wtorek, 27 grudnia 2011

Kobiety niedopasowane do swego losu

Przypomniałem sobie stary film Altmana (o którym jeszcze nigdy nie pisałem, a mam do niego słabość) sprzed wielu lat; z czasów, gdy oglądając filmy, poddawałem się przede wszystkim atmosferze. I często to mi całkowicie wystarczało. Dzisiaj, niestety, zboczenie zawodowe powoduje, że jeszcze coś muszę odczytać, znaleźć jakieś znaczenia, które nastrój motywują (po staremu, czyli 'naiwnie' podchodzę dziś jedynie do teatru tańca, ale to dlatego, że nie mam o nim pojęcia i podstawowym - a być może jedynym - kryterium, które warunkuje ocenę jest oddziaływanie tworzonego przez poruszające się ciała klimatu na wyobraźnię). Ale oglądając Trzy kobiety ponownie nastrój przede wszystkim magnetyzował mą uwagę. Duszny, słoneczny, pustynny klimat panujący gdzieś na prowincji amerykańskiej porównywanej przez jedną z bohaterek z Texasem.
A zaczyna się od sceny, w której młode kobiety opiekują się staruszkami kąpiącymi się w basenie. I choć jest w niej coś niepokojącego, bo wyobraźnia szybko podsuwa myśli o jakimś okrutnym fatum rządzącym ludzkim ciałem, to nie w tym kierunku pobiegła narracja Altmana (pamiętam, że tym, co mnie kiedyś fascynowało u tego reżysera, to opowieści, w których ukazywał świat z perspektywy perfekcyjnie powiązanych ze sobą różnorodnych wątków błyskotliwie ze sobą się splatających). Dzięki Bogu (czy bogu?), bo opowieści o destrukcyjnie wpływającym na ludzkie ciało czasie coraz częściej budzą we mnie perwersyjną pesymistyczną fascynację.
Trzy dziewczyny (choć w gruncie rzeczy w filmie dominuje opowieść o dwu z nich) i ... trzy baseny...
Bo oprócz kobiet nieustannie obecne są w tym filmie baseny:
basen w ośrodku rehabilitacyjnym,w którym starcy powracają do mitycznych wód pierwotnych,
basen w domu, w którym dziewczyny wynajmują mieszkanko,
basen w knajpie na prerii...
To w basenie Pinky próbuje popełnić samobójstwo.
To w nich pojawiają się dziwne, magicznie monumentalne obrazy Willii.
Ich obecność jest zapewne spowodowana nieustannie panującym tam upałem. Nagrzana słońcem ziemia niepokojąco paruje sprawiając, że ludzie funkcjonują jakby w zawieszeniu, nierealnie.
W "Zbrodni i karze" upał doprowadza Raskolnikowa do szalonych myśli (zresztą o upale i jego skutkach już pisałem).
Poza starcami nikt w tych sztucznych zbiornikach wodnych się nie kąpie (a są one zaprzeczeniem naturalnego żywiołu, nad którym człowiek nie jest w stanie utrzymać kontroli i nie wie, co się w nim kryje; żywiołem, który powszechnie uznaje się za symbol nieświadomości). Żaden z sąsiadów Pinky nie pławi się w basenie, w którym manifestuje ona swoją niezgodę na świat i siebie w nim przede wszystkim (ale Edgar wyławia z niego mnóstwo pozostałości rozwiązłego życia). Na pustyni, przy zajeździe, basen jest pozbawiony wody, dzięki czemu Willii może tworzyć tam swoje niepokojące stwory, które kojarzą mi się z jakimiś azteckimi zwierzomęskimi bóstwami płodności i wojny (i w tym filmie rzeczywiście są to jedyne atrybuty męskości).
Pusty basen - martwa ciąża Willii.
Bo Willii rodzi martwe, zimne dziecko.
(czy ma to znaczenie, nie wiem, ale ta sieć sugestywnych powiązań stwarza w filmie gęstą psychologiczną atmosferę)
Trzy kobiety niedopasowane do swego losu
Pinky, Millii, Willii (jakoś dziwnie współbrzmią imiona bohaterek; imiona, które same sobie wybrały, bo tych urzędowych nie akceptowały)

"Życie jest gdzie indziej", "Zawód - reporter", "Persona" - i wiele innych - dzieła, w których mamy do czynienia z problemem ucieczki od własnej tożsamości, z próbą odziania się w obcą skórę. Jak często nasze pragnienia są emanacją tego rodzaju zjawiska? Jak często wyobrażamy sobie siebie jako kogoś innego bądź w innych okolicznościach - zapominając, że miejsce, w którym jesteśmy, stanowi jednocześnie o naszej tożsamości, od której nie ma ucieczki...
Jedyna rada zgodna jest z tą wypisaną na wyroczni w Delfach: "poznaj samego siebie"...
Wiem, że to banał, ale sam zbyt często wyobrażam sobie siebie niezgodnie z tym, co na swój temat wiem. I towarzyszą temu marzenia, których niemożność realizacji staje się źródłem frustracji...

Pinky, Millii, Willii
każdą uwiera inaczej
Pinky apatrzona w Millii robi wszystko, by być taka jak ona. W ogóle nie dostrzega, że jej oblubienica także ucieka od swej tożsamości i wciąż kreuje siebie i rzeczywistość (i aż dziw, że nie przeżywa żadnych frustracji, że nie dostrzega tego, że, jak jej wysiłki, by zbliżyć się do innych ludzi, by nawiązać kontakt, kończą się niepowodzeniem; nie dostrzega, jak jej słowa padają w próżnię - choć oczywiście możemy dostrzec tu także magiczną siłę słów: one wprawdzie nie zmieniają zewnętrznej rzeczywistości, ale niewątpliwie budują wyobrażenie o niej, które nosi w sobie Millii; stają się faktami psychologicznymi [pytanie, czy tak mają działać różne zaklęcia podawane we współczesnych poradnikach psychologicznych, które wskazują, jak osiągnąć sukces w życiu?]).
O Willii niewiele wiemy. Oddzieliła się od świata milczeniem i swoimi mitologiczno-pierwotnymi malowidłami. Intryguje swoją nieobecnością. Żyje w świecie pierwotnych wyobrażeń i rodzi martwe dziecko. A ten okrutny poród staje się aktem założycielskim nowej rzeczywistości, w której trzy kobiety odnajdą swoje miejsce. Jeśli odniosły sukces, to wcale im nie zazdroszczę. Ale mój niemal wrodzony sceptycyzm epistemologiczny każe mi się zastanowić, w jakim stopniu nasze (moje) dopasowanie do świata okupione być musi zgodą na przyjęcie fikcji o swej tożsamości za prawdę. A może zawsze tak się dzieje? Może to zawsze jest li tylko wyobrażenie? Bo przecież to tylko w naszej głowie się dzieje a składamy je ze skrawków obarczonych ogromnym błędem (nie)pamięci, a więc nieprawdziwych. Skoro to i tak fikcja, a za prawdę uznajemy to, co zgodne z powszechnymi wyobrażeniami o niej...
i tak moglibyśmy sobie dywagować i snuć nomadystyczne domysły prowadzące na pustynię

Można by o tym filmie napisać mocno feministyczny tekst, ale - choć takie klimaty bardzo lubię - Edgar był tak groteskowym (co nie znaczy, że nierealnym; prawda o nas jest komicznie okrutna niestety) przedstawicielem naszej rasy, że napiszę o nim być może przy innej okazji...

Trzy kobiety, reż. Robert Altman

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz