czwartek, 11 czerwca 2015

Dinozaury się nie dostosowały

Plemię
Widz umieszczony jest w sytuacji antropologa, który został wrzucony w całkowicie sobie obcą rzeczywistość z możliwością nieskrępowanego obserwowania życia dzikich. Bohaterami, wszystkimi, są młodzi ludzie głuchoniemi, którzy w prymitywny sposób organizują sobie życie na tej obcej często nam planecie. Niestety, ona jest tym bardziej obca, im więcej na niej ludzi, takich jak oni. Nie wiemy, dlaczego są zmuszeni do takiego funkcjonowania: nie jest to przecież więzienie a szkoła z internatem. Czy sam fakt, że natura wyraźnie ich oddzieliła od reszty społeczeństwa, ma nam wyjaśnić ich motywacje? Nie wiemy... Musimy, niczym właśnie badacze obcych nam kultur, pogodzić się z tym, że poznamy tylko skrawek... Ten skrawek, który jest dla nas czytelny, bo jest nam bliski i stąd to łatwe sprowadzenie praw rządzących tą społecznością, do władzy instynktów, charakterystycznej przede wszystkim dla świata zwierząt. Ale w tym momencie powinniśmy zmienić tytuł na 'stado'...
Brak tłumaczenia języka migowego powoduje, że siedzimy w sali kinowej całkowicie wyobcowani. Wkraczamy w świat ciszy, ale nie tej mistycznej, w wypadku której domyślamy się obecności sfery sacrum w indywidualny za każdym razem sposób kontaktującej się z człowiekiem. Nie, bohaterowie tego filmu (mają swoje imiona, jak się  okazuje, bo my ich nie poznajemy, co jeszcze bardziej uwypukla naszą alienację) strasznie dużo ze sobą gadają, ale ich kod jest dla nas całkowicie nieznany. Jak kod obcego plemienia. Jak już napisałem, odczytujemy to, co jest bliskie naszemu światu. Często tylko się domyślamy; np. czy dziewczyny trafią do jakiegoś włoskiego domu publicznego? Gdy stykamy się z obcością, odczytujemy ją wpisując w znany nam kontekst. Może on bardzo fałszować interpretację rzeczywistości. O tym już nie raz ja...
Jednocześnie, takie usytuowanie widza, pozwala mu sobie wyobrazić, jak się czują głuchoniemi, gdy samotnie wędrują ulicami naszego miasta; w całkowitej ciszy przyglądając się naszym codziennym zabiegom, z których świetnie rozumieją te najbardziej podstawowe w stylu robienia zakupów na przykład, ale są już oddzieleni murem od komunikatów, za pomocą których informujemy o swoich uczuciach czy pragnieniach, jeśli oczywiście potrafimy to czynić. W takim oglądzie nasze życie sprowadza się do szeregu niemal Różewiczowskich zabiegów ("Nasze ciała/ to stworzenia praktyczne" - nie wiem, czy skojarzenie właściwe, bo w tym wierszu jednak chodzi o wychowanie dziecka w kulcie zdrowia i higieny, które ważniejsze wydają się być od dbałości o duszę, w filmie zaś mamy do czynienia ze sprowadzeniem człowieka do poziomu instynktów), które pozbawione słownego komentarza sprowadzić mogą ogląd naszego życia do podporządkowania się pragmatycznym prawom. 
Popatrzmy na siebie z boku tak, jakbyśmy obserwowali bohaterów tego filmu; do czego sprowadzi się nasze życie, gdy tylko behawioralnie je potraktujemy? Szereg zabiegów, których głównym celem jest podtrzymanie tkanki biologicznej bądź zapełnianie jaskini szeregiem niepotrzebnych (z punktu widzenia obserwatora z Marsa oczywiście) przedmiotów, na których zdobycie poświęcamy czas wchodząc w relacje z innymi a nasze gesty i grymasy świadczyć mogą (jeśli prawidłowo odczytane zostaną oczywiście) tym, jak strasznie przez tę większość dnia będąc z innymi się męczymy. Załóżmy, że nie rozumiemy, co do siebie mówią obserwowani przez nas ludzie powiedzmy wieczorem w pubie - zwieńczenie ich rozmowy pozostawi nam w głowie jasny obraz tego, czemu podporządkowane jest ich życie. A będzie to przecież ewidentne uproszczenie. Gdyby mnie taki Marsjanin obserwował, człowieka nieskłonnego do okazywania czułości, na pewno wysnułby bardzo niepochlebną wizję relacji międzyludzkich panujących na naszej planecie.
Bohaterowie filmu Slaboshpitsky'ego (jak to się czyta?) nie są wyzuci z emocji tak jak ja. Ale tym światem (przedstawionym) rządzą (w przeciwieństwie do świata mojego) brutalne prawa agresji, seksu podporządkowane wcześniej ustalonej hierarchii. Sergey wkracza w ten świat z boku i na początku wydaje nam się, że będziemy mieli do czynienia z powolnym i okrutnym, przypominającym świat "Ucieczki z piekła", procesem jego inicjacji w tę obcą mu rzeczywistość. Lecz reżyser ma jeszcze bardziej bezwzględną wizję człowieka, niż się tego spodziewaliśmy; Sergey bardzo szybko się dostosowuje i ten zabieg nie jest świadectwem słabości filmu, nie wywołuje we mnie zawodu, że jakże to, a gdzie skomplikowany proces, gdzie walka z wcześniejszymi przyzwyczjeniami, gdzie okrutny moment przemiany; nie - człowiek, zgodnie z prawem mimikry, dostosowuje się i być może dzięki temu jeszcze istniejemy na tym globie. Dinozaury się nie dostosowały. Kłopotliwe pozostaje pytanie, czy nasze zdolności przetrwania, które dzięki mózgowi posiadamy, stanowią jego funkcję najistotniejszą? Czy wszystkie dokonania Człowieka, które dumnie za jego wyróżnik są uważane, tylko produkt uboczny stanowią? Ale jeśli chodzi o sztukę przetrwania, to przecież szczury są lepsze...

No i trzeba niezłej wytrzymałości, by, tym prawom, dzięki którym być może istniejemy, przyglądać się w filmie Slaboshiptky'ego bez zmrużenia powiek. Sceny stadnej agresji, seksu w naturalistycznych dekoracjach, skrobanki na desce w łazience, odtwarzane są z okrutną dokładnością i nie znikną szybko z pamięci, nawet tak słabej, jak moja. 
Świat, którego pojawienie się stanu zalażkowego czegoś, co później ludzkość zaczęła nazywać miłością, nie jest w stanie zmienić. 

Pozostaje jeszcze wątpliwość poważna bardzo: czy reżyser nie wyrządził zbyt wielkiej krzywdy głuchoniemym tym swoim eksperymentem. Bo przecież ja juź na tych ludzi sprzedających w pociągach różne swoje wytwory, będę patrzył zupełnie innymi oczyma.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz