czwartek, 29 grudnia 2011

O ludziach niepotrafiących pływać w strumieniu rzeczywistości

Podstarzała aktorka topiąca frustracje w alkoholu.
Pastor niepotrafiący zapanować nad swoimi namiętnościami.
Chłopak o wielkich ambicjach i równie wielkim pechu.
Umierający ojciec skłócony z ukochanym synem.
I drugi syn - daremnie żebrzący u ojca o miłość.
Nauczycielka przez nazbyt częste obcowanie z literaturą zagubiona w świecie rzeczywistych uczuć.

starość, frustracja, alkohol, zawiedzione nadzieje, rozgrzane do czerwoności emocje

Kto jest bohaterem dramatów (czy dokładniej filmów na ich podstawie nakręconych) Tennessee Williamsa?
Dramatów schyłku i rozstania...
I choć dominuje w nich temat nieprzystawalności losu do naszych od niego oczekiwań, to jednocześnie pojawiają się tam momenty (czy dopisane przez scenarzystów? - nie znam dramatów, a filmy tylko oglądałem) dające odrobinę wiary i nadziei (że na tych dwóch cnotach poprzestanę). W gąszczu emocji zniewalających człowieka odnaleźć można urok 9dwuznaczność tego słowa wyjątkowo trafnie przystaje do tego, co chcę powiedzieć) ludzkiego istnienia. Bo przecież nie zazdrościmy losu tym wszystkim przykładnie trzymającym się zasad, którzy z niechęcią przyglądają się (i z rozkoszą je komentują) utarczkom z sobą tych nieprzystosowanych. Nie mamy (ja nie mam) wątpliwości, że ci naznaczeni przeżywają swój los prawdziwie. Boksują się ze sobą, często sami siebie okłamują, katują bliskich, ale Są.
Paradoksalnie piszę to ja - człowiek pragnący przede wszystkim świętego spokoju i uwielbiający kontemplowanie upływającego czasu. Delektujący się czasem ocierającym niemal zmysłowo moje istnienie. A im starszy jestem, tym więcej miewam wyrzutów sumienia, gdy nazbyt dam się ponieść emocjom. Ale może właśnie dlatego tym potępieńcom przyglądam się zaintrygowany. Może oni za mnie przeżywają swoje żenujące frustracje. A ja, niczym w teatrze greckim, doznaję oczyszczenia (nie napiszę katharsis, bo to zbyt wzniośle brzmi, a mi chodzi jedynie o takie maleńkie obmycie z brudu codziennego). Z pełną świadomością, że w tym moim doświadczaniu ich losu jest ogromny ładunek mieszczańskiej hipokryzji. Bezpiecznie rozpostarty w fotelu pozwalam sobie na współczucie.

Pięć filmów: Tramwaj zwany pożądaniem, Kotka na gorącym blaszanym dachu, Słodki ptak młodości, Noc iguany i (najmniej do mnie przemawiający) Rzymska wiosna pani Stone.
I niezwykłe, klasyczne już bardzo, kreacje aktorskie: Liz Taylor, Vivien Leigh, Paul Newman, Marlon Brando, Richard Burton.

A przy okazji mała, niby oczywista refleksja. Mogłem sobie porównać dwie realizacje Słodkiego ptaka młodości: w reż. Richarda Brooksa i teatralną Grzegorza Wiśniewskiego z Teatru Wybrzeże (ciekawe jest to zamiłowanie Wiśniewskiego do klasycznych tekstów, aczkolwiek poprzednie - Personę i Zmierzch bogów - wystawiał na podstawie scenariusza a w tym wypadku pierwotny jest tekst dramatu, choć to film pewnie przyczynił się do jego popularności). Są to zupełnie różne opowieści z jednego zasadniczego powodu (i pomijam tu niezwykle istotną różnice między filmem i teatrem, czy tez inne, jak np hollywoodzkie zakończenie ekranizacji, choć wolałbym , by Amerykanie nie starali się tak na siłę nie zbijać w nas nadziei na to, że wszystko w życiu dobrze się kończy): w pierwszej dominującym aktorem jest Newman, w drugim Dorota Kolak. W pierwszym wypadku przede wszystkim obserwujemy młodość dobijającą się ostakiem sił swej dawno utraconej szansy. To Paul Newman narzuca widzowi swoje pragnienia i nadzieje, to jemu przede wszystkim współczujemy i z jego losem się utożsamiamy, a wielu wypadkach usprawiedliwamy niecne często poczynania. I choć jest czasami żałosny chwilami, to dostrzagamy w tym coś bardzo ludzkiego i chcielibyśmy, by mu się udało (co się niestety w końcu staje; niestety - bo choć chcemy u dac szansę, to jednocześnie mamy świadomość jakości świata, w którym funkcjonuje; chcemy pozostać z uczuciem, że powinno się mu udać - wiem, perwersyjne nieco to, co piszę, ale to jest warunek katharsis: współczujemy bohaterowi, bo nie zasłużył na swój los, ale dzięki jego klęsce doznajemy oczyszczenia...).
W filmie postać Alexandry Del Lago schodzi na drugi plan, w spektaklu teatralnym to właśnie jej tęsknota za słodkim ptakiem młodości przede wszystkim wywołuje emocje widza. To starość wraz z jej gorzką refleksją, utratą nadziei, pragnieniem skosztowania choć raz jeszcze odrobiny soków z drzewa życia. I to pełne oobnażenie się emocjonalne dojrzałej aktorki przyćmiewa wszystko, co poza tym dzieje się na scenie.
Wiśniewski udowodnił, że teksty sprzed pół wieku ponad nadal świetnie się bronią.
A obejrzenie filmów z czasów, gdy pierwsi adepci Actors Studio (Elia Kazan - reżyser Tramwaju zwanego pożądaniem, Brando, Newman, Karl Malden i sam Tenessee Williams) zmieniali oblicze amerykańskiej sztuki filmowej także utwierdzić może w przekoaniu, że nie tylko najnowsze odkrycia estetyczne mogą być źródłem satysfakcji dla widza. Pisałem już o tym zresztą nie raz...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz