Sezon festiwalowy rozpoczął się dla mnie już od Doc-film festiwalu,
ale jakoś nie znalazłem w sobie motywacji do wynotowania moich wrażeń. Teraz po
raz pierwszy wykorzystuję to, że w Trójmieście mieszkam i sopocki festiwal
sobie nawiedzam. Szału nie ma, ale troszkę można zobaczyć. I może też kilka
nieśmiałych myślątek przy tej okazji uda mi się przelać na kompa, małe co nieco o niektórych opowieściach; o tych, które jakoś tak bardziej…
„Submarino” r. T. Vinterberg (ten od znakomitego
„Polowania”).
Smutna opowieść o dwóch braciach; o traumie, którą
pozostawić może wychowanie przez mamę alkoholiczkę i nie tylko…
oczywiście o głębokim pragnieniu miłości
o wyrzutach sumienia, które determinują los; to te słynne erynie,
które karmią się ludzkim bytem aż po jego kres
ale też o dumie człowieka wypatroszonego z radości życia
i ta Kopenhaga filmowana w taki sposób, że nie dziwimy się,
że w Danii popełnia się tyle samobójstw
nie mówiąc o tym, że problemy społeczne ukazane tak, że
gdyby nie dziwny język, którym mówią bohaterowie, mógłbym pomyśleć o jakimś polskim
miasteczku wyrzuconym na margines naszego bumu gospodarczego
a nawet nie wiem, czy w Polsce są takie bloki, w którym
mieszka Nick: kawalerki niczym tanie pokoje hotelowe, w których do pokoju
wchodzi się bezpośrednio z korytarza; a na korytarzu długi szereg drzwi, jedne
przy drugich, wskazujących, że to jakiś blok socjalny dla tych, którzy już nie
bardzo chcą
Ciekawie poprowadzona została opowieść.
Po prologu z czasów dzieciństwa, prologu, w którym
dowiadujemy się o źródłach traumy dwójki braci, których sytuacja zmusiła do
tego, że już wtedy musieli sobie sami radzić w życiu a przede wszystkim zadbać
o los najmłodszego z nich –niedawno urodzonego
trzeciego brata – o którego istnieniu matka, permanentnie pijana, zapewne
już zapomniała. Martin mu dali na imię i gdyby nie okoliczności, mogłoby się
wydawać, że świetnie się bawią w rodziców, jak to zwykle dzieci. Tyle tylko, że
kontynuując zabawę w dorosłych naśladują także mamusię nadużywającą i kończy
się tragicznie dla maleństwa.
A w tej zabawie nie ma drugiego życia.
Później jest już ciągle to samo, naprawdę dorosłe,
naznaczone przegraną zabawy w dorosłych w dzieciństwie.
Vinterberg stara się wyprzedzać oczekiwania widza. I momentami udaje mu się go wytrącić z
poczucia oczywistości. Nie muszę chyba dodawać, że to jest to, co tygrysy lubią
najbardziej.
Gdy poznajemy Nicka, już jako dorosłego, jawi on się nam z
tej gorszej strony, tej, na którą w sumie jesteśmy przygotowani. Nick wyszedł z
więzienia, do którego trafił za pobicie; mieszka w bloku, który już opisałem;
nadużywa i patrzy na świat ponurym spojrzeniem człowieka skończonego. I pasuje
nam to; niekoniecznie zawsze oczekujemy takiego zwieńczenia wykoślawionego
dzieciństwa ale gdy już takie się pojawia, to zdziwieni nie jesteśmy – jak
powiedział klasyk: wszystko układa nam się w jedną całość, oczywiście w pełni
zrozumiałą. I już w trakcie tej części, która mogłaby być etiudą dotyczącą
tylko Nicka (bo opowieść została tak podzielona, nie montaż równoległy
umożliwiający równoczesne opowiadanie historii dwóch braci, nie tak modna
mozaika losów, które się w pewnych momentach przeplatają [choć w Sopocie na
festiwalu obejrzałem film „Samotny port miłość” r. Aku Louhimies, finlandzki, w
którym cały szereg smutnych – oczywiście poszukiwanych namiętnie uczuć
dotycząch – historii w ogóle się ze sobą nie splata i montaż równoległy tychże
jakoś tak bardzo przypadkowo wypada i jakoś nie bardzo do mnie to przypadkowe
łączenie scen przemawiało] ale najpierw opowieść o Nicku, następnie o jego bracie – i kilka
sygnałów wskazuje, że one w tym samym czasie się działy , a jakimś tam punktem
odniesienia w czasie jest pogrzeb matki, na którym się spotykają ale który nie
jest, wbrew oczekiwaniom punktem kulminacyjnym, bo gdy poznajemy Nicka, to jest
już po pogrzebie, a w wypadku jego brata [tu chyba w ogóle imię nie pada] jest
to jakoś tak 1/3 jego historii) nasze wyobrażenie o bohaterze jest stopniowo
modyfikowane; bo ten oziębły wydawałoby się typ nosi w sobie niespełnione
pokłady wrażliwości (bez przesady oczywiście z ich ujawnianiem).
Gdy pojawiają się pierwsze sygnały dotyczące jego brata,
opowieść jest tak konstruowana, by widz nastawił się na opowieść o złym i
powiedzmy przyzwoitym bracie. Taki schemat, który niemal automatycznie pojawia
się w wyobraźni. Tym bardziej, że ten
młodszy w dzieciństwie rzeczywiście jakby tak bardziej w ślady tego starszego
niż samodzielnie i trauma wydawało się będzie mniejsza.
Bo jak Nick do niego dzwonił, to tam odgłosy jakieś rodziny
i tak jakoś normalnie się wydawało, że jest…
się wydawało
Trauma młodszego jeszcze bardziej dojmująca się okazała.
Jeśli porównywać w ogóle możemy.
Dodatkowo jeszcze historia ta odzwierciedla powiedzenie, że nieszczęścia
nie parami a stadami chodzą i nawet, gdy człowiek twardy stara się być, to i
tak erynie go dopadną.
Czy to jest opowieść o silnym i tym słabszym bracie? Czy też
o dwu rodzajach słabości?
Czy też o tym, że silni bywamy tylko pod wpływem
specyficznych okoliczności.
To chyba jest jeszcze film o przykrej przypadłości
niedotrzymywania zobowiązań.
wyparłem chyba J
„Submarino” r. T.
Vinterberg
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz