jak najbardziej odrealnić i nieamal przenieść do sfery sacrum), następnie przygląda się różnym niuansom życia społecznego i politycznego i co rusz powraca do problemów religijnych zastanawiając się nad wyznaniem samego bohatera swojej książki.
wiele fascynujących wątków
które znajdują jednocześnie różnorakie odbicie w dziele Szekspira
Odarcie przez reformację świata z wymiaru rytualnego pozwoliło teatrowi w sposób naturalny zająć tę lukę. Prospero w "Burzy" z taką właśnie swoją rolą się rozlicza; jest mistrzem i magiem, który zręcznie za pomocą czaru włada zgromadzonymi na wyspie. Szekspir ma świadomość mocy magicznej słowa. W "Otellu" ojciec Desdemony formułuje nawet pod adresem bohatera taki zarzut; słowo stawia niemal na równi z jakimś odurzającym narkotykiem (słowo jako tabletka gwałtu:-)). Król Lear z kolei swoją potwornie głupią decyzję podejmuje w momencie, gdy najmłodsza z córek właśnie słowem nie chce go mamić...
religijność Szekspira
W przekonaniu autora książki wszytsko wskazuje na to że rodzina pisarza była krypokatolikami, co znajduje m.in. odzwierciedlenie w "Hamlecie".
I choć do tej sprawy Greenbaltt wielokrotnie powraca, mnie zdecydowanie bardziej zainteresował wątek zwyczajności tego faceta. W dwudziestym wieku, szczególnie po doświadczeniach moderny i cyganerii początku wieku artysta często postrzegany jest jako niezbyt odpowiedzialny Piotruś Pan, trwoniący zarobione od czasu do czasu pieniądze we wszelkiego rodzaju spelunkach. Wśród znajomych Szekspira bywali i tacy (choćby genialny Marlowe, który stracił życie podaczas bójki w knajpie zaliczywszy cios nożem w oko). Z książki jednak wyłania się obraz człowieka, ktorego moglibyśmy nazwać artystycznym przedsiębiorcą, na dodatek jeszcze bardzo oszczędnym. Człowieka, który chyba dość dobrze znał z autopsji różnego rodzaju manewry kupieckie w dość dużym poetyckim skrócie przedstawione w "Kupcu weneckim". Człowieka, który najprawdopodobniej w tawernach wcale nie spędzał tak wiele czasu.
być może małostkowego
ale jego wyobraźnia potrafiła niezwykle twórczo wchłaniać całą otaczającą go rzeczywistość

Greenblatt niczego nie przesądza. Snuje swoją opowieść jako po prostu prawdopodobną. Znajomość czasów i dzieła, którym daje świadectwo, pozwala dawać mu wiarę. Szekspir bardzo zadbał o ochronę swej prywtności. Nawet, jeżeli jego dzieło pozwala do jakiejś jej cząstki dotrzeć to, jak zwykle w tego rodzaju wypadkach, mamy do czynienia z mniej lub bardziej atrakcyjną koncepcją. Ta wydaje się bliska rzeczywistości. Co pozwoliło na spotkanie z Cieniem...
Greenblattowi udało się postać autora "Burzy" na chwilę ożywić. Mógłby chyba powtórzyć za Prosperem: "budziłem w mogiłach/ Zmarłych i z grobów odwalałem głazy,/ Aby wyjśc mogli - tak to wszechmocną/ Władałem sztuką! Lecz dziś się wyrzekam/ Owej surowej magii".
Prawdziwa sztuka to takie nieustanne dziady...
także pisanie biografii

czwartek, 13 sierpnia 2009

Mały szkic po maratonie

Szekspir wchłaniający w siebie wszelakie problemy współczesne;
marzenia i kompleksy kolejnych pokoleń twórców;
i ciągle uniwersalny - ciągle udowadnia, że istnieją sprawy, które spędzały sen z powiek zawsze...
A jednocześnie - o czym nie należy zapominać, bo dla niego samego była to przecież sprawa podstawowa - nadal potrafi po prostu bawić, czy też wytrącać z równowagi. Obie rzeczy równie ważne w sztuce, której podstawą jest opowiadanie historii.
Co mi się myślało przez te dziesięć dni, gdy po codziennej dawce iluzji scenicznej smakowałem gorzki smak wieczornego napoju? Czasami w chaotycznej rozmowie próbując uchwycić sens przemykających myśli. Czasami powstrzymując drżenie kolan, czasami z lekkim uczuciem niedosytu.
Próbując nieudolnie wniknąć w ulotny sens scenicznych znaków.
Teatr Szekspira na wiele sposobów mówi nam o nieustanej grze. O wchodzeniu i wychodzeniu z roli. O pamięci nieskończonej ilości tekstów i konwencji. O próbie odnalezienia w tym gąszczu słów i gestów Słowa własnego. Temat, który dla aktora jest oczywisty, dla widza nie zawsze. Domowy teatr może być sposobem na poradzenie sobie z różnego rodzaju frustracjami. Odegranie sytuacji Hamleta pozwala na wewnętrznej scenie pożegnać się z ojcem, który porzuca rodzinę. Ale też, już bardzo niekameralnie, zmierzyć się z przytłaczającą artystę tradycją. Gra z kanoniczną wersją "Hamleta" uzmysławia współczesnym aktorom, że pozostaje nam już tylko powtarzanie (?). Trudno uwolnić się nie tylko od gestów i sposobu wygłaszania roli, ale także od technicznego sposobu realizacji spektaklu. Człowiek, uwięziony już na zawsze w stworzonej przez siebie technicznej cywilizacji, upodabnia swoje funkcjonowanie do specyfiki dzieła filmowego; a dzisiaj zapewne także i do poruszania się na ekranie postaci z gier komputerowych, czy z gier RPG. A gdy nagle, na moment, projekcja jest przerwana i znika punkt odniesienia, utrwalony w tradycji wzorzec - trudno znaleźć motywację do jakiegokolwiek działania a ludzie zalęknieni i zagubieni oczekują na scenie podniety do dalszego działania. A jeżeli udaje im się pobyć troszkę po swojemu - to dzieje się to niebezpiecznie blisko śmiertelnego finału.
Można też inscenizując "Hamleta" zapomnieć o tym, że w tym uteatralnionym świecie, w którym nie można mieć do nikogo - także i do siebie - zaufania, istnieje jednak wierny Horacy, który przynajmniej zachowa o nas dobrą i w miarę prawdziwą (bo przecież wynikającą z przyjaźni) pamięć. Wystarczy, że tzw. przyjaźń nie jest rozpisana na trzy role, ale na jedną - i tym jedynym przyjacielem jest Horacy zrośnięty z Guildensternem i Rosencratzem w jedną postać... która jest także częsciowo i samym Hamletem (a wydawałoby się, że kto jak kto, ale ja sam jestem dla siebie najwierniejszym przyjacielem).
I - paradoksalnie - można zginąć z pełną wiedzą i świadomością teatru, w którym uczestniczymy, a więc z premedytacją uczestniczyć w ostatecznym śmiertelnym pojedynku. I nie tylko o samą smierć tu idzie (bo nie Szekspir ją wymyślił), ale także o sposób i moment...
Ale można też opowiedzieć historię Otella, w której Jago i Cassio związani są przyjaźnią nieznaną w tym świecie. Taka przyjaźń także kończy się tragicznie. Bo choćbyśmy bardzo chcieli, nie jesteśmy w stanie uciec przed niełatwymi wyborami. A nasza urażona godność pozstawić może za nami tylko zgliszcza.
"Hamlet znowu chowa się za telewizorem". Szekspir coraz częściej chowa się za różnego rodzaju mediami. Czasami nie chcąc oglądać dokonań wspólczesnych twórców, czasami, aby im pomóc w powiedzeniu czegoś ważnego o świecie dzisiejszym.
Prospero na wóżku inwalidzkim - niczym w "Roku 1984" - kontroluje za pomocą wszelkich technicznych służących inwigilacji wynalazków poczynania wszystkich, którzy zostali wrzuceni na jego wyspę. I wszyscy, łącznie z nim, zostali do tego przymuszeni.
To już nie są czary, to współczesne stechnicyzowane i zbiurokratyzowane państwo (niekoniecznie policyjne z nazwy), w którym ukryty za kurtyną Ariel wykonuje wszelkie polecenia wodza (i nie ma znaczenia, czy ma na to ochotę).
Antonio może być bliskim ziomem z więzienia ale i operatywnym biznesmenem. Klaustrofobiczna wizja uwięzienia człowieka w klatce wszechobecnej finansjery. Świat, w którym za nieuregulowane kredyty płacić trzeba własnym ciałem. Nieustanny stan zagrożenia i ciemność. Gdy pojawia się jasność, mamy świadomość fikcji, nierealności... bajki...
bo z więzienia pt. banki nie ma wyjścia; poranek jest poza nadzieją
Klatki, które nie pozwalają na autentyczne spotkanie z drugim człowiekiem.
Przyjaźń jest albo tylko miłą sercu nadzieją, albo musi być wystawiona na tragiczną próbę. I choć Bassanio zdołał uratować i przyjaźń i miłość, to nie wierzę, że nie pozostał mu cień, który już nie pozwala bezgranicznie wierzyć i w jedno i w drugie.
Cała nasza rzeczywistość to słynny Szekspirowski teatr, nieustanny spektakl odgrywany przez elfy dla swego pana Oberona i królowej Tytanii. Co jest snem? Co rzeczywistością?
Pozostaje w pamięci monolog Heleny, wypowiedziany nie ze złością, nie z żalem, nawet nie z miłością - ale pełen bólu...
"Nieprzyjemny jesteś dla mnie wszędzie:
W świątyni, w mieście, na otwartym polu.
To, jak mnie krzywdzisz, jest obrazą mojej
Płci. Nie możemy przecież wzorem mężczyzn,
Walczyć o miłość tą czy inną bronią;
Kobieta po to jest, by walczyć o nią.
Pójdę za tobą: z piekła niebo zrobię,
Choć ukochana dłoń zamknie mnie w grobie".
(Barańczak oczywiście)
I choć to wbrew tekstowi, to można zapomnieć o tym, że są to słowa kobiety. Można zapomnieć, bo przecież i w tym teatrze i w wielu spektaklach permanentnie mamy do czynienia z kłopotami człowieka z własną tożsamością płciową. Zaczyna się to od oczywistej elżbietańskiej konieczności nakazującej odgrywanie ról kobiecych przez młodych chłopców, jest obecne w przeróżnych przebierankach męsko-damskich wpisanych w teksty, ale też zastanawia, gdy przyjaźń męska niebezpiecznie zbliża się do miłości bynajmniej nie rodzicielskiej.

A więc można pomyśleć, że niekoniecznie są to słowa kobiety.
Że jest to teatr o ludzkim pragnieniu miłości, o jego godności i braku nadziei jednocześnie.

niedziela, 2 sierpnia 2009

Hamlet na granicy autyzmu

Hamlet...
hamlet może być młodzieńcem (troszkę wbrew tekstowi), który jeszcze nie opuścił pokoju dziecinnego. Oznaczałoby to, że miarą dojrzałości jest umiejętność pogodzenia się z paskudztwami tego świata. Nawet gdy bardzo bezpośrednio dotyczą nas samych. Taki weltschmerz. A przecież Hamlet Werterem nie jest...
Wygląda na to, że wkroczyć w świat dorosłych można dopiero wtedy, gdy człowiek zabije w sobie ojca i pogodzi się z tym, że matka nie jest tak zupełnie święta. Gdy zaakceptuje fałszywą przyjaźń. I pożegna się z idealną miłością. Dostrzeże ograniczenia tego świata. I dwuznaczność ludzkich emocji... itd... Pozostaje tylko Horacy - ten, który z Fortynbrasem zdobywcą, dojrzałą stroną hamleta, będzie rozmawiał w imieniu przeszłości. Wkraczając w wiek dojrzały wypada za sobą zdecydowanie zamknąć drzwi do pokoju dziecinnego. I zgasić światło. Tak wynikałoby ze spektaklu Grupy Teatralnej Naxos z Francji.
Ale sztuka jest także pułapką na myszy. Może być sposobem na obnażenie fałszu i obłudy. Taki swoisty paradoks. Dzięki udawaniu objawia się prawda. Jeden z rodzajów prawdziwej fikcji. Hamleta sposób na Klaudiusza. Ale to nie tylko Hamlet potwierdził swoje podejrzenia (czy też zarzuty ojca) wobec stryja. Ale także zbrodniarz dzięki spektaklowi przyjrzał się własnej ciemności. Nie bardzo go to wprawdzie zmieniło, ale zawsze...
Pułapkę na myszy można także potraktować bardziej przewrotnie. Odgrywanie dramy może być sposobem na radzenie sobie z kryzysami i konfliktami. Szczególnie, gdy z jakąś sztuką jesteśmy mocno oswojeni. Do tego stopnia, że w mieszkaniu wieszamy sobie plakaty z ulubionego spektaklu, np. z Laurencem Olivierem. I gdy lubimy teatr lalkowy. Gdy każdy przedmiot z naszego otoczenia potrafimy ożywić mocami naszej wyobraźni. Wtedy może zdarzyć się tak, że odnajdziemy w "Hamlecie" odbicie współczesnego kryzysu rodzinnego zakończonego rozwodem.
Młodzieniec, który ma poważny problem z oswojeniem tej sytuacji, odegrawszy, dzięki mocom swej wyobraźni, najistotniejsze motywy z dzieła Szekspira, może opuścić pokój dziecinny. I zgasić światło. I tak właśnie się dzieje w spektaklu Grupy Teatralnej Naxos. Aby odegrać taką swoistą autodramę nie trzeba miec nawet tak niezwykłych umiejętności teatralnych jak Thomas Merceul - jedyny aktor na scenie.
Zawsze istnieje jednak poważne niebezpieczeństwo. Można tak mocno utożsamić się ze światem Szekspira, że misiu już na zawsze pozostanie Horacym. I tego w tej sztuce nie ma.