sobota, 8 lipca 2017

O (nie?)pięknym przemijaniu rzeczy świata tego


Obejrzałem "Aquariusa" (K. M. Filho) i nawet przysłuchiwałem się dyskusji po, prowadzonej przez Tomasza Raczka. I jakoś tak po wielu tygodniach mentalnego letargu mnie wzięło, by choć kilka słów, co moje. Dwa wątki - to oczywiste dla tych, co oglądali; ale jeszcze trochę w tle, co ja nieco chyba inaczej niż niektórzy dyskutanci.
W zależności od punktu widzenia, dla jednych jest to przede wszystkim film o pięknym wieku mocno dojrzałym (Clara - główna bohaterka, a wszyscy głównie o kreacji Sonii Bragi przy okazji tego filmu mówią i słusznie, ma 65 lat), dla innych o walce o swoje mieszkanie z bezwzględnymi developerami. Wątki równoważne tak naprawdę są i na pewnym poziomie się przecież łączą. I wtedy jakiś taki jeden główny problem zaczyna spajać ten film: śmiertelnie poważny temat przemijania, a więc i zmienności świata, następstwa kolejnych form kulturowych, którym trudno współistnieć, bo te młode (banał) wypierają stare. I biologiczne starzenie się człowieka współgra z tym, co się w świecie otaczającym go dzieje (i tu pytania już, jak zwykle paradoksalne, czy świat zmieniając się, czy młodzi, którzy tym zmianom patronują, do jego śmierci się przyczyniają? i to może za chwilę). 
Clara, kobieta otwarta bardzo, kochająca życie (i to niezwykłe jest w tym filmie, jak mówiąc o śmierci przecież, bo jej obecność nieustanna, od tego się zaczyna przecież, bohaterka wygrała z rakiem właśnie i mąż w przemowie wygłaszanej z okazji urodzin ciotki [cudny zresztą ten moment, gdy jedna z dziewczynek wylicza szczytne zasługi wiekowej, ale także pięknej, a jakże, cioci Lucii a w głowie solenizantki obecne są przede wszystkim wspomnienia młodzieńcze związane ze zmysłowym seksem i miłością - ot co przede wszystkim po latach wydaje się być ważne, co osadza się w umyśle rozkosznym wspomnieniem i o wartości przeżytego świadczy, bez żalu za minionym, bo było przecież, żałować to tego, na co nie starczyło nam śmiałości i odwagi] wdzięczny za to losowi jest, choć, jak później widzimy, ta jej walka z Tanatosem naznaczyła już na zawsze jej ciało, Clara bez piersi jednej pozostała, a w wątku współczesnym ona już sama, bez męża, który, o losie, opuścił ten świat przed nią i ten taniec śmierci wciąż gdzieś tam w tle jest przecież obecny) musi walczyć o mieszkanie z bezwzględnym developerem, młodym i białym (co też przecież nie bez znaczenia jest).  To Brazylia, a temat uniwersalny i jak bardzo polski. Czy warto się stawiać nadchodzącej agresywnej przyszłości, czy nie lepiej przyjąć warunki i w spokoju, w innym miejscu sobie nadal kontemplować świat i życie swoje? W polskich warunkach, jak wiemy, sytuacja jest bardziej dramatyczna niż w filmie, wywłaszczani z mieszkań warszawskich nie dostają milionowych propozycji wykupu i są zdecydowanie gorzej sytuowani niż Clara, dla której (lepiej to czy gorzej?) to nie jest walka o przetrwanie a o godność, o możliwość starzenia się w miejscu, które wypełnione jest jej wspomnieniami, co dla niej przecież bardzo ważne, o czym sceny z oglądaniem starych zdjęć między innymi świadczą; walka o możliwość starzenia się całkowicie na swoich warunkach (z zamiłowaniem do zabawy i seksu przecież też), niezależnie od świata, który chciałby ją i jej podobnych (niewygodne pytania do Diega [wokół niego tylko mężczyźni, a więc w pewnym sensie także starcie dwóch, stereotypowo pojmowanych, wrażliwości: męskiej i kobiecej {i to ta, co oczywiste, budzi naszą sympatię; kobieca - charakteryzująca się akceptacją tego świata w jego wymiarze ludzkim bardzo, o czym świadczy choćby naturalne podejście Clary do homoseksualizmu syna; naszą sympatię - czyli tego lewackiego sortu}] - developera - gdzie przebywa jego matka) wykluczyć już z pola widzenia tego świata. 
W rozmowie po filmie Tomasz Raczek jakoś tak z wielką atencją mówił o tym, jak w tej Brazylii dziedziczącej tradycje portugalskie, przebiega to delikatnie, że nikt w ciemnej uliczce Clary nie załatwił; a przede wszystkim, że tak jakoś spokojnie potrafią ze sobą niby negocjować, rzadko głos podnosząc. A ja przeciwnie - widziałem ciągle ten irytujący, przez marketingowców wyszkolony, grzeczny uśmiech na twarzy Diega, który właśnie podrzucił do sąsiedzkich mieszkań siedlisko termitów zabójczych dla domu  i Clary jednocześnie (mówiłem, że te dwa wątki to w sumie jeden), jako przejaw totalnego fałszu, którego w żaden sposób nie potrafię skojarzyć z wysoką kulturą europejską (idealizuję? pewnie trochę tak, ale o 'wysoką, przecież chodzi, a nie o tę, do której populiści się odwołują i która zapewne, co z definicji populizmu wynika, jest bardziej charakterystyczna dla naszego kraju i kontynentu i większości dotyczy) chyba że jej częścią jest, do dziś zbierająca obfite żniwo, hipokryzja kolonialna (do której to tradycji, jako źródła kultury wyrafinowanej, z lekkim przekąsem, ale bez cienia krytyki także Raczek się odwołał). Clara zawsze mówiła, co myśli - młody Diego właśnie rzadko. I to też mógłby być kolejny sposób postrzegania relacji pomiędzy tym, co odchodzi a przyszłością.
No i jeszcze taki lewicujący wątek, który chyba zbagatelizowany został podczas dyskusji, gdy podkreślano, jak to niezwykle mocno Clara ze swą służącą emocjonalnie związana była. Kwestia podziałów społecznych subtelna w filmie jest, ale jest. A że mniej zauważana? Przecież zwykle ją wypieramy, co nie znaczy, że znika...
"My ich wykorzystujemy, oni nas okradają, i taka jest kolej rzeczy" - to zdanie odzwierciedla linię podziału, uproszczoną, pomiędzy tymi, co mają i tymi, którzy służą. Linię przemocy mniej lub bardziej widocznej, mniej lub bardziej zracjonalizowanej. Główna antynomia dotyczy pieniędzy, co się przekłada na relacje Pani - służba (nawet ta najbardziej po ludzku traktowana), ale też dotyczy koloru skóry (wyraźny 'kulturalny' atak Diega na Clarę, w którym wyraża on szacunek dla ludzi o jej kolorze skóry, którzy zdobyli jej pozycję, bo przecież świadczy to o jej sile - rzadko ma się do czynienia z tak jawną i ukrytą jednocześnie próbą przywrócenia w relacji bezpośredniej stosunków kolonialnych właśnie, z tak brutalnym a jednocześnie sformułowanym w tonacji pełnej szacunku poniżeniem człowieka (kobiety? - czy to ma także znaczenie?), próbą poniżenia. Ale Clara, jako pracodawczyni (Pani) także niewolna jest od subtelnego acz jednoznacznie obecnego w jej postawie akcentowania relacji (np. gdy developerzy do niej przyszli, musiała sama im otworzyć drzwi, bo Ladjane gdzieś się zapodziała i nie omieszkała jednak zwrócić na to uwagę, nie przez pouczenie, bo 20 lat służby robi swoje, ale przejść nad tym do porządku dziennego nie potrafi). Wyprawa z bratankiem na urodziny służącej świadcząca o bliskich stosunkach między nimi pozwala scenarzyście zwrócić uwagę na granicę istniejącą pomiędzy dwoma światami - rurę wodociągową; a i śmierć syna Ladjane, która nie skończyła się jakimś wyrokiem na sprawcy wypadku, także jest sygnałem świadczącym o podziale tego świata. To w tle subtelnie (niczym ten taniec śmierci, o którym wcześniej), ale obecne jest. By tym bardziej uwypuklić symboliczny sens tytułu (tak, jak ja go) - oglądamy świat zamknięty w akwarium i trudno nam zobaczyć to, co za szkłem, choć zarysy, jak tak się mocniej przyjrzeć, są do zobaczenia. A dlaczego tak skłonni jesteśmy je bagatelizować? - bo wewnątrz jesteśmy.
To oczywiście tylko taka nomadyczna propozycja, bo wiele jest w tym filmie. I warto zanegować, to co powyżej, by jeszcze inaczej. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz