piątek, 11 września 2009

Wariat i pielęgniarka

Dzisiejszy wpis dotyczący "Wariata i zakonnicy" Witkacego dedykuję Kubie :-)... taki mały list otwarty.

Na prapremierze w 1924 roku w Toruniu zmieniono za zgodą autora tytuł, obawiając się reakcji kół klerykalnych... :-)

Gdybym był reżyserem, to jakimi torami pobiegłyby moje pierwsze myślątka?
Jakie interpretacje i czy jakaś wizja sceniczna?
No i - jaki i kim jest Walpurg (bo chyba to Ciebie interesuje najbardziej :-))?

Indywidualista, artysta z całkiem już niezłymi osiągnięciami, które przypłacił utratą zdrowia psychicznego z oczywistych względów (różnego rodzaju używki bardzo dobrze znane z twórczości Witkacego pomagające artyście tworzyć w tempie zgodnym z potrzebą perwersji w czasach narastającej mechanizacji społecznej; ale także sytuacja szalonego Nietzschego - "Walpurg: Moja siostra na tym zarobi "), zamknięty w szpitalu psychiatrycznym (Jednostka i Oni - jeden z motywów mocno kojarzonych z Witkacym). Czyli sztuka o społeczeństwie represyjnym, troszkę jak w "Locie nad kukułczym gniazdem"; szpital będący figurą sytuacji panującej w całym społeczeństwie (wystawiano już tę sztukę w ten sposób, że wszyscy są wariatami; taka już oczywista teoryjka stawiająca pod znakiem zapytania normalność społeczeństwa... i choć ten sposób widzenia społeczeństwa jest mi bliski, to na scenie, gdy wszyscy są wariatami, to nikt nim nie jest i problem znika; musi być na scenie jakieś przeciwstawienie, źródło dramatu - więc taki pomysł na teatr mi nie odpowiada) . Wybitna jednostka miotająca się w więzach narzuconych jej przez dążące do uniformizacji społeczeństwo. Siostra Anna tę represyjność symbolizuje w sposób najbardziej wyrazisty. Jej obecność jest dowodem na to, że owa represyjność jest immanentną cechą naszej kultury od czasu, gdy chrześcijaństwo zaczęło dominować (znowu Nietzsche) i jednocześnie przyzwoliło, byśmy w tym świecie funkcjonowali z nieustannym poczuciem winy (Zakon Dobrowolnych Męczenniczek - czy można być zdrowym psychicznie człowiekiem w kulturze, w której bardzo realne jest wygenerowanie (:-)) takiej postawy). Nic dziwnego więc, że ktoś taki ja Freud musiał się pojawić w historii (i nie ma wątpliwości, że pojawił się za późno) i nic dziwnego, że psychoanaliza musiała się pojawić w tej sztuce.
Zmysłowość zakonnicy wyzwolona przez wariata z celi klauzurowej czystości.
Przez całą sztukę przebywamy w zamkniętym pomieszczeniu. Wchodzą do niego kolejni bohaterowie. Na końcu opuszcza je wyzwolony Walpurg z Anną. Zostaje w nim psychoanalityk...
ta nieszczęsna psychoanaliza... to druga płaszczyzna. Z jednej strony wpisuje się w wątek poprzedni, bo Witkacy, nie negując, wbrew pozorom, pożytków płynących z tej metody, widział w niej także narzędzie służące uniformizacji społeczeństwa. Mimo że w sztuce wyraźnie kpi sobie z "kompleksów" będących podstawą terapii przeprowadzanej przez scenicznego psychoanalityka, to w rzeczywistości przyznawał, że nie ma nic przeciwko temu, żeby ludzkość, która nadejdzie była szczęśliwa także dzięki wyzbyciu się kompleksów... czyli tych zakamarków naszej psyche, które są odpowiedzialne za jedynie wartościową sztukę...
tylko że, tak jak pamiętam, pogodził się (pogodził, ale nie chciał oczywiście do tej części ludzkości należeć) z tym, że kiedyś wszyscy ludzie będą szczęśliwi kosztem także zaniku istotnej (!) działalności artystycznej gdzieś w latach trzydziestych dopiero... a mamy rok 1924

Można więc wystawiać tę sztukę jako satyrę na psychoanalizę. Bądź jako bardzo krytyczną, także satyryczną, wypowiedź na temat współczesnego społeczeństwa represyjnego. Dla którego, mimo wielu gwałtownych przełomów obyczajowo-kulturowych, wciąż kategoria normalności jest święta niczym kapitalistyczne prawo własności. I o tym można tomy... jak to się dzieje, że ci, którzy chcą siebie postrzagać jako jednostki mega(że użyję slangu nieco młodszego - ale ich to dotyczy) twórcze, jednocześnie kurczowo trzymają się jakiegoś tam wyobrażenia...właśnie wyobrażenia...o normalności... i każde odstępstwo zsyłają do piekieł...
zapominając, że sami zanegowali piekło...

Witkacy nie chciał, by odczytywano tę sztukę jako prostą satyrę na psychoanalizę. To się oczywiście narzuca, ale Witkacy Woody Allenem nie był. Wykorzystał pewnie psychoanalizę jako figurę represjonowania jednostki wogle.... Poza tym sam do psychoanalizy miał stosunek ambiwalentny. Wiąże się to z kolejną płaszczyzną interpretacyjną... z odczytaniem autobiograficznym tej sztuki. Odczytaniem, które zapewne współczesnych odbiorców sztuki scenicznej najmniej obchodzi. Zresztą słusznie...
Witkacy poddał się terapii psychoanalitycznej; nie mógł sobie poradzić - czy raczej jego przyjaciele uznali, że nie może sobie poradzić - z samobójstwem swojej narzeczonej; nie wystarczyła wyprawa w tropiki z Malinowskim, bo tam mu przeszkadzał "cień" Jadwigi Janczewskiej, która zginęła w górach zamęczona psychicznym zazdrosnym molestowaniem swego narzeczonego podejrzewającego ją nieustannie o romans z Karolem Szymanowskim... i to też wszystko jest w tej sztuce, ale przecież dzisiaj nie bardzo istotne... co kogo obchodzi Witkacy, który uważał, że najskuteczniejszą psychoterapią jest sztuka... i pisał.... choćby ten dramat...

No dobra, ale jak to dziś wystawić...
Można zacząć od zabawy, którą uwielbiał sam Witkacy. I podobno już niektórzy próbowali to robić z niektórymi jego dramatami.
Witkacy bardzo lubił podczas knajpianych spotkań ze swymi "przyjaciółmi gówniarzami" tworzyć teatr. Towarzystwo, oczywiście nieco lub więcej rozluźnione alkoholem, wcielało się w role wymyślane przez Mistrza. I bawili się przednio, gdy ktoś wcześniej uśmiercony, nagle znowu wypowiadał jakąś kwestię nie mogąc się powstrzymać. No bo ileż można siedzieć bezmyślnie i nic nie mówić siedząc przy stole zastawionym alkoholem...
Witkacy okazuje się być znowu odkrywcą ... współczesnych gier fabularnych...
Można potraktować jego groteskę, przynajmniej w tej sztuce, jako knajpianą zabawę o charakterze terapeutycznym...
w moim przekonaniu to nie obniża rangi tej sztuki... a gdyby jeszcze to przekonująco zagrać, to kto wie...

A z grubej rury.. to pojechałbym Hamletem. Żeby nie było, ja jak wiadomo Szekspirem jakoś tam...trudno ukryć... ale Witkacy Szekspira w całości znał mając bodajże 7 lat... i go uwielbiał...więc można sobie pozwolić...
"Dania jest więzieniem". Hamlet udający obłęd, by osiągnąć zamierzony cel. Walpurg przestaje być szalonym, nieobliczalnym, niezrównoważonym, chorym psychicznie niespełnionym artystą tylko. Hamlet niemogący się pogodzić z samobójstwem Ofelii. Samobójstwem, do którego sam doprowadził swoim nawiedzeniem. Nawiedzeniem polegającym na tym, że jego idea jest celem decydującym o sensie jego życia, a ktoś taki jak kobieta, może być wysłany do klasztoru (!)
i tutaj można by jeszcze popracować...
ale Walpurg - Hamlet
a nie Walpurg - schizofrenik niepanujący nad swymi emocjami

Witkacy, Walpurg, Hamlet... rozpaczający żenująco nad grobem Ofelii

Przeczytałem jeszcze raz ten króciutki dramat.
I coraz bardziej jestem przekonany, że spokojnie można potraktować Walpurga, jako Hamleta, który, niczym król Ryszard z "Nowego wyzwolenia", trafił nieco zaskoczony do wspólczesności- tyle że nie zszedł był z tego świat w ramionach Horacego - ale trafił do miejsca dla siebie najbardziej odpowiedniego, czyli do szpitala wariatów. I tam musi mierzyć się ze swoją wielkością, której nie potrafił sprostać i musi jakoś zabić w sobie Ofelię i kilka równie zabawnych rzeczy...
sporo narozrabiał, nie wystarczy załatwić ołóweczkiem Burdygiela niczym Poloniusza...

Kuba,
Witkacy naprawdę bardzo mocno miał w sobie Szekspira...
i bardzo lubił się tym wszystkim bawić...
niezależnie od tego jak był przerażony...

Witkacy w knajpie zabawiający się teatralnie Hamletem, który jest spełnionym (bądź co bądź) artystą ale niepotrafiącym poradzić sobie z Ofelią (zabić?)....

ja bym tak chciał to zrobić

ps. Witkacy o przyjaciołach

1 komentarz: