A teraz, jak to bywało
już nieraz, sam sobie zaprzeczę.
Teza ostatniego
akapitu poprzedniego wpisu mogłaby brzmieć, że McCarthy daleki jest od
metaforyzowania swego przekazu, sytuacji przedstawionych w powieści, że obce mu
pragnienie, by czytelnik na inny poziom znaczeń przenosił zdania przez niego
formułowane. Że nie ma sensu ich prześwietlać na podobieństwo odczytań
towarzyszących lekturze książek Tokarczuk na przykład.
No i właśnie, że nie J
Intencjonalnie czy nie
(oj, alem se pozwolił na bezczelność ignoranta – pisarz wymieniany jako jeden z
czterech najważniejszych współczesnych twórców amerykańskich, a ja tu sugeruję,
że to nieintencjonalne może być), ale autor Krwawego
południka tak formułuje kolejne frazy swej okrutnej opowieści, że moja
skłonność do dopatrywania się kuszona jest aż nazbyt skutecznie.
Z
bardzo dosłownej behawioralnej relacji z kolejnych etapów zbrodniczej
pielgrzymki wyłania się ponura parabola ludzkiego losu. Ludzkiej pielgrzymki (i
dlatego plączące mi się tu między słowami skojarzenie z utworem Tokarczuk jest
jak najbardziej na rzeczy) bez Boga, pod martwym niebem. Przez świat, w którym
sukces (a jest nim względna bezkarność, zaspokojenie instynktów, budzenie
fascynacji u innych, tych słabszych – czy to uniwersalne? czy dziś tak samo,
choć pod garniturem pozorów?) odnieść mogą czciciele Nietzscheańskiej woli tacy
jak sędzia Holden, tańczący w ostatniej scenie nago niczym Zaratustra. Holden
zapewniający innych o tym, że tajemnicą tego świata jest to, że nie ma żadnej
tajemnicy... co jeden słuchających tych jego mądrości (zabrzmiało ironicznie, a
przecież sędzia rzeczywiście znacząco wyróżnia się na tle swą wiedzą, co czyni
zło bardziej zniewalającym) trafnie puentuje: „Nie ma żadnej tajemnicy. Jakby
on sam nią nie był, cholerny stary szarlatan”. Gdybym posłuchał sędziego, to
nie doszukiwałbym się w tekście metaforycznych znaczeń czy paraboli. Byłbym
ślepy na utkany z języka znaczący wymiar świata przedstawionego. A Krwawy południk należy do takich
utworów jak Jądro ciemności, które
nie sposób streścić. Można by powiedzieć, że dobrej literatury nigdy nie można
streścić, nie amputując jej czegoś z istotnych walorów. Ale są teksty, których
to szczególnie dotyczy. Gdy językowa forma utkana jest tak gęsto ze znaczeń
istotnych dla wymowy utworu, że sprowadzenie jej do ascetycznej relacji ze
zdarzeń zamienia żywe stworzenia w wypchany eksponat. Tak jest z wyprawą
Marlowa do wnętrza pierwotnego świata:
„Drzewa, drzewa, miliony drzew masywnych,
olbrzymich, strzelających wysoko w górę, a u ich stóp malutki, przybrudzony
sadzą parowiec wlókł się pod prąd niczym leniwy chrząszcz ciągnący swój odwłok
po marmurowej posadzce wśród wysokich kolumn. Człowiek czuł się bardzo mały,
kompletnie zagubiony, a jednak uczucie to nie należało do przygnębiających.
Nasz statek był wprawdzie małym, brudnym robakiem, ale parł naprzód, czyli
robił dokładnie to, czego się od niego wymagało. Nie wiem dokąd - zdaniem
pielgrzymów - miałby dotrzeć. [...] Rzeka otwierała się szeroko, by zaraz
zawrzeć za nami - jakby dżungla leniwie wracała na swoje stare miejsce,
blokując nam powrotną drogę. Przenikaliśmy coraz głębiej do jądra ciemności” (to
fragmencik z Jądra ciemności, to
oczywiście tłumaczenie i tak, jak wypadku Krwawego
południka, zawierzyć muszę tłumaczowi, wierząc, że takie zmiany, jak
np. z serca na jądro, nie oddalają mnie zbytnio o natury językowej oryginału).
U McCarthy’ego również nie sposób pominąć
opisów, stanowią one niezbywalny aspekt interpretacji świata przedstawionego.
Jego pielgrzymi (wiele ich łączy z tymi z
Conradowskiego parowca - w sumie dość zbliżony czas działania, ale przede wszystkim
cel, którym maksymalna eksploracja świata w każdym jego wymiarze; czynią sobie
świat poddanym, tylko ten jeden biblijny nakaz biorąc do serca czy też jądra...
a po nich nie potop a kamienie i pustynia, spod której ludzkie szczątki, ale
też pastwiska na równinach, na których „osiem milionów ścierwa” czyli tego, co
zostało z bizonów oprawionych ze skór, takie same zbezczeszczone ciała jak te
pozostawione po odcięciu kości słoniowej, która nadal pozostaje symbolem
ludzkiej bezmyślnej pazerności zaprawionej wyrafinowanym estetyzmem...
znamienne są słowa wypowiedziane przez łowcę bizonów po skonstatowaniu, że
wybili już wszystkie stada: „Ciekawym, czy są inne takie światy jak nasz [...]
Czy może taki jest tylko jeden”... czy w tych słowach tęsknota do innego
świata, który mógłby bezkarnie i z radością niszczyć, czy też jest to jakaś
głębsza refleksja? kontekst powieści nie pozostawia złudzeń, człowiek czyni
sobie ziemię poddaną aż do zniszczenia ostatniego żywego stworzenia, także
siebie) po przebyciu zamarzniętych mokradeł, pól „z suchą trawą”, „zgniłymi
plonami”, „zmarniałymi owocami”, po minięciu ruin dawnej hacjendy i innych
miejsc nacechowanych śmiercią czy obłędem docierają do miejsca, które tak
opisane:
„przekroczyli na piechotę malpais, prowadząc
konie po jeziorze magmy, całym spękanym i czerwono-czarnym niczym niecka
zakrzepłej krwi, przemierzając tę złą krainę ciemnobursztynowego szkliwa jak
niedobitki jakiegoś szarego legionu gramolącego się z ziemi przeklętej,
przenosząc na ramionach mały wóz przez rozpadliny i krawędzie, z idiotą
uczepionym prętów, wołającym ochryple za słońcem niczym jakiś osobliwy
nieokiełznany bóg, uprowadzony z królestwa zwyrodnialców. Przebyli żużlową
krainę spieczonego szlamu i popiołów wulkanicznych niepojętą jak wypalone dno
piekła i wspięli się po niskim łańcuchu jałowych granitowych pagórków na nagi
cypel”.
Oba opisy to tylko przykłady tkania w języku
obrazu świata. W gruncie rzeczy tego samego świata. McCarthy może bardziej do
Dantego odsyła. Jest w Jądrze ciemności coś,
co wydaje mi się, różni te diagnozy kondycji człowieczeństwa, ale o tym może
jeszcze kiedyś. Po lekturze Krwawego
południka nie ma wątpliwości, że to ludzie są twórcami piekła. I nie
ma to nic wspólnego z Sartrem.
Cormac McCarthy Krwawy południk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz