sobota, 26 lipca 2014

Memory


Jak tu te wszystkie filmy zapamiętać? Nie dość, że znany jestem ze słabej pamięci, to jeszcze serwuję sobie podczas festiwalu pięć filmów dziennie. Już sobie nawet nie obiecuję, że to zmienię; apetyt rośnie w miarę jedzenia i można powiedzieć, że popełniam grzech żarłoczności (a tegoroczne wakacje będą pod tym względem chyba rekordowe i już przewiduję pewne trudności z powrotem do rzeczywistości; trudności być może nawet większe, niż gdybym do niej powracał po wyprawie na safari... bo z tamtejszych upałów - zdecydowanie bardziej teraz wolę siedzieć w klimatyzowanym kinie niż poddawać się terrorowi słońca [być może w ten sposób uchronię się od choroby, na którą zapadła bohaterka greckiego filmu "W domu" (r. A. Karanikolas) {no i już zaczynam sobie jakoś porządkować obejrzenia; jak zwykle klucz osobistych doświadczeń może okazać się najskuteczniejszy}; nazwy jej nie pamiętam, ale zdiagnozowano u niej jakąś formę choroby z nerwami związanej {przejawiającej się przede wszystkim utratami przytomności} , która pogłębiać się miała, a odwlec ten proces mogło m.in. rzadkie przebywanie na słońcu; może mój organizm, mądrzejszy ode mnie, chroni mnie przed tego rodzaju przypadłością uruchamiając narastającą z roku na rok awersję do upałów; byłoby to tym bardziej dobroczynne, że choroba ta przyczyniła się m.in. do dość istotnej weryfikacji Nadji spojrzenia na świat, dzięki czemu stała się ona bardzo subtelnym symbolem tlącego się buntu tych, którzy naiwnie zawierzają bogatym przeciwko tym, którzy całkiem spokojnie konstatują, że odstawianie na bok tych zużytych już w ich służbie stanowi prawo tego świata i niedojrzałością jest przeciwstawianie się jemu] - to i pewnie z przyjemnością bym powracał do jesiennej aury charakterystycznej dla pierwszych miesięcy roku szkolnego). Pocieszam się, że to jeden z najmniej szkodliwych moich nałogów.
Jak zapamiętać?
Zboczenie zawodowe podpowiada kategorię motywu jako klucza do porządkowania treści... no właśnie - treści, a przecież nie tylko ona decyduje o tym, iż zapada nam jakiś film w pamięć. Często staje się ona  wręcz drugorzędna i mimo banalnej albo po prostu przeciętnej treści nie możemy się uwolnić od jakiegoś obrazu. Tak więc w moich impresjach (liczba mnoga okazać się może na wyrost zastosowana, boć przecie trzeba mieć także czas na piwo, więc kiedy tu pisać; ale...) z NH 2014 podług różnych kluczy będę starał się przyszpilować do mej ułomnej pamięci oglądane filmy z nadzieją, że gdy do tych zapisków sięgnę za rok, to zadziałają one niczym zaklęcie podczas sesji wywoływania duchów.
Pomóc też mogą zagadki, konsternacje i inne zawieszenia rozumienia.
Tak jak z tym płaczem w zakończeniu filmu "Pozycja dziecka" (r. C. P. Netzer), płaczem sprawcy wypadku, jego matki i ojca ofiary, którą było czternastoletnie dziecko. I choć niewątpliwie to jego śmierć pod kołami lekkomyślnego kierowcy stała się zarzewiem konfliktu uruchamiającego akcję filmu, to tytuł przede wszystkim odnosi się do 34 letniego Barbu. Płacz ojca jest jak najbardziej zrozumiały i związane jest to z jego prostym pochodzeniem i brakiem pretensji do zamożności (tak tak, lewicowe [lewackie, genderowe, postkolonialne, feministyczne...] treści będą zdecydowanie dominować w tych moich ogarnięciach i to także już mógłby być przyczynek do dyskusji o treściach dominujących na festiwalach [ale we Wrocławiu, na rynku "Psy" będą pokazywać - taki wyjątek od reguły]). Zaborcza i bezkompromisowa matka (i bogata oczywiście, z układami, przyzwyczajona do tego, że żyje w świecie, w którym wszystko można załatwić i każdego kupić... i świat przedstawiony tego filmu potwierdza jej oczekiwania wobec rzeczywistości) chwilę wcześniej dała popis kabotyństwa szantażując emocjonalnie rodzinę ofiary, chcąc uratować swego syna przed odpowiedzialnością, więc jakoś trudno uwierzyć w te jej łzy wylane nad kierownicą (łzy współczucia? ulgi? poczucia beznadziejności? nad sobą? radości? łzy nad łzami wylanymi wcześniej?). A łzy syna? One są najtrudniejsze do interpretacji. Bo on to jest taki współczesny Zbyszko Dulski (nie mogłem się oderwać od tego skojarzenia, ten film to jest "Moralność pani Dulskiej" we współczesnym, rumuńskim wydaniu); zbuntowany, próbujący wymknąć się z nadopiekuńczych macek Cornelii 'Dulskiej'  raczej skazany na porażkę... Dlaczego płacze? I znowu mógłbym w nawiasie wymienić kilka (kilkanaście) wykluczających się powodów jego stanu i każda byłaby równie prawdopodobna. Ten płacz będę pamiętał i jest on dla mnie niewątpliwym kluczem do tego filmu; on powinien zawsze uruchomić ścieżkę skojarzeń odtwarzających kształt świata przedstawionego tej opowieści.
Skoro o Dulskich mowa, czyli o rodzinie (czy też małżeństwie) i to oczywiście najczęściej w wydaniu dość kontrowersyjnym, to, mimo że to banał, spokojnie mogłaby posłużyć ona do opisu pozostawiającego ślady dla przyszłych przypomnień. Na jednym biegunie byłaby chłodna (i w takich barwach też fotografowana)  kapitalistyczna rodzina z "W domu" wraz z "Pozycją dziecka" (okazuje się, że greckich i rumuńskich bogaczy różni niewiele - choć i na różnicach, paradoksalnie, mógłby oprzeć się ich opis) a na drugim symboliczna rodzina, którą tworzy niemal cała społeczność tureckiego miasteczka w filmie "Mamo, boję się" (r. R. Erdem). I choć na dwu biegunach je umieściłem, to można by się pokusić na porównanie relacji dzieci - rodzice obecnych w tych opowieściach i pewnie nikogo by nie zdziwiło, że chore są (bo jeżeli opowiadać, to tylko o takich przecież; inne nie są tak ciekawe).
Inna scena, banalnie znacząca, ale dzięki temu może za rok także coś uruchomi. Zabijanie kozy w filmie "Zawsze woda" (r. N. Kawase): na pierwszym planie najpierw golenie miejsca tuż za uszami, później delikatne (eufemistyczny oksymoron...) nacinanie brzytwą; krew powoli spływa do miednicy umieszczonej pod zawieszoną za nogi kozą, która przez jakiś czas, coraz ciszej pomrukuje; w tle wpatrzone w nią spokojne oczy Kaito, dojrzewającej nastolatki, której matka, śmiertelnie chora, powoli szykuje się do odejścia z tego świata. Mama jest szamanką (ale taką bardzo współczesną, niczym nie różni się w wyglądzie od innych Japonek) i wraz z mężem delikatnie (to już nie jest eufemizm) przygotowują córkę do doświadczenia śmierci. Po stoicku uświadamiają ją, że to, co naturalne, nie może być złe. A natura w tym filmie to przede wszystkim morze i wiatr; obydwa żywioły nieokiełznane i w tym nieokiełznaniu fascynująco fotografowane (kolejny film argument w dyskusji o wyższości kina nad ekranem komputera); rytm ich życia przenosi się także na ruchy kamery w scenach ich niby niedotyczących: delikatne falowanie sprawia czasami wrażenie, że bohaterowie, mimo że są w mieszkaniu, znajdują się na jakiejś łajbie lekko bujającej się na wodzie. Kaito czuje się jak ryba w wodzie w przeciwieństwie do swego chłopaka, który twierdzi, że morze jest klejące czy też żywe i on się go boi. Nie mammy wątpliwości, że tu ukryty jest klucz do jego neurotycznego zachowania. Ojciec Kaito mówi o zespoleniu człowieka z żywiołem podczas serfowania; jego córka porównuje to seksem. Ale tak naprawdę to większość dzieje się w niezwykle sugestywnie fotografowanym obrazie natury; do tego stopnia, że niektóre wypowiedzi bym wykasował z tego filmu - operator okazał się większym mistrzem niż scenarzystka (problem polega na tym, że scenarzysta i reżyser to w tym filmie ta sama osoba). Kolejna rodzina, kolejna opowieść o dojrzewaniu.

cdbmn (co znaczy: ciąg dalszy być może nastąpi)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz