W "Podejrzanych" mamy do czynienia z innego rodzaju
narracją wsobną. To niemal taki rodzaj filmu, w którym obserwujemy artystę podczas procesu twórczego. Tyle że w wypadku tego typu opowieści widz niemal od
początku świadomy jest tego, że na jego oczach powstaje dzieło (niezależnie od
tego, jak zakłócana jest relacja pomiędzy światem, w którym historia powstaje i
samej historii) . W "Podejrzanych" tej świadomości nie mamy: Kint
(Spacey) snuje swą opowieść, niczym Rust Cohle z "Detektywa", w
sytuacji przesłuchania (tyle że w filmie Fukunagi możemy obserwować, jak
opowieść Rusta rozmija się z tak zwana obiektywną rzeczywistością i w związku z
tym nasze przekonanie co do tego, "jak było naprawdę", nie jest
zachwiane, a co za tym idzie - także nasza wiara w możliwość jej obiektywnego
opisu jest w zasadzie nienaruszona) i od początku oczywiście mamy świadomość, że
jest to okoliczność mająca wpływ na kształt zeznania, zresztą widzimy nawet,
jak pojawiające się nowe informacje, o których dowiadują się detektywi,
wpływają na kształt opowieści. Myślimy sobie: chce jak najwięcej ukryć, nie
chce donosić na kolegów, szczególnie na Keatona, który wydaje się być jego
przyjacielem... taki szlachetny i lojalny (współczujemy mu, bo ułomny - prosty
chwyt, ale jaki wciąż skuteczny) złoczyńca (pewnie przesadzam z tym, że się
orientujemy niemal od początku; tacy mądrzy to my jesteśmy dopiero podczas
drugiego co najmniej oglądania filmu... i tu rodzi się pytanie, czy więcej niż
dwa góra trzy razy można go oglądać, czy oprócz narracyjnego chwytu jest tam
coś jeszcze; to jest istotny problem związany z tego rodzaju filmami: czemu
służą odkrywcze posunięcia scenarzysty - czy powiedzeniu czegoś nowego o
świecie, czegoś, o czym tradycyjnym środkami nie da się, czy też o zadziwienie
i popis [choć przyznać trzeba, że czasami to współgra: poeta barokowy dążący do
formalnego zadziwienia czytelnika tworzył paradoksy i metafory nie do
pomyślenia pisząc o zmysłowym zauroczeniu, które można racjonalnie potraktować,
ale wtedy nic z jego wkurwiającej niesamowitości emocjonalnej się nie
uchwyci]). Dopiero na końcu (spoiler) obnażony został fikcyjny kształt zeznania
Kinta, który dysponował genialna umiejętnością budowania narracji z
porozrzucanych śladów niemających ze sobą nic (czy nic?) wspólnego. W zasadzie.
To jest to takie zadanie na zajęcia dramowe (to przecież ten
sam typ ćwiczenia, o którym pisałem przy okazji Mankella, którego wyobraźnia
uruchomiona została po dotarciu do skromnych notek na temat szwedzkiej
właścicielki domu publicznego na Mozambiku; to jest właśnie istota twórczego
działania naszego umysłu): kazać uczestnikom stworzyć spójną historię, w której
połączylibyśmy w całość szereg przedmiotów znajdujących się w sali (nie mogę
doczekać się "Kosmosu" Żuławskiego); a to przecież iście
Gombrowiczowski temat: nadawanie sensu światu na zasadzie zlepiania w logiczną
(z naszego ludzkiego skłonnego porządkować świat punktu widzenia) całość
chaotycznego w istocie rzeczy splotu dziań i Bytów. To oczywiście jest także
nadrzędny temat "Powiększenia" (o którym znowu nie napiszę) -
niemożność dojścia do prawdy o rzeczywistości.
W "Podejrzanych" tematem jest nie tyle nasze
zagubienie wobec Istoty Rzeczy, co ludzka potrzeba a jednocześnie
zdolność do kreowania wyobrażeń o świecie (Prawdzie) wynikających z potrzeby
chwili.
Czy Keyser Soze istnieje?
Przecież to nieistotne jest; ważniejsza jest świadomość, iż
nasz umysł w odpowiednich okolicznościach jest w stanie uznać jego istnienie za
prawdę. Sprawa jest stosunkowo prosta, gdy zespół naszych podejrzeń zakłada
jakąś formę istnienia prawdy emocjonalnie nam bliskiej (co zresztą cynicznie i
bezwzględnie wykorzystywane jest przez polityków wszystkich maści) i wręcz
wypatrujemy w rzeczywistości nas otaczającej sygnałów ją uzasadniających;
sprawa jest prosta, bo przyjmujemy za logiczny fakt, że jak puzzle pasują, to
nie zastanawiamy się wiele, czy aby zbytnio nie poprzycinaliśmy ich brzegów i
tak pasujących form może być bez liku, tyle że mogą one nam być mniej miłe pod
względem emocjonalnym albo też mogą być źródłem kolejnych niewiadomych i pytań,
a my przecież dążymy do obrazu świata jak najprostszego, bo taki stać się może
źródłem naszego epistemologicznego bezpieczeństwa.
Bardziej niepokojąca jest sytuacja, w której na tyle ulegamy manipulacji naszej wewnętrznej potrzeby sensu, że jesteśmy w stanie zweryfikować dotychczasową wizję świata (w całości bądź w szczegółach) lub wręcz ją zburzyć i przyjąć za swoją wizję, która jest równie przypadkowa i nieprawdopodobna, jak dotychczasowa.
Czy to znaczy, że świat jest chaosem i każdy porządek jest funkcją naszej potrzeby sensu?
Że Bóg jest chaosem?
Bardziej niepokojąca jest sytuacja, w której na tyle ulegamy manipulacji naszej wewnętrznej potrzeby sensu, że jesteśmy w stanie zweryfikować dotychczasową wizję świata (w całości bądź w szczegółach) lub wręcz ją zburzyć i przyjąć za swoją wizję, która jest równie przypadkowa i nieprawdopodobna, jak dotychczasowa.
Czy to znaczy, że świat jest chaosem i każdy porządek jest funkcją naszej potrzeby sensu?
Że Bóg jest chaosem?
Pytanie bez odpowiedzi oczywiście.
Warto pamiętać, jak łatwo jest konstruować fikcyjne narracje
dotyczące Prawdy o świecie zgodnie z horyzontem oczekiwań odbiorcy; kimkolwiek
by on nie był: przesłuchującym policjantem, belfrem, uczniem, widzem w kinie,
wyborcą (wierzącym bądź nie w „kłamstwo smoleńskie” [w świetle tego, co tu napisałem każda wersja przyczyn tej tragedii jest równie prawdopodobna (choć
moje puzzle są tak przycięte, że słowiańską [a może tylko polską] bylejakość [Soplicowskie:
„jakoś to będzie” – idąc tropem Dariusza Kosińskiego i jego świetnej książki „Teatra
polskie, rok katastrofy”] za przyczynę tej tragedii najbardziej skłonny jestem
za prawdę uznać]).
Może niełatwo jest je konstruować, wymaga to jednak
wyobraźni, inteligencji, bystrości i być
może jeszcze kilku innych rzeczy. Jesteśmy zanurzeni w zawiesinie (i tak do tej
zbanalizowanej już Matrixowej metafory świata doszedłem) szeregu, często
sprzecznych, narracji na temat świata tego i z różnych powodów splot ich
strzępów składa się na nasz tak zwany światopogląd, który w gruncie rzeczy
stanowi tylko nieokreślone, podlegające zmiennym nastrojom, wewnętrzne
przekonanie na temat tego, jak jest. Są tacy, którzy cynicznie potrafią to
wykorzystywać.
Pytanie, jaka jest wersja zdarzeń, w którą wierzy Roger „Verbal”
Kint? To jest pytanie o istotę bytu; pytanie, na które oczywiście, nie będziemy znali itd.....
„Podejrzani”
reż. Bryan Singer
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz