niedziela, 18 grudnia 2011

Niby normalni, niby zwyczajni...

dedykowane Gosi, która świat poznaje nie tylko filmy oglądając

Coraz trudniej zabrać mi się do pisania...

Iran. Niewiele filmów znam z tego kraju pochodzących. W tym roku na NH świetne "Rozstanie; gdzieś tam kiedyś "Półksiężyc". Teraz "Co wiesz o Elly?"
W głowie mam bardzo stereotypowe wyobrażenie o tym regionie: religijna ortodoksja, kobiety z pozakrywanymi twarzami, zacofanie... zupełnie nie wiem, dlaczego... skąd te skojarzenia? kto mi je zrobił?
A może to po prostu ignorancja.
Oglądając "Rozstanie" (a teraz "Co wiesz o Elly?" - ten sam reżyser: Asghar Farhadi) łapałem się na tym, że zdziwiony jestem normalnością ludzi, o których w tych filmach nam się opowiada. Co nie znaczy, że to rzeczywistość europejska jest; nie - ale stopień odmienności tego świata nie jest w pierwszej chwili szokujący.
A może jednak? Może to tylko wygląd bohaterów mnie zwodzi?
Bo żyją niby tak jak my. Podczas tygodnia pracują w zupełnie normalnych firmach. A w weekend, jak każdy mieszkaniec Zachodu, jadą nad morze (miejsce jest oczywiście nieważne, choć morze mi tu do szumu ładnie pasuje) się wyszumieć. Choć już w tym momencie możemy dostrzec zasadniczą róznicę - bo spędzanie przez nich czasu na wyjeździe już wygląda specyficznie, boć przecie oni nie piją a nasz weekend, by zaliczyć go do udanych, musi być nieźle rozpuszczony w przeróżnych rozpuszczalnikach frustracji; a oni cieszą się życiem rodzinnym i towarzyskim; jedzą, palą fajkę wodną i to im wystarcza, by czuć się dobrze - niczym klub AA... (to moje zdziwienie "to im wystarcza" jest mocno niepokojące, wiem, ale cóż - coś w tym jest... tzn. coś bardzo banalnego...)
Tym, co ich zasadniczo różni, co powoduje, że robią wrażenie, jakby byli z innego świata - to m.in. pojmowanie honoru (i hańby oczywiście, bo pojęcia te są nierozwalnie powiązane ze sobą). Ale nie tego, który na transparentach wypisują nasi współcześni politycy przy okazji swiąt narodowych, podczas których czcimy i wynosimy do poziomu wartości fakt poniesienia klęski.
Honor codzienny.
Z sytuacją tragiczną zaś mamy do czynienia (no właśnie - my żyjemy w świecie, w którym coraz trudniej sobie wyobrazić tego rodzaju sytuację: w świecie, w którym wartości nie są uwewnętrzniane, nie sąsiadują niemal na styk z trzewiami, nie są częścią natury - tragizm jest niemożliwy), gdy wybierać trzeba między dobrem rodziny a honorem niemal nieznanej nauczycielki, którą się namówiło na niby niewinny wyjazd z przyjaciółmi nad morze (a pojęcie niewinności w słowniku mentalnym Polaka i Irańczyka to, jak się okazuje, oznacza dwie zupełnie różne rzeczy). I jest to rzeczywiście klasyczna sytuacja tragiczna, bo w kręgu wartości świata przedstawionego tego filmu wcale dobro rodziny nie muiz być więcej warte niż niż honor kogoś, kto może być go pozbawiony przez nas za pomocą jednego słowa. I piękna Sepideh (Golsfihteh Farahani - urocza Aisha z "W sieci kłamstw" , filmu, w którym mieliśmy już do czynienia z sytuacją polegającą na tym, że bohatreka nie mogła zwyczajnie podać ręki na pożegnanie swojemu świeżo poznanemu wielbicielowi z Ameryki, bo naruszyłoby to święte zasady i być może wiązałoby się z jej hańbą; ale ten film , choć hollywoodzki, zwracał uwagę właśnie na kontrast między chaosem moralnym funkcjonującym w naszym świecie a swoistym ładem panującym na Bliskim Wschodzie - choć oczywiście nie jest moim celem idealizowanie tej przestrzeni, bo krajom arabskim jakże daleko do wyobrażeń o raju, a to, co się tam dzieje w tej chwili, jest tego najlepszym przykładem) doświadcza autentycznego cierpienia, gdy to słowo właśnie musi wypowiedzieć i pohańbić obcą kobietę (dodajmy - już po jej śmierci, a więc wydawać by się mogło, że nie ma co rozdzierać szat - trzeba z żywymi naprzód iść...).
Przyzanam się, że odszedłem już daleko od takiego świata i zdziwiony jestem, że w ogóle tragizm w tym filmie dostrzegam. Moje sumienie w kręgu wzniosłych wartości dawno już przestało być zanurzone. I dotyczy to obydwu aspektów tej sytuacji tragicznej - bo także i dobra rodziny, które jest da mnie pojęciem abstrakcyjnym.
Na tym polega siła tego rodzaju filmów - przenoszą nas (mnie - ale choć ta spowiedź mnie dotyczy, to, niezależanie, co by moi współbratymcy mówili o sobie, jestem święcie (!) przekonany, że bardzo się ode mnie nie różnią [mam na myśli stosunek do honoru a nie do rodziny, bo w tym wypadku jestem rzeczywiście swoistym dziwolągiem- specyficzne wyznanie na tydzień przed najbardziej rodzinnymi swiętami w moim kraju, ale też świętami, za którymi szczególnie nie przepadam i z uczuciem ulgi obserwuję ludzi mnie otaczających, ulgi płynącej z zadowolenia, że jestem w to prawie niezamieszany] - chyba tylko tym, że nie stać ich, by się do tego przyznać) w inną przestrzeń moralną, jakby nie z tego świata. Jednocześnie przyznaję, że zdecydowanie bardziej swojsko czuję się w kulturze, która doświadczyła w latach sześćdziesiątych rewolucji moralnej i obyczajowej. Można by się jedynie zapytać, w jakim stopniu okupiliśmy tę naszą wolność frustracjami, depresjami, nieprzespanymi nocami, poczuciem braku przynależności do czegokolwiek i kogokolwiek.
"Co wiesz o Elly?" - gdyby nie zdarzył się dramat, to może świat, o którym nam się opowiada w tym fimie, wydałby się bardzo podobny do naszego. Być może, gdy się jest tam, na miejscu (musiałbym się skonsultować w tym miejscu z córką, [ale dedykuję jej ten wpis] która poznała ten świat z bliska; dzisiaj jest to jednak niemożliwe, bo także rodzinne święta nie są jej w głowie i eksploruje mentalność Obcych z dala od od tego bożonarodzeniowego zgiełku) nie odczuwa się aż tak mocno, że ludzie tam żyjący są bardzo Inni. Bo cóż my o nich wiemy. Ich dramaty rozgrywają sie poza naszymi oczyma. A to właśnie w takich sytuacjach napięcia objawia się jakaś istotna cząstka prawdy o nich (o każdym oczywiście). Prawdy, która tak bardzo ich różni od nas.
Tak, najważniejsze na co dzień skryte jest przed wzrokiem Obcych.

"Co wiesz o Elly?" reż. Asghar Farhadi

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz