czwartek, 24 lipca 2014

Głód czyli o gównie

Przed wyjazdem do Wrocławia przypomniałem sobie, na zasadzie rozgrzewki, laureata NH z roku 2009, słynny debiut Steve McQueen’a „Głód”i  słynną kreację  Michael’a Fassbendera w roli Bobby’ego Sands’a – jednej z ikon (w tym wypadku to określenie nabiera niezwykłego, podwójnego znaczenia: jedno to to pop-kulturowe związane z identyfikacją postaci czy wręcz wizerunku z jakimś zjawiskiem społeczno-obyczajowym, a portret Bobby’ego wisi podobnoż w wielu domach irlandzkich, szczególnie tych z Belfastem związanych, i wielu młodych mieszkańców wyspy spogląda na niego niczym Tadeusz na portret Kościuszki po powrocie po latach do Soplicowa; drugie kojarzy się z genezą pojęcia ikony, ze specyficznym, wręcz rytualnym, sposobem tworzenia wizerunku świętych a przede wszystkim Chrystusa – Bobby zbliżając się do 66 dnia głodówki przypominał wizerunki niektórych św. ascetów walczących z demonami, a przede wszystkim, gdy opadł w pewnym momencie z sił i spoczął na rękach niechętnego mu ewidentnie pielęgniarza, przywoływał skojarzenia z Chrystusem zdjętym z krzyża)   walk IRA z ‘tak lubianymi’ (zaznaczam tę ironię po usłyszeniu uwag na temat wczorajszego wpisu; chyba muszę uważać, bo nadużywanie przez mnie ironii prowadzi do znaczących błędów w odczytywaniu moich intencji; wyjaśniam więc czytelnikom wczorajszego wpisu: nie jestem zwolennikiem zapominania o wstydliwej przeszłości w imię sympatycznych relacji międzyludzkich Teraz, wręcz przeciwnie – jestem za rozdrapywaniem narodowych ran, jakkolwiek brutalnie i bluźnierczo by to brzmiało)  przeze mnie Brytolami.
Przeważnie z pewnego dystansu przyglądam się laureatom głównego konkursu na NH; chyba jeszcze wciąż nie jestem idealnym widzem tego festiwalu, bo często nagrodę tę otrzymują filmy, które budzą moje zainteresowanie ale nie zachwyt (w trakcie kolejnych edycji tego festiwalu oglądam wiele dzieł, które zdecydowanie skuteczniej pobudzają końcówki nerwów stymulujących do życia moje plecy niż laureaci, lecz często niestety nie są to filmy biorące udział w konkursie [w ubiegłym roku obejrzałem prawie wszystkie konkursowe i wprawdzie był to niezły przegląd czy wręcz kurs wprowadzający w różne niespotykane sposoby narracji o subtelnościach, z których utkany jest nasz ludzki świat lub pokaz wprowadzania widza w samą istotę mechanizmu narracji, ale w pamięci pozostały mi filmy z zupełnie innych bloków]), lecz nie odnosi się to do „Głodu”, który najpierw hipnotyzuje widza surowością tematu i obrazu, by pozostawić go z szeregiem wątpliwości, które szczególnie silnie dają o sobie znać w kontekście naszej, polskiej, powstańczej i wolnościowej kultury.
Te wątpliwości…
Granice dobrowolnego męczeństwa. Jeśli pociągniemy dalej analogie z pierwszego akapitu związane z ascetami, i to tymi ze Wschodu bardziej, tymi, którzy w cielesności przede wszystkim upatrywali źródło pokus a więc zła, i w związku z tym na ciało własne wyrok wydali doprowadzając je do stanu, który z Bobby’ego czyni ich brata (zapytać też możemy o granice aktorstwa w tym momencie, bo to, co ze swym ciałem zrobił w tym filmie Fassbender, to niewątpliwie na podziw zasługuje, a przecież są tacy, którzy twierdzą, że ten rodzaj podporządkowania się sztuce o patologię się ociera [no właśnie Nomado: gdy poświęcenie takie w imię wolności narodu, to wypuszczasz ochocza na świat wiązki wątpliwości, a gdy o sztukę chodzi, to jakoś tolerancyjny bardzo jesteś a nawet podziwiasz – to my już wiemy, jaka jest ta twoja, estetyzująca i artystowska hierarchia wartości i minus masz od nas: lepiej było nie ujawniać tego twego dekadenckiego, postmodernistycznego i posthistorycznego {i nie myśl, że historia się skończyła, jak głosili jeszcze niedawno niektórzy; capo di tutti capi Putin już się o to postarał} światopoglądu…]), to postawić trzeba pytanie: w imię czego? pytanie o hierarchię wartości. Bo ci średniowieczni przeciwnicy cielesności o zbawienie walczyli (powiedzmy, że i tu mam wątpliwości, bo ja i pychę tu widzę, i masochizm, ale tę ścieżynę pozostawię niedomkniętą) a Bobby i jego kilkudziesięciu towarzyszy (bo ich chyba koło 50 było)…o wolność Irlandii Północnej? czy o to, w jaki sposób był kwalifikowany, czy jako więzień polityczny, czy kryminalny; a więc w jakich ciuchach w tym więzieniu miałby chodzić… taka skrajna postawa niewątpliwe z fanatyzmem kojarzyć się może i wtedy niepokoić zaczyna, ale jeśli weźmiemy pod uwagę to, jak traktowani byli, to zrozumieć powinniśmy.
No właśnie, jak byli traktowani; albo jak ukazano ich traktowanie. Bo to, że z sakralizacją mamy do czynienia, powinno być jasne po przeczytaniu pierwszego akapitu. A  Brytole ukazani zostali, jakby byli najbardziej okrutnymi rzeźnikami (jeden wrażliwiec, niemogący znieść maltretowania więźniów, nie czyni tego obrazu jakoś szczególnie bogatszego) . Wymowa jasna i jednoznaczna. Nie żebym miał wątpliwości co do prawdy przekazu – jak najbardziej wierzę, że w takich miejscach i w takich okolicznościach mamy do czynienia z wyzwoleniem się, nazwijmy to delikatnie, skłonności sadystycznych. Ale ja wiem o tym i nie łączyłbym tego z ideami z polityką związanymi. Choć za Brytolami nie przepadam (ale głównie z powodu ich arogancji, poczucia wyższości i chamstwa, któremu przeciętny angielski ignorant daje wyraz podczas wakacji w Europie Wschodniej), to nie mam wątpliwości (i odpowiednie eksperymenty już to dowiodły), że w sprzyjających okolicznościach przeciętny żołnierz IRA także byłby skłonny do takiego okrucieństwa; zresztą przecież my nie wiemy, w filmie nie informuje się widza, za jakie czyny trafili do więzienia; możemy się tylko domyślać, że to zamachy terrorystyczne (? – klasyfikacja, jak wiemy, względna, uzależniona od skuteczności zamachów, systemu władzy i tego, kto pisze podręczniki do historii; większość naszych patriotów nazywana była bandytami i terrorystami, dzisiaj może o separatystach byśmy mówili) były.  
A wszystko w 1981 roku ma miejsce, a to rok jest przecież, który nam się jednoznacznie kojarzy. Okazuje się, że ścieżki zdrowia i ZOMO (i nie przywiązujmy się do nazwy, bo ona tylko symboliczne ma znaczenie i to dla konkretnej nacji) to formacja wraz z przypisanymi do niej sposobami działania, bez której żadna władza obejść się nie może. Dodać tylko należy, że formy buntu charakterystyczne dla naszych lat 80., to zabawa w piaskownicy wobec tego, co, przypomnijmy – w tym samym czasie, miało miejsce w Belfaście. A przecież, i tu mówię o sobie i moich kolegach z tamtych czasów, wpatrzeni byliśmy w ten Zachód nie tylko oczyma, nie tylko sercem, ale i wątrobą i nawet pupą. Wyobraźmy sobie Michnika, Kuronia, Geremka (o panach K. nie wspominam, bo oni parlamentarnie już na starcie by się wykpili, bo jeszcze wtedy mniej szabelki a więcej wody z miodem było w ich menu), przy całym szacunku, jaki do nich chowam za ich determinację (i nie o ośmieszenie mi teraz idzie, tylko tak sobie popuszczam wyobraźni wodze spoglądając na zadeszczone [upałów nie znoszę, ale nie spodziewałem się takiej aury podczas NH; choć to i tak nieistotne, gdy się w kinie przesiaduje piwo dopiero późnym wieczorem konsumując] szyby w mym busie mknącym do Wrocławia), smarujących własnymi odchodami ściany swych więzień czy choćby wkładanie w odbyt grypsów; czy można by było po czymś takim być ministrem bądź kandydatem na premiera… Więc chyba jednak ten nasz patriotyczny masochizm jest łagodniejszy i bez sensu się czepiamy. Z gównem niewiele ma wspólnego przecież.

- No i powiedz na koniec Nomado, jak ty oceniasz tę postawę, bo chyba nieco się zaplątałeś (czy jak zwykle?)?
- No chyba se druknę taki wizerunek Bobby’ego Sands’a…
- Ale to fanatyk…
- Chciałbym umieć się tak fanatycznie przeciwstawiać, gdy ktoś czerpie sadystyczną rozkosz z gnojenia mnie…


Głód r. Steve McQueen

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz