poniedziałek, 13 lipca 2015

Rozwód Viviane



Oglądając taki film jak "Viviane chce się rozwieść", człowiek czuje cały czas dziwną ulgę, że żyje w takim kraju jak Polska. Być może więcej należałoby sprowadzać tego rodzaju produkcji, by podnieść poziom zadowolenia rodaków z życia we własnym kraju. Jednocześnie jest ten film także swoistym ostrzeżeniem przed, niemożliwym moim zdaniem w takim wymiarze, jak w tej opowieści, powrotem do dominacji jakiejkolwiek religii (wiadomo jakiej u nas) nad stanowionym, czy też bardziej egzekwowanym, prawem.
Tak by to w Polsce wyglądało, gdyby rozwody kościelne zyskały jedyną możliwą sankcję prawną (jakoś w obecnym naszym przedwyborczym dyskursie religijnym gromy ze strony biskupów na rozwodników nie spadają i nie wyklucza się ich z kościoła...podziwu godna, rozsądkiem życiowym nacechowana niewątpliwie strategia).
Oczywiście można by było jeszcze wspomnieć o obecności w rodzinie, i nie tylko, systemu patriarchalnego, który to stawia kobietę wchodzącą w konfrontację z mężczyzną na z góry straconej pozycji.
Bardzo teatralny to film (nie sprawdzałem, ale nie zdziwiłbym się, gdyby na podstawie dramatu został nakręcony). Dramat sądowy, ale jakże inny od tych, do których jesteśmy przyzwyczajeni przez kino amerykańskie. Kameralny. Taki jak słynne "Rozstanie" i skojarzenie z tym filmem uświadamia, że pewne problemy związane są z geografią najbardziej a nie tylko z religią; wydawać by się wręcz mogło, że dawno dawno temu pewien typ pierwotnej obyczajowości został po prostu usankcjonowany przez wyłaniających się z odmętów magicznych wyobrażeń o świecie bogów...a z czasem zaczęła ona, ta obyczajowość, być nazywane przez wielu prawem naturalnym.
Przez 5 lat Viviane  stara się o rozwód. Rozprawy odbywają się mniej więcej co trzy miesiące. Każde spotkanie na tej rabinicznej sali sądowej to dramat absurdu, tym okrutniejszy, że odnosimy wrażenie, iż to wszystko realistyczne jest jednocześnie.
Na sali przeważnie jedna kobieta i pięciu mężczyzn.
Kobieta, która chce się rozwieść.
Bo nie kocha.
Aby osiągnąć swój cel, musi skłonić męża, bądź to sąd ma go skłonić, bo po to się w tym rabinicznym towarzystwie spotykają, by to on dał jej rozwód. Takie prawo...tylko jego wola decyduje o sprawie. Gdy jedynym powodem jest brak miłości.
Zapominamy często, że oczekiwanie tego, że małżeństwu będzie towarzyszyła miłość, powinna mu patronować, że jest ono jej efektem, to jakieś tylko ostatnie 200 lat... Małżeństwo aż do romantyzmu to przede wszystkim instytucja i jeżeli każda ze stron lojalnie wywiązywała się ze swych obowiązków, to rzeczywiście nie było powodów do rozstania. Podział ról był jasno określony i oczywiście nie zawsze każdemu musiały one pasować, ale takie czasy były. Kolejna satysfakcja - tym razem z tego, że żyjemy dziś a nie kiedyś. I jeżeli ktoś pomstuje nad światem upadłych wartości, to niech i to weźmie pod uwagę, że w ten sposób wyraża tęsknotę za konkretną obyczajowością i rolami, które niekoniecznie chciałby odgrywać (zdarzały się oczywiście wyjątki, o czym przy okazji "Agory"pisałem).
Elisha jest powszechnie szanowanym człowiekiem. Nikt nie wyobraża sobie lepszego męża. No i w ogóle z zewnątrz to nikt nie potrafi zrozumieć, dlaczego można chcieć kogoś takiego opuścić... Z czasem zaczynamy rozumieć, dlaczego... ale nawet gdybyśmy tej wiedzy nie posiedli, to i tak pozostałoby w głowie istotne myślątko na temat tego, jak z zewnątrz pewne rzeczy często inaczej, stereotypowo i przez pryzmat osobistej sytuacji, naszych ze współmałżonkiem relacji, postrzegamy (żeby nie wspomnieć "Żony policjanta", bo to radykalny przykład tego, co za murami się dzieje). Idealne małżeństwo, idealny mąż - to widzą inni i ich opinia utwierdza męża w przekonaniu, że małżeństwo, czy też, jak ironicznie wręcz nazywane jest to w filmie, harmonia małżeńska, winna trwać i Viviane nie ma żadnych powodów, by się jej przeciwstawiać.
Kolejny przyczynek do dyskusji o honorze. Dla Elishy to wszystko, co się dzieje, to co wyprawia jego żona, to coś, co horrendalnie wykracza poza jego wyobrażenia o świecie. To poważna bardzo ujma na honorze i dlatego taki uparty pewnie też...bo po cóż chcieć żyć z kimś, kto tego tak bardzo nie chce...
I o miłości. Bo on twierdzi, że ją kocha... ale, gdy przypominają mu, że przecież nie jest szczęśliwy ze swoją żoną, to stwierdza, iż taki los jest im przeznaczony przez Boga. Można by powiedzieć, że podziwu godna wiara, gdyby nie to, że jej konsekwencje ponosi nie tylko Elisha. Nie chcę powiedzieć, że to taki Orgon, ale jednak jakieś skojarzenie się pojawia.
Elisha przez wszystkich postrzegany jest jako człowiek niezwykle tolerancyjny, powszechnie szanowany, lojalny i pracowity ojciec rodziny. Ale jest też przedstawiony jako osobnik niemający potrzeb związanych z wyrażaniem i okazywaniem uczuć. I to ja co najmniej doskonale rozumiem. Ale rozumiem też, że można nie chcieć z kimś takim żyć. Ma też jeszcze jedną, być może poważniejszą wadę: on nie tylko chce, by żona do niego wróciła - wszystko wskazuje na to, że on już do końca życia będzie oczekiwał od niej, by się przed nim upokarzała przepraszając, że go pohańbiła żądając rozwodu i dziękując, że ją przyjął wspaniałomyślnie z powrotem. Jest taki typ ludzi, którzy, żyjąc w poczuciu swej nieskazitelności moralnej, nigdy nie przebaczają...
dążenie do zgody z nimi to proces permanentnego upokorzania
No właśnie, to też film o tym, jak bardzo upokarzający może być system prawny.
On jej w końcu dał rozwód (niech się nikt nie spodziewa, że w tym moim pisaniu tutaj spoilerów nie będzie), ale ona musiała obiecać, że będzie on jej jedynym mężczyzną do końca życia. Dumną i honorową jest kobietą, więc dotrzyma pewnie...
Okazało się na końcu, co dla niego jest największym problemem, czym dla samca jest prawo naturalne.


Viviane chce się rozwieść, reż. Ronit Elkabetz, Shlomi Elkabetz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz