Diabeł
Andrzeja Żuławskiego rozpoczyna
się od sekwencji rozgrywającej się w klasztorze zamienionym na więzienie.
Niektórzy twierdzą, że w rzeczywistości ta część filmu kręcona była na Wawelu. Żuławski
zaczyna od obrazu, który wrzuca nas od razu w sam środek konwulsji umierającego
kraju, finis Poloniae. Szaleństwo, krew, chaos i
diabeł. Symbol z Kordianem w tle. Bo diabeł,
który kreuje historię. I spiskowiec, który władcy zabić nie potrafi i mdleje
zanim. Tyle że akcja w czasach rozbiorów kolejnych zatwierdzanych przez sejm
już dawno niesuwerenny. Na tle tych
wszystkich filmów, które opowiedzieć coś o naszej historii próbują,
niewątpliwie dzieło oryginalne. Nie jest to wyklęta biografia czy ilustracja do
podręcznika szkolnego. Nie jest też to styl zerowy, który przeźroczystym wehikułem
do przekazania spójnej narracji usypiającej częstokroć widza. Jest to wizja
psychodeliczna, narracja schizofreniczna, której ogląd łączy się z niepewnością
co do statusu ontycznego świata przedstawionego. Główny bohater, Jakub,
uwolniony z więzienia, które niczym szpital psychiatryczny czy to w Kordianie, czy w Nie-boskiej komedii, powraca z diabłem przy boku towarzyszącym mu
niemal przez cały film, co powoduje, iż tak jak w Fauście nie mamy pewności, kogo obciążyć winą za kolejne zbrodnie
popełniane przez bohatera, czy diabeł i on to jedno, więc powraca do swego
rodzinnego dworku szlacheckiego i wchodzi doń niczym Tadeusz na początku
poematu, gloryfikującego tę przeidealizowaną mentalność skrywającą spróchniałą
podszewkę, lecz nie zegar, który Mazurkiem
Dąbrowskiego by go witał a degrengoladę, krew, popiół i siostrę, którą do
Marii Magdaleny by się może chciało porównać, ale to zgoła inna narracja,
zastaje. I zdanie, które właśnie popełniłem, wydaje mi się bardziej spójne niż
historia opowiedziana przez Żuławskiego. I paradoksalnie takiej wizji historii na
ekranie brakuje mi bardzo. Polskiej historii, którą nazbyt podręcznikowo. Nie mówiąc już o kompletnym niemal
niewykorzystaniu jej potencjału. Przecież tyle jest w niej szaleństwa,
tajemniczości, grzechu, wydarzeń bardziej jeszcze konwulsyjnych niż to, co
Żuławski w Diable, że żal ściska, że
my wciąż tacy grzeczni i bogoojczyźniani. I wyjątkowo nie tylko o obecnych
włodarzy kultury naszej mi chodzi, lecz o zawsze niemal. Munka bardziej nam
trzeba niż Wajdy, nie odbierając niczego temu ostatniemu. Dlaczego nie ma opowieści
w stylu Odojewskiego czy Czarnego potoku Buczkowskiego,
dlaczego Parnicki tak niewykorzystany? Dlaczego wmawia się nam przede wszystkim
Skrzetuskiego?
Diabeł to
wizja historii wyjęta z umysłu człowieka opętanego, unurzana we krwi, ogniu i
spermie. To bohaterowie Witkacego, którzy w obliczu nadchodzącej apokalipsy,
wpadają w trans szaleńczego, mistycznego chwilami tańca, chcąc doświadczyć
jeszcze odrobiny istnienia. Ale choć wydaje się w obrazowaniu Żuławskiego dominować
gorączka romantyczna, co w literackich koneksjach też dostrzec można, to akcja
niby w czasach oświeceniowych; niby, bo my naród, który z tego oświecenia
niewiele zaczerpnął i to, co na ekranie wiarygodnym dla mnie świadectwem ducha
tego stanu, którego paliwo wyczerpywać się przecież zaczęło już 200 lat
wcześniej według Fantomowego ciała króla Jana
Sowy, XVIII wiek był już tylko konsekwencją, wyjściem na światło dnia tego, co
w nieświadomości nie tyle narodu, bo to jeszcze raczej nie wtedy, a tej
wspólnoty, która się bracią szlachecką nazywać lubowała, wyraźnie wskazuje, że
upadek nieunikniony był i rozdzieranie szat świadczyć może tylko o tym, że
specjalizujemy się w nieumiejętności krytycznego spojrzenia na błędy
doprowadzające do upadku, po którym dobra zmiana i rządy obcych mocarstw. Słowa
Konrada, skierowane do Boga: „Ludzie myślą, nie sercem, Twych dróg się dowiedzą
[…] Tylko ten, kto się wrył w księgi,/ W metal, w liczbę, w trupie ciało/ Temu
się tylko udało” można w kontekście tego filmu odczytać inaczej niż chcieliby
wszyscy ci, którzy na ołtarzu krzywd i porażek narodu składają ofiarę z kolejnych
pokoleń. Bo jeśli serce przepełnione szaleństwem, fanatyzmem i dewocją, jak na
konfederatów barskich spojrzeć przecież można, a to o nich chyba w tym filmie,
to są ci spiskowcy, którzy o królobójstwie marzyli zanim jeszcze Francuzi swego
na gilotynę posłali, to szkoda, że w nim tak mało miejsca na żal po braku
chęci, inteligencji i dobrej woli, by jeszcze i księgi, i metal, i liczby,
które być może utorowałyby nam lepszą teraźniejszość. W filmie diabeł okazał
się najprawdopodobniej pruskim szpiegiem, zręcznie manipulującym duszą
idealistycznie (czy fanatycznie? obłędnie?... no ale niech już ten Kordian
idealistą będzie) nastawionym Jakubem a pośrednio także spiskowcami, którzy
przekonani pewnie, że ich działania suwerenne i że to patriotyzm ich, a kim
okaże się diabeł, który dziś szepce do ucha? I komu szepce? Wszystkim na
szczycie, bo władza i jej pragnienie każde zło wytłumaczyć potrafi?
Diabeł
powstał w 1972. To horror miał być, by cenzorów zwieść. Bo to, jak to
najczęściej bywa, w masce historycznej i gatunkowej opowieść o współczesności
jest. Gdzieś tam rok 1968 Żuławski opisywał. A co i jak, to niech sam powie: „jedna
grupa naszych chamów chciała wysadzić drugą grupę naszych chamów i posłużyła
się tym, że Gomułka wyjechał do Moskwy z główną delegacją. Wszczęła po prostu
rozruchy za pomocą zdjęcia Dziadów,
podbechtania młodzieży, żeby wystąpiła przeciwko cenzurze o wolność itd. […]
Przecież to Ministerstwo Bezpieki robiło głównie, przecież to był minister
spraw wewnętrznych, pan Moczar, który swoimi siłami usiłował rozmontować tę
władzę, która rządziła, udowodniając swemu sowieckiemu bratu, że oni nie są
zdolni, że za ich rządów są manifestacje na ulicach, że trzeba ludzi gazować i
bić pałkami, bo jest klimat rewolty i buntu, czyli to tak być nie może. Oni są
za bardzo miękcy i trzeba ich wysadzić z siodła. Najchętniej oczywiście to bym
opowiedział tę historię wprost, ale tak się nie dało, no to trzeba było to
ubrać pod maskę. A jaka maska wydawała mi się najtrafniejsza? Czasów, kiedy
Polska traciła niepodległość, zapanował totalny burdel i nagle się okazało, że
policja rozmontowuje szlachetną patriotyczną konspirację swoimi metodami” (Żuławski. Przewodnik Krytyki Politycznej).
Swego czasu o nazbyt narzucających się analogiach
historycznych już pisałem, więc nie będę powtarzał. Bo tu masek kilka i każda
ma swój grymas. Punktem wyjścia jest stan rzeczy, który w 2. połowie XVIII
wieku, prawda, cokolwiek by ona znaczyła, niedostępna jak każda prawda (dziś
wyjątkowo daruję sobie religijne złośliwości). Na ekranie ten czas tak, jak
techniką filmową w latach 70. Żuławski władał, by to, co w jego wyobraźni i
jego, co już w umyśle tylko. I to lustro wydarzeń marcowych. A gdy dziś,
oglądając i czytając co reżyser ma do powiedzenia, widzę odbicie tego, co na
ulicy i w necie, to jak bardzo to też lustro? Faulkner, odbierając nagrodę
Nobla, powiedział, że „de facto
opowiadamy wciąż od Adama tę samą historię”. Trawestując można by rzecz, że uczestniczymy
wciąż w tym samym spektaklu.
Diabeł reż. Andrzej Żuławski