wtorek, 18 sierpnia 2009

Słuchanie Lopeza

To tak, jak słuchanie opowieści Lopeza Mausere podczas jakichś tam sporadycznych spotkań - powiedzmy przy piwku; właśnie słuchanie, ponieważ to jest tak napisane, jakby było mówione.
Na ile mniej byłaby to atrakcyjna lektura, gdybym nie spędził młodości pośród tych samych ulic (ten falowiec na okładce:-)) i gdybym nie potrafił się domyśleć w jakimś tam drobnym stopniu klucza personalnego odnoszącego się do bohaterów.
Ale czy Lopez chce, by to była uniwersalna opowieść? chyba nie, piwko towarzyszące tego rodzaju opowieściom pije się raczej ze znajomymi... a nawet jeżeli są to przygodni znajomi, to przynajmniej, jak to często bywa, uprzejmie sprawiają wrażenie, że słuchają.

kolaż setek scen zalegających pamięć narratora
język także często odpowiada potokowi myśli, bądź odzwierciedla emocjonalność słowa żywego; surrealizm, oniryzm z domieszką dadaizmu często...
Choć trzeba przyznać, że wielokrotnie mamy wrażenie obcowania z surową, realnie wokół nas przez te ostatnie czterdzieści lat istniejącą rzeczywistością. Jej absurdalność przyczynia się do powiększenia rodzącego się poczucia obcości i lęku.
porządek chronologiczny mocno niekonsekwentny... jak to zresztą z pamięcią bywa właśnie
scenki pełne często absurdalnego humoru, ciemnego i okrutnego czasami

Narrator jest głównie obserwatorem otaczającej go rzeczywistości. I choć w niej uczestniczy, jest jakby obok nieraz... Czasami daje nam do zrozumienia, co czuje. Czasami te uczucia nazywa. Najczęściej wtedy, gdy nie bardzo rozumie, co się wokół niego dzieje. A tak wydaje się być bardzo często. W końcu jest to także utwór o dojrzewaniu. O dojrzewaniu w okresie przełomu stanu wojennego i wolnego kapitalizmu.
Czy bohater dojrzał?
A jego przyjaciele, kochanki?
Pojawiają się czasami tylko na moment i tak naprawdę są tylko częścią pamięci, śladem przeszłości. Czasami uczestniczą w jednej, dwu sytuacjach i znikają... nie ich los jest ważny a ich miejsce w pamięci. Przywoływani są po to, by się z nimi rozliczyć i bywa, że narrator jest wobec nich bezwzględny. Taka troszkę kompensacyjna funkcja pisania...

Jedyna większa całość, wykraczająca poza dominującą fragmentaryczność opowieści, to dylematy związane z pragnieniem (?) czy też koniecznością zmiany narodowości na niemiecką. W ogromnym skrócie, w którym pojawia się Kloss, Czterej pancerni, powstanie warszawskie, Bolek i Lolek i wiele innych śladów nadbudowy mających pomóc w interpretacji tej realnej bardzo sytuacji, ukazany jest dramat bohatera, którego podstawową cechą jest brak klucza...
bo przecież nie pomagają ani mantry, ani znajomość układu gwiazd, ani ubezpieczalnia

Niemal wszystko, co spotyka bohatera, jest częścią losu wielu współczesnych czterdziestolatków (Karwowski roku 2009:-)).
świadectwo nieprzystosowanej przeciętności
Oczywiście nie każdy miał możliwość robienia np. programów telewizyjnych czy filmów, ale w książce te sytuacje mają charakter zwyczajnej fuchy; gdybym ja pisał książkę, to pewnie wspomniałbym o swoim stróżowaniu i miałoby to tak samo niewielki znaczenie
i to jest problem
co w tym świecie ma jakieś znaczenie?
Chyba właśnie nic, albo inaczej: jaranie trawki ma niemal taki sam wymiar jak oczekiwanie na trojaczki, których narrator jest pechowym ojcem.
Albo może najważniejszy jest problem rozdławdziewiczenia bohatera, tzn kompleks dziewictwa... dość długo się tym zajmuje, wiele razy do tego wraca (ciekawe, że utwór kończy się w momencie, w którym pojawiło się realne ryzyko, że Włodzimierz Wolek już nigdy nie bęzie mógł i boi się utraty swej młodej Laury...)

Wolek w pewnym momencie stwierdza, że całą jego młodość zdominowali buddyści i artyści (bo takie czasy i taka moda).
Buddyzm, czyli miedzy innymi umiejętność skoncentrowania się na bezrefleksyjnym doznawaniu Teraz, na aktywnym Byciu w sytuacji - bohater chyba bardzo by tego pragnął, czasami mamy do czynienia z opisem tylko (albo aż) Bycia; Bycia także stanów emocjonalnych...
Artyści - no cóż, książka daleka jest od konwencjonalnego sposobu referowania o rzeczywistości w literaturze (!); właśnie w literaturze, bo w życiu, jak już pisałem - dlaczego nie...

Co jeszcze jest inne, może nawet nieprzeciętne?
szczerośc w obnażaniu własnej żenady i nieprzystosowania
prześmiewczy dystans do własnego losu

Ale ta książka jest jeszcze czymś w rodzaju nieco innego spotkania z Lopezem (czy niestety?)... że zacytuję samego autora: "To jak w tym kawale. Spotykają się na peronie biskup i admirał. Nie widzieli się dekady, są z tej samej klasy, biskup podchodzi w porywie emocji do admirała, który też postępuje kroczek, ale po drodze zmienia zdanie, z jakiego powodu? Za dużo ich dzieli, trzeba się tłumaczyć ze swojego życia... I wtedy biskup zadaje pytanie: Kiedy odchodzi pociąg panie konduktorze?" "O siódmej, droga pani" - odpowiada admirał".

Wojciech Stamm: Czarna Matka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz