poniedziałek, 10 lipca 2017

Mafijne pokusy władzy



Obejrzałem ostatnio w krótkim czasie kilka filmów sensacyjnych i oczywiście po takim secie pozostaje w głowie dość ponury obraz świata nas otaczającego. Jeżeli ktoś tylko takie filmy ogląda i to często a także niekoniecznie te na powiedzmy przyzwoitym poziomie, to musi mieć w głowie wyobrażenie, które prowadzić może albo do samobójstwa, albo przekonania, że tylko łamanie z premedytacją prawa daje człowiekowi szansę na przetrwanie. Ale nie - nie jest to kolejny wpis o zatracaniu granicy pomiędzy światem rzeczywistym a fikcją (przynajmniej taką mam nadzieję – choć coś na rzeczy jest). Tym bardziej, że żyjemy w czasach, w których już niestety niemożliwe wydaje się odróżnienie w mediach treści fikcjonalnych od tych, które za cel stawiają sobie odpowiedzialne docieranie do prawdy. Szczególnie w sytuacji, gdy ci komunikujący te pierwsze robią wszystko, byśmy ich twory traktowali jak te drugie. W różnych celach, także podłych.
Na stałe już zadomowiły się w kinie sensacyjnym wątki ukazujące mniejsze lub większe uwikłanie świata polityki (a więc i kościoła) w środowiska przestępcze czy wręcz mafijne. Polityka może być tylko tłem, w istotny sposób wpływającym na przebieg wątku kryminalnego jak w dwóch, polskim i węgierskim („Jestem mordercą” i „Potwór z Martfu”, pierwszy powszechnie znany, drugi w reżyserii Arpada Sopsitsa), filmach o masowych mordercach działających w czasach rządów jedynej słusznej władzy. W obu naciski funkcjonariuszy partii komunistycznych prowadzą do zbyt pochopnych wniosków i w konsekwencji skazania niewinnych ludzi. Ale to nie o takie przecież filmy chodzi, gdy mówimy o przenikaniu się tych dwóch światów. Bo przecież, niezależnie od ustroju, przełożeni zawsze naciskają, by statystyki były jak najlepsze dla firmy; różnica istotna taka, że w czasach minionych tego rodzaju sytuacje bardziej przypominały "propozycje nie do odrzucenia", dziś, niezależnie od pokus, zdecydowanie łatwiej o uczciwość, co niekoniecznie znajduje odzwierciedlenie w rzeczywistości (dlatego też bardziej krytycznie patrzę na współczesnych funkcjonariuszy partii wszelakich maści gotowych dla pozycji na największe s........... niż na działaczy sprzed lat [są i tacy oczywiście, którzy i wtedy, i dziś, ale to innym razem, jeśli w ogóle, bo tych, których barwy niemal w kolory tęczy się układają, tęczy, której są najczęściej ideologicznymi przeciwnikami, a te kolory po prostu były znakami kolejnych partii, w których oni oczywiście przede wszystkim o dobro Polski...stop, jak zwykle popłynąłem]).
Filmy takie jak "Porwanie" (r. M. Cengel-Solcanska), "Subarru"(r. S. Sollima) najbardziej, ale też "Oszukać złodzieja" (r. D. Calparsoro)a nawet "Dode hoek" (r. N. Ben Yadir) (wszystkie w krótkim bardzo czasie na Suspens Film Festiwalu w Kołobrzegu). Szczególnie bliski wydał mi się pierwszy z nich, może dlatego, że słowacki, a akcja w latach 90. i analogie same jakoś się narzucały. Znajdziemy w tych filmach wszystko to, co naszą, mówiąc delikatnie, niechęć do polityków budzi: wykorzystywanie służb specjalnych do celów partyjnych, porwania dokonywane przez służby mundurowe, tuszowanie śledztw, mafijny lobbing w parlamencie, przyzwolenie na działanie zorganizowanych grup przestępczych w okresie transformacji ustrojowej (co swoi to nie obcy), grupy przestępcze działające na zlecenie polityków (np. włamanie do banku w celu wykradzenia kompromitujących dokumentów, "uciszanie" dziennikarzy itp.), odkrywanie nieoficjalnej strony życia polityków świadczącej o zaprzeczaniu na co dzień głoszonym oficjalnie zasadom (oczywiście zawsze w tych filmach [i jest to na pewno uproszczenie obrazu politycznego świata] chodzi o przedstawicieli prawej strony sceny politycznej, bo to oni przecież lubują się w ukazywaniu swojego wstawania z kolan na kolanach właśnie i z Chrystusem na ustach idą do wyborów [całkiem fajne nawiązanie do jednej z ostatnich scen "Ojca chrzestnego" w zakończeniu "Porwania", gdy scena z rozmodlonymi i przekazującymi sobie znak pokoju politykami uczestniczącymi w uniesieniu we mszy wzbogacona jest przebitkami z efektów ich działań - trupów niemal tyle co w pierwowzorze Coppoli; nawiązanie stawiające znak równości pomiędzy rządzącymi politykami a mafią]) i można by jeszcze, ale przecież wszyscy to znamy.
I teraz nawiążę do wstępnych zdań mojego wpisu: czy taki jest świat polityki? czy każdy polityk, szczególnie ten, który aktualnie rządzi, powinien być traktowany niemal jak członek zorganizowanej grupy przestępczej (cytat z "Porwania", które, przypominam, w Słowacji: "kiedyś nam psychopatów narzucano, dziś sami ich wybieramy"). Bo przecież (znowu powracam do wstępu) nie każdego człowieka traktujemy jak potencjalnego zbrodniarza, nawet jeżeli codziennie wieczorem oglądamy jakiś film sensacyjny; jakoś rzadko się obawiamy, ja przynajmniej się nie obawiam, że idąc w nocy uliczkami miasteczka nawet nie naszego (a ja tak w czasie wakacji często) natkniemy się na seryjnego mordercę. A politycy? wszyscy umoczeni? można realizować program prezesa (i wcale nie mam na myśli tylko tego jednego) i pozostać uczciwym? jak bardzo na co dzień muszą racjonalizować swe działania, by sumienie im za bardzo nie dokuczało? czy wspominanie o sumieniu nie jest świadectwem mej naiwności? czy te rozmodlone twarze, które widzimy co chwila w wiadomościach, nie są świadectwem cynizmu, który nawet mi jest sobie trudno wyobrazić, bo co jak co, ale w Boga to oni na pewno nie wierzą, a jeśli, to ja tym bardziej nie?
Czy świat polityki jest choćby w części taki jak w tych filmach? No i, niestety, moja niechęć do polityków powoduje, że ten fikcyjny świat przedstawiony zaczynam traktować jako odzwierciedlenie rzeczywistości. Nie wierzę tym panom i paniom.
Miałem nawet taki pomysł, by świat przedstawiony w tych filmach opisać tak, by nie było wiadomo, że to o filmie. Ciekawe, ilu by się nabrało i potraktowało ten opis jako skondensowaną prasówkę, czyli relację z ostatnio przeczytanych artykułów politycznych?
No właśnie, jeszcze o prasie w tym kontekście słów kilka. Wciąż w wielu filmach pojawiają się dziennikarze, którzy obnażają te ciemne strony polityków. Są istotną siłą, którą co niektórzy próbują uciszyć. Gdy jakieś materiały po wielu perturbacjach są publikowane, upadają rządy. I to już niestety nie jest nasz świat. U nas wychodzi książka (wcześniej seria artykułów), z której wynika, że kluczowy minister miał niejasne powiązania z służbami najbardziej nam dzisiaj chyba wrogiego państwa - i co? i nic... Minister nie przestaje być ministrem, rząd nadal przywłaszcza i wycina a poziom poparcia nie spada. A to tylko jeden z przykładów, moim zdaniem najistotniejszy.
A więc, czy należy wierzyć, że świat przedstawiony w filmach opowiadających o powiazaniach polityki ze światem przestępczym jest odzwierciedleniem rzeczywistości? Czy to ma znaczenie? Każdy już ma tylko swoją kryształową kulę, w której jest zamknięty i w której czuje się nomen atque omen – swojsko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz