wtorek, 21 lipca 2015

Jak trudno być Palestyńczykiem


O nieszczęśliwej miłości, takiej, która nie jest wystarczającym powodem, by ludzie byli razem, można na różne sposoby. To banał jest (jakie to okrutne - takie stwierdzenie, że nieszczęśliwa miłość jest banałem; ale co zrobić, skoro jest ona tak popularnym tematem różnych dzieł... ciekawe, dlaczego ludzie tak lubią o niej czytać czy jej przebieg śledzić na ekranie? czy decyduje o tym zasada kontrastu, czy analogii do własnych doświadczeń?). A jednocześnie wciąż się opowiada i wciąż słuchamy. W czasach, takich, ja te, w których żyjemy (oczywiste bardzo jest to, że miejsce, w którym nasz byt się osiedlił, ma także istotne znaczenie) coraz rzadziej upatrujemy przeszkody na drodze do ziszczenia się szczęśliwego uczucia w zjawiskach społecznych czy politycznych (rzadsze te drugie były chyba zawsze: Wanda, której nie po drodze z Niemcem było [nie mówiąc o bardziej realnych przypadkach, choćby z wojny ostatniej, gdy oboje chcieli, ale ich otoczenie przenigdy by tego nie zaakceptowało] najczęściej w czasie wojen się zdarza).Tak zwana wielka Historia miała wprawdzie w przeszłości wpływ na miłość Polaka i często, o czym świadczy nasz kanon literacki także, bezwzględnie wkraczała tymi swoimi buciorami konieczności i obowiązku w intymne relacje międzyludzkie (taka polska szlachcianka i rosyjski żołnierz po powstaniu styczniowym u Iwaszkiewicza na przykład). Dzisiaj, póki co, musimy szukać przyczyn naszych uczuciowych niepowodzeń w indywidualnych ułomnościach, kompleksach czy frustracjach. Nie możemy zrzucać winy za nasze uczuciowe porażki na Historię. Nie zmusza nas ona do tragicznych wyborów, nie wikła w niejednoznaczne powiązania pod względem moralnym, nie niszczy z trudem budowanych więzi. Robimy to sami bez jej udziału. W szczęśliwych czasach żyjemy...póki co...póki co...
Ale i miejscu, o czym wspomniałem już.
Bo zupełnie inaczej w takiej Palestynie jest (i wielu, wielu innych miejscach na tym naszym globie).
"Omar" to prosta historia.
chyba
(ale nie będę opowiadał tym razem, bo nawet ja powinienem ją zapamiętać, a opowiadam wtedy, gdy muszę sobie uporządkować)
Dlaczego Omar i Nadia nie są (i nie będą nigdy) razem? Historia, ta wielka, ta, której efektem jest wielki mur (po raz pierwszy coś takiego widziałem; i ta jego symboliczna rola nie tylko podkreślająca banalne oddzielenie, ale to jeszcze zagrało i później: Omar bez trudu go pokonuje [450 km. 8 m. wysokości!] na początku, gdy do Nadii, wiedząc, że ona czeka; nie może go pokonać, gdy na końcu już bez nadziei) postawiony na  Zachodnim Brzegu Jordanu, w gruncie rzeczy okazała się tylko (czy tylko?) stymulatorem pewnych zachowań. Pytanie, czy tak nie jest przeważnie: czy nie odwołuje się ona do naszych, normalnie jakoś tam kontrolowanych, skłonności, a przede wszystkim słabości. Mówimy Historia, a tak naprawdę to nasza małość została objawiona (czy Grudziński by się ze mną spierał, że tak, pełen pychy, se pomyślę?: wiedział, że sądzić trzeba system, gdy staje się on nieludzki, ale też i przyglądać się indywidualnym postawom i na małość się nie godzić). To, że Rami, izraelski śledczy, zastosuje wszelkie, nawet najbardziej perfidne sposoby, by uwikłać Omara, było oczywiste. Wkurza, ale i nie dziwi, gdy w takich sytuacjach wykorzystuje się najsłabszy punkt przesłuchiwanego wroga, czyli miłość (jak to brzmi: miłość najsłabszym punktem; ale to tak jest przecież, bo nie o troskę o ukochaną chodzi, tylko niepewność co do uczuć jest tym instrumentem, na którym Rami perfekcyjnie pogrywa). Sianie wątpliwości co do wierności ukochanej za pomocą sugestii jest stare jak świat i Jago jest na to najlepszym przykładem. Podejrzewam, że większość tak zwanych szczęśliwych związków by się rozpadła, gdyby została wystawiona na taką próbę.
Ale to jednak nadal człowiek decyduje, czy ulegnie podszeptom podejrzliwości, czy oprze się sile wyobraźni stymulowanej przez wroga... nie Historia...
Takie opowieści mówią nam głównie o zaufaniu. Ukazują, jak kruchym jest fundamentem i jak ważnym jednocześnie. Bo to łatwo powiedzieć: ‘człowiek decyduje’. Nasza psyche podatna bardzo jest (rozum bardzo sprawnie podsuwa nam różne uzasadnienia dla podejrzliwości, a bardzo nie chcemy się spotkać z zarzutem, że naiwni jesteśmy... jak ja to świetnie znam i ile nerwów straciłem niewystawiany przecież na próbę przez Historię: wystarczy nasz mózg) i by wygrało zaufanie to czasami jakby przeciwko niej trzeba stanąć.
Czy Omar to Otello (oj, przesadziłem...ale płyńmy dalej...)? Na tyle, na ile każdy z nas nim jest w momencie, gdy na podstawie ułomnych przesłanek buduje sobie fałszywą narrację o świecie. Ułomnych i fałszywych. Bo na co dzień to mamy do czynienia z tymi ułomnymi, niepełnymi, nacechowanymi naszym subiektywnym spojrzeniem; Historia pod postacią Ramiego może jeszcze podsuwać nam te fałszywe...gorzej, gdy przyjaciel kocha się w tej samej, jak Amjad w Nadii, i także kreuje przed nami fałszywą rzeczywistość. Zbyt wiele jak na jednego Omara. I czy ta jego szlachetność nazbyt posągowa się nie okazała (bo to i prawdziwa miłość; taka, w której to Ona i jej dobro przede wszystkim; i przyjaźń, choć znać Amjada później nie chciał a poszedł do niego na końcu raczej z miłości do Nadii niż po to, by go ostrzec, że go ziomkowie podejrzewać zaczynają; i patriotyzm )? 
Jakoś te moje wątpliwości jak zwykle dziwaczne: Amjada potępiam, a Omar nazbyt wyrasta...
Trudno być Palestyńczykiem, bo to nie tylko wojna i konieczność udowodnienia, że jest się mężczyzną (tym bardziej, że przed bratem ukochanej) czyli uczestniczenie w walce z Izraelem (choć jej uzasadnienie takie bardzo małostkowe było, to indywidualna zemsta motywowała Omara do działania, został poniżony przez tych, którzy skutecznie się tego procederu nauczyli od swych hitlerowskich oprawców), ale i obyczajowość, która dość mocno ograniczała kontakty między młodymi (choć i tak nieźle potrafili omijać te islamskie obyczajowe bariery). 
Może gdyby pogadać mogli… ale, jak wiemy, w naszej bardzo liberalnej kulturze obyczajowej nie trzeba tradycyjnych ograniczeń, by duma i podejrzliwość stanęła na drodze do dogadania się zakochanych. Tutaj też: on myślał, że ona…. ona myślała, że on…. a że oboje się mylili? To jest niezależne od czasu i miejsca. W „Świętoszku” jest taka świetna scena… ale dość o miłości…
Bo ten film jest o zdradzie jeszcze (można by się wręcz zastanowić, co jest pretekstem: historia miłosna do opowiedzenia o skomplikowanym losie Palestyńczyków, czy wątpliwe moralnie działania Izraela na Zachodnim Brzegu w stosunku do romantycznej opowieści o skomplikowanych relacjach uczuciowych pomiędzy ludźmi?).
I nie chodzi mi o Amjada i jego podłą naturę. Chodzi mi o to, jak z Omara łatwo można było zdrajcę zrobić. Służby świata całego mają kilka prostych chwytów, by z mniej doświadczonego bojownika o sprawę uczynić zdrajcę właśnie. 
Prawo Izraela: „nie przyznam się” traktowane jest jako dowód na przyznanie się do winy i to wystarczy, by go później szantażować. Wypuszczenie człowieka z więzienia zawsze w okolicznościach wojny traktowane jest podejrzliwie. I uwikłanie nie kończy się nigdy; jedno wejście z służbami w układ jest jak podpisanie cyrografu do końca życia, bo one nigdy nie grają uczciwie. I zawsze to tłumaczą dobrem państwa. Zawsze jest to wyższa konieczność. A gdy człowiek jest zakochany i młody, to tym bardziej staje się łatwym kąskiem.
Dramat zaczyna się w tego rodzaju okolicznościach już w momencie aresztowania. I to wszystkim wielbicielom rozliczeń moralnych za przeszłość, której nie doświadczyli, powinno dawać do myślenia (wiem, beznadziejne to, ale...). Historia Omara jest egzemplifikacją tezy: z służbami nie wygrasz; a to, że ziomkowie jakoś tam mu jednak uwierzyli, wydaje mi się jakoś nie do pomyślenia.
„Omyłka” Prusa mi się przypomniała…


Omar, reż. Hany Abu-Assad

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz