czwartek, 9 lipca 2015

Grecja Theodorosa Angelopoulosa


Po raz pierwszy, aż wstyd się przyznać, oglądany przeze mnie.
Dość przypadkowy wybór tytułu... "Pszczelarz"... tylko do niego dostęp miałem, ale do nadrobienia, bo trzeba.
Jedno z tych dzieł, które mocno pozostają, a o których trudno pisać. Jeden z tych filmów, do których świetnie pasuje powiedzenie Antonioniego: "film, który można opowiedzieć, jest złym filmem". Można jedynie dać wyraz, skojarzenia przywołać, obraz jakiś opowiedzieć. Nie mówiąc o tym, że w wypadku tego reżysera (pewnie każdego dobrego) kontekst twórczości pozostałej a i autorski-biograficzny jest ważny (oj przecież założyłem nomadycznie także odbiór naiwny, więc choćby w wypadku tego filmu bądźmy konsekwentni). 
Grecja - dzisiaj na ustach wszystkich; w tym filmie pełna kolorytu lokalnego, malowniczego ubóstwa i przeciętności. Na pewno nie ta klasyczna, ale też nie ta nowoczesna... jakaś taka poobijana przez historię najnowszą, nawet bardziej chyba niż my (przecież to myśmy przyjmowali uchodźców [kolejny aktualny temat] z kraju rządzonego przez juntę czarnych pułkowników; ale Angelopoulos w innych filmach przygląda się, z tego, co wiem, tej skomplikowanej XX wiecznej przeszłości swego kraju). 
Grecja wczesną wiosną, gdy natura już gotowa, by się odrodzić, ale jeszcze nie rozświetlona na tyle słońcem, by zachwycać. Persefona w drodze na ziemię...
Spiros (Marcello Mastroianni smakowity niczym stare wino), nauczyciel (!) - po ślubie córki rezygnuje z pracy i udaje się ze swymi pszczołami (po raz pierwszy widziałem taką wędrowną pasiekę; a podobno taki rodzaj hodowli służy wyprodukowaniu najbardziej wartościowego miodu, bo szuka się miejsc nieprzypadkowych i na niedługo, komponując w ten sposób wyrafinowany zestaw smaków) na południe w poszukiwaniu słońca. Można by powiedzieć, że to jedno zdanie zawiera cały niemal (niemal - bo zaraz troszku je uzupełnię) przebieg zdarzeń, a jest ono jednocześnie nacechowane symbolicznie.
Gdy koncepcja linearna czasu wchodzi w konflikt z cykliczną; przecina ją ostrzem pojedynczego ludzkiego bytu. Zmierzanie ku śmierci odbywa się w czasie narodzin kolejnej wiosny.
Gdy człowiek zyskuje świadomość swego losu, co nie znaczy, że jest spełniony. Gdy człowiek ma poczucie, że najważniejsze (ukochana córka opuszcza dom; była jeszcze jedna - ale tam jakiś konflikt był, którego teraz żałuje, ale za późno już jest) już się stało.  Ponury pejzaż wewnętrzny, w którym płynąca rzeka zaczyna się już tylko ze Styksem kojarzyć. Brak nadziei na zdarzenia. Milczenie Spirosa. 
Bagażówka, zmierzająca na południe, w poszukiwaniu ciepła, wypełniona przenośnymi ulami, stopniowo opuszczanymi przez pszczoły. Pragnienie, by z życia to, co najcenniejsze... skomponowane w sposób wyrafinowany i niepowtarzalny... zamierające. 
Pszczoły umiejscawiane przez starożytnych na granicy między profanum i sacrum. Jednocześnie symbolizujące integracyjne właściwości społeczeństwa. Często w baśniach pojawiają się na drodze inicjacji bohatera, który pomógłszy im wprzódy, zyskuje od nich pomoc - to one bezbłędnie wskazują królewnę pośród niezróżnicowanego tłumu. 
Spiros już na początku swej pielgrzymki spotyka Dziewczynę bez imienia, istotę znikąd, autostopowiczkę. Pozostawia ją na różnych etapach wędrówki, ale ona zawsze pojawia się znowu. Niczym niedoceniana Przewodniczka. Nic dziwnego, że niedoceniana. Bo On podróżuje do miejsc przez siebie kiedyś opuszczonych (porzuconych?); powraca... (kilkakrotnie akcentowany był jego ruch tą jego bagażówką pod prąd, jechał jakby w przeciwnym kierunku niż większość; dużo żołnierzy wśród tego mijanego tłumu, wojskowych ciężarówek - taki znak czasu, który posostawiał za sobą; czasu naznaczonego władzą totalitarną; ale to w tle, bo to jego byt w tej niezwykle ruchliwej przestrzeni najważniejszy) poszukuje sensu. W przestrzeni zdewastowanej.jego pragnienia są ze świata znaczeń, istotą Jej losu jest przypadkowość (także a może przede wszystkim seksu), brak zadomowienia, beztroska. On także, mam wrażenie zaczyna ten brak zadomowienia odczuwać, lecz szuka. Ma mapę. Jej jest dobrze w tej skórze zmysłowej.
Tak liczne są w filmie te spotkania wypalonych pragnień z wiosenną zmysłowością.
póki lata zielone nie znają
siwizny. Marsowe Pole, place
nawiedzaj...
To Horacy oczywiście.
Wydaje się być ono, to spotkanie, jednym z podstawowych doświadczeń egzystencjalnych. Tak jakby naturalną przewodniczką ku śmierci była młoda bogini urodzaju. Niełatwo jest się z tym pogodzić. Spiros gwałtownie często bardzo daje wyraz swemu pożądaniu; pożądaniu pożądania. Bo to z tym przede wszystkim musi się pogodzić. Że chciałby chcieć albo choćby trwać, ale w świecie oswojonym przez sens. Do zbliżenia dochodzi w sali starego, zniszczonego i niefunkcjonującego już, pamiętającego czasy jego młodości, kina (nie ma już takich kin, znikają wraz z moją generacją; ciągle jeszcze czynne jest w Zwierzyńcu). Współcześnie, bardziej niż kiedyś, otaczająca człowieka przestrzeń uzmysławia mu jego wykluczenie, brak pejzażu z czasów dzieciństwa. Snem jest on już tylko.
Spiros rozrzucający, rozbijający na łące to, co zostało z jego pasieki: zerwana więź z sensem, świadomość otaczającej człowieka pustki, wynikającej z rozminięcia tego, co kiedyś, z tym,co się okazało, brak zgody na jednokierunkową linearność losu człowieka, wkurw na kpiącą z człowieka, wbrew wskazaniom stoików, swoją cyklicznością Naturą.

Grecja jest w tym filmie przestrzenią ducha, umiejscowioną wciąż gdzieś w centrum, niezależnie od ekonomicznych i politycznych dzisiejszych uwarunkowań.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz