sobota, 25 lipca 2015

Znowu ofiara i religijne narracje


Po obejrzeniu "Drogi krzyżowej" byłem nieco skonsternowany, żeby nie powiedzieć wkurzony. Bo oto, po 11 stacjach drogi krzyżowej, bo tak zrealizowany jest film - 14 statycznych ujęć, realizowanych z kamery stojącej nieruchomo na statywie...no i właśnie: w 12 i w 14 kamera nagle ożywa; najpierw, by cud zasygnalizować, czyli wypowiedzenie pierwszych słów przez brata Marii, która właśnie w tej intencji poświęciła swe życie, głodząc się systematycznie na chwałę Pana (bardzo podobna jest do bohaterki Dumonta z filmu "Hadewijch") i na końcu, gdy kamera przyjmuje tak jakby subiektywny punkt widzenia unoszącej się do nieba duszy tejże...w tym momencie moja, z kolei agnostyczna, dusza zwątpiła nieco w wartość filmu tego: bo to tak, jakby twórca nagle, z obiektywnego obserwatora patologii związanej z fanatyzmem religijnym a także przecież i rodzinnej, stał sie wyrazicielem światopoglądu religijnego i kazał mi przyjąć do wiadomości, że ofiara okazała się skuteczna, a co więcej, dusza tej, która ją poczyniła, w nagrodę podąża do nieba (tak to sobie interpretuję, bo przecież, gdy przez cały film kamera nieruchomo rejestruje, a na końcu odrywa się od ziemi zmieniając poziome, można by powiedzieć - doczesne li tylko postrzeganie świata - na wertykalne, mocno zaznaczające pionowy kierunek ruchu kamery, to jak tu nie ulec skojarzeniom). 
Ale konsternacja moment tylko trwała.
Bo myślątka inne się pojawiły.
Że bez tych dwóch scen może wymowa byłaby za prosta i na pytania, które postawić chcielibyśmy po projekcji, zbyt jednoznaczne padłyby odpowiedzi...
Bo:
śmierć Marii wychowanej przez fanatycznie religijną matkę, Marii, która jest bardzo wrażliwa, w związku z czym głęboko uwewnętrznia nauki księdza i połajanki łatwo wpadającej w tony kaznodziejskie rodzicielki, stanowiłaby tylko (!) okrutne zwieńczenie historii, której celem byłaby krytyka fundamentalizmów religijnych, zaślepienia i fanatyzmu właśnie; byłaby to opowieść ku przestrodze, by pamiętać, jak wrażliwe i bezkompromisowe mogą być nastolatki, jak młodzież, ta wrażliwa, może głęboko do serca wziąć sobie religijne przesłanie i jak radykalnie może próbować wprowadzić je w życie (ciekawe, czy ksiądz przyglądający się umierającej Marii, która się śmiertelnie zakrztusiła hostią [co za symbol!], ma wyrzuty sumienia; widać przejęcie na jego twarzy, ale to równie dobrze może być fascynacja, poczucie, że w czymś wyjątkowym się uczestniczy...a może jednak to Paneloux przyglądający się śmierci dziecka w "Dżumie" i poczucie, że wyjaśnienie sensu cierpienia nie jest takie oczywiste).
Natomiast to irytujące mnie wprzódy zakończenie uwypukla inny problem: 
sens ofiary.
Bo: 
załóżmy, że ofiara Marii okazała się skuteczna, co świadczyłoby o istnieniu w naszym świecie porządku, powiedzmy, metafizycznego, o charakterze ofiarniczym (i że Mickiewicz rację miał być może w "Dziadach", szukając innego, niż ten racjonalny, porządku w historii...), że jeżeli poświęcimy coś, co mamy najcenniejszego (życie powiedzmy) w intencji celu jakiegoś szlachetnego i całkowicie i szczerze jego realizacji się oddamy, to, choć nie po drodze to z porządkiem rozumowym, możemy, choć oczywiście nie musimy, bo ostateczna instancja poza naszym ludzkim porządkiem jest usytuowana, cel swój osiągnąć;
załóżmy, że to rzeczywiście oczyszczona dusza(choć tu wątpliwość istotna jest, boć przecie ona się zagłodziła, więc to samobójstwo i Bóg nieukontentowany być powinien) Marii w ostatnim ujęciu ku wieczności zmierza...
to tym bardziej porządek świata tego, czy też postępowanie bohaterki, wysoce problematyczne się staje.
Bez tych dwóch scen mielibyśmy do czynienia z ostrym kinem niepokoju religijnego w świeckim świecie; mielibyśmy do czynienia z krytyką fanatyzmu z pozycji oświeconej. A tak mamy film ukazujący rzeczywistość, w której konsekwentne działania radykalnie nastawionej, wrażliwej młodej dziewczyny oddziałują na wymiar transcendentny świata tego (bądź tamtego), ale czy nasza tęsknota za drugą przestrzenią o takim jej wymiarze marzy? Czy skuteczność działania Marii, skuteczność poświadczająca, że wiara czyni cuda, wystarczy by zaakceptować drogę przez nią wybraną... nie mówiąc juź o naszym stosunku do tych, którzy przyczynili się do wkroczenia jej na tę drogę. Bo wiadomo, że ten film przede wszystkim dotyczy patologii środowiska, w którym wychowywała się bohaterka (a dodać może warto, że jest to środowisko o specyficznym, polskim bardzo, choć film nie nasz, krytycznym stosunku do zmian w kościele, które nastąpiły po II watykańskim soborze).
No i ta matka, permanentnie unieszczęśliwiająca córkę, z tą nieskrywaną satysfakcją radująca się, że wychowała Świętą... to już o pomstę do nieba (jakiegokolwiek) wola...

I to byłby jeden z sześciu w tym pierwszym dniu NH.

Droga krzyżowa, reż. D. Bruggemann

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz