niedziela, 16 lipca 2017

Niełatwo jest naśladować Antonioniego


Kojarzy się ten film z Antonionim. I jednocześnie jest świadectwem tego, że nie tak łatwo jest go naśladować.
"Gniazdo" - portugalski film Teresy Villaverde opowiadający o kryzysie w rodzinie, w państwie. Różnica polega na tym, że Antonioni nie jest taki jednoznaczny; jego bohaterowie, przede wszystkim bohaterki – swoje niedopasowanie do świata noszą w sobie, tylko przestrzeń, w której się poruszają, uświadamia nam ich wewnętrze zagubienie, ich poczucie pustki (właśnie poczucie, bo przecież są to są to bohaterki, które bardziej czuję i są bardziej uwrażliwione na pustkę, ale świata ich otaczającego). Marta, młoda młoda bohaterka tego filmu wydaje się przeżywać typowy bunt wrażliwej bardzo nastolatki, bunt , Który wzmocniony jest tylko przez sytuację rodzinną. Ojciec od dłuższego czasu bezrobotny, miota się zamknięty w czterech ścianach mieszkania, Permanentnie podejrzewając, że żona go porzucić, nieudacznika. Kryzys męskości w świecie, który najpierw uzależnia a później porzuca niczym lekkomyślny kochanek. I choć w centrum opowieści umiejscowiona została Marta, to ja przyglądałem się ojcu, Paii (?), to bardziej jego bezradność do mnie przemawiała. I też zadziwiała - bo to wzięcie odpowiedzialności za Julię, przyjaciółkę córki w ciąży, niezaakceptowanej przez własnych rodziców, w wyniku czego opuszcza ona swój dom i tak jakoś bez problemów przyjęta jest przez rodzinę Marty, więc ta (nagła? chyba nie, bo jednak Pai pewnie przechodzi jakąś ewolucję, żeby nie powiedzieć - przemianę - podczas tych kilku dni, a przede wszystkim nocy, gdy poniżony i sponiewierany błąka się nie wracając do domu) decyzja może dziwić, tym bardziej, że Julia wchodzi w jego życiu w miejsce Marty. I raczej nie chodzi tu o zafascynowanie erotyczne, o typowy przejaw kryzysu wieku średniego, ale o uchwycenie szansy na bycie potrzebnym. Na odzyskanie męskiej godności nakazującej wzięcie odpowiedzialności. Jego słowa, które padły po uratowaniu Julii życia być może (być może, bo to przymierzanie się do samobójstwa niekoniecznie przecież musiało do niego doprowadzić)  - "nigdy cię nie opuszczę" - brzmią zaskakująco i sztucznie (w ogóle się nie znają!), ale są właśnie argumentem za tym, że sytuacja wchłonęła Paia, że właśnie pojawiła się okazja, niemal histerycznie wykorzystana, do wypełnienia braku, którym była potrzeba bycia jakoś tam istotnym w tej rodzinie (kilka godzin wcześniej córka wyprosiła wcześniej go z pokoju [zresztą matce mówiła, że jeżeli on będzie bezrobotny, to ona nie chce z nim zostać - dlaczego?], bo chce porozmawiać z Julią, a żona jest już niemal nieobecna, być może ma romans, choć twierdzi, że w momentach kryzysu rodzina jest najważniejsza [także bardzo dwuznaczna postawa, bo to przecież matka podejmuje decyzję o 'rozśrodkowaniu' rodziny, a więc de facto przypieczętowuje jej rozpad, a gdy dzwoni do swej matki, by dowiedzieć się, czy mąż z córka dotarli, nawet nie chce z nimi rozmawiać, co tym bardzie pozwala wejść Julii w rolę Marty]. 
A  więc opowieść o Marcie została w moim wypadku stłumiona przez doświadczenie kryzysu męża i ojca (ciekawe dlaczego?). 
Marta pozostanie mi w pamięci przede wszystkim jako bohaterka ostatniej sceny, czy wręcz ujęcia. W kadrze, dość długo eksponowanym, bo to typowe slow cinema jest, widzimy niewielki jasny budynek na szarym tle natury, kanciapę, w której znalazła Marta swój azyl zamknąwszy pierwej okna. I to ostatnie ujęcie robi bardzo. Ikona zamknięcia człowieka próbującego w świecie odnaleźć punkt zaczepienia, bez skutku - pieniądz wydaje się jej to uniemożliwiać. Bo film ten jakąś chyba taką diagnozę stawia (ale nie jest to oczywiste), że bieda, niedostatek (ale przecież nie nędza) determinuje całą resztę (co przecież nie jest oczywiste, byt kształtuje świadomość, ale może ona jednocześnie na nim zapanować...tak se myślę, choć mam nadzieję, że nigdy nie znajdę się w sytuacji, w której to moja świadomość stanie przed wyzwaniem).
Ten ostatni kadr potwierdza, że prawdziwość domysłu, który mi się błąkał po głowie podczas oglądania: że mamy do czynienia ze współczesną wersją neorealizmu włoskiego przełamywanego jakoś przez sytuacje jednak nieco absurdalne + Antonioni.  
A wszystko powoli i statycznie.
Z dystansu także.
Chłodnego.
Sporo cierpliwości trzeba.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz