Trzy filmy o
polskich sekretach skrywanych skrzętnie przez pół wieku.
Trzy filmy o
polskiej niemożności zmierzenia się ciemną twarzą własnego społeczeństwa; Siebie.
O braku
wiary w to, że umiejętność konfrontacji, jeżeli nie uzdrawia, to przynajmniej choć
trochę chroni przed możliwością popełnienia zbrodni ponownie.
Te pół
wieku, które minęło świadczy jednocześnie o tym, że to nie jedno, a dwa
pokolenia muszą minąć, by znaleźć w sobie siłę do konfrontacji a i być może
buntu. Jest to także dowód na siłę poczucia
winy i traumy.
Trzy filmy
całkowicie różne.
Pasikowski Wojcieszek
Pawlikowski
Kompletnie
różne stylistyki, sposoby opowiadania ale oprócz tematu zbrodni łączy je
jeszcze to, co stało się tytułem jednego z nich: „Sekret”.
Ukryte (jak
w filmie Hanekego), niemające nigdy ujrzeć światła dziennego; zakopane w lesie,
w zakolu rzeki, nie wiadomo gdzie. Najlepiej już tam, gdzie nikt nigdy nigdzie;
bo nie było; nie chcemy pamiętać, więc ‘nie zdarzyło się” (niepomni na słowa
poety).
Za każdym
razem kto inny staje się bluźniercą zakłócającym spokój depozytariuszy prawdy:
ocalona, dziedziczący korzyści i żydowska dziennikarka (choć i tu można trochę
i o dziedziczeniu mówić).
Każdy z
filmów ukazuje, jak trudno bardzo przebijać się przez nawarstwienia czasu,
strachu i uprzedzeń. Każdy z filmów ukazuje niejednoznaczność sytuacji, w
których znaleźli się Ci ukąszeni przez niepokój prowokujący do odkrywania, ale,
niestety, żaden nie pozostawia wątpliwości co do zbrodniczości zbrodni.
Pamiętam,
gdy po raz pierwszy zaczęło się mówić o filmie „Shoah” Lanzmana (1985) i
polskiej odpowiedzialności za Holokaust; pamiętam o Grossie i jego „Sąsiadach”
(2000) (nie wnikam tu w dyskusję o błędach zarzucanych tej książce, błędach,
które są intencjonalne – służą uzasadnieniu z góry założonej tezy); pamiętam
ten brak umiejętności zmierzenia się społeczeństwa (w tym wielu polityków i
dziennikarzy) z mroczną wersją polskiej przeszłości. Fakt - temperatura
wypowiedzi (bo przecież nie dyskusji , o którą przecież wciąż bardzo trudno,
czego doświadczył Maciej Stuhr po „Pokłosiu”) powodowała, że czasami można było
się poczuć, będąc Polakiem, odpowiedzialnym
za całą eksterminację żydów. Wydawało się, że skoro mówi się o Polakach a nie o
Niemcach (choć w „Shoah” mówi się o nich przecież i o ich odpowiedzialności),
to jakby przerzucano winę… i stąd pewnie nieco czasami histeryczna obrona przed
takimi absurdalnymi zarzutami.
W „Pokłosiu”,
„Sekrecie” i „Idzie” także o Niemcach niewiele się mówi, ale nie są to przecież
podręczniki do historii, tylko opowieści o sumieniu, w dwóch ostatnich
przypadkach – bardzo intymne. Niektórzy by pewnie chcieli, by każdy tego
rodzaju film (rzadziej powieść, bo przeważnie ma ona mniejszy wydźwięk)
rozpoczynać od ‘preambuły’, w której ‘sprawiedliwie’ rozkłada się winy za
zbrodnie a dopiero później przechodzi się do właściwej historii.
Nazwałem
sobie ten polski grzech ‘pokusą Zaolzia’ (chodzi mi oczywiście o rok 38 i
wykorzystanie zamieszania wywołanego przez Hitlera do zajęcia tych spornych
terenów; pewnie jakiś historyk zaraz mi wypomni, że analogia nie ta i że
przecież… itd…); pokusą skorzystania z oczywistej zbrodni kogoś innego,większego, bardziej widocznego. Nadzieja na to, że gdy szaleją Demony, nikt nie
zauważy mego małego diabełka. Nadzieja zresztą, jak się okazało, dla niektórych
do końca ich życia (bo to dopiero ich dzieci musiały się zmierzyć, jak w „Pokłosiu”
Józef Kalina, z okrutną prawdą) uzasadniona.
W każdym z
filmów motywacja Polaków była czysto
materialna – chodziło o przejęcie majątków (tutaj nawet trudno mówić o naszym
sławetnym antysemityzmie, on w tych utworach pojawia się ex post, jako reakcja na
zbrodnię i niechęć do powracania do niej; on jest nerwową reakcją na ‘upierdliwe’
pytania o przeszłość [inaczej w wypadku Franciszka Kaliny – on niechęć do żydów
przywiózł z Ameryki i tym bardziej warto oglądając śledzić proces jego przemiany:
gdy Józek chce uczcić publicznie pamięć tych, których nagrobki poustawiał na
swym polu, stwierdza z niechęcią „Już słyszę ten wrzask żydów na cały świat o
Polakach niemających szacunku do przeszłości” a po śmierci brata sam doprowadza
do modlitwy kadisz na już chyba nie swoim polu], jest swoistą samoobroną a
także strachem przed utratą majątku; ale zawsze ucieczką przed głosem
sumienia).
A o tym
przecież już Borowski w „Pożegnaniu z Marią”, które to opowiadanie lekturą jest.
Ale wiadomo: Borowski komunista, jego opowiadania to lektura, więc nikt zbyt
uważnie nie czyta, a to przecież od miliona lat omawiane w szkole jest. Choćby
taki cytacik: „Klient i kierownik ustalili cenę dostawy drzewa z pożydowskich
domów z getta otwockiego, sprzedanych przez kreishauptmana hurtem polskiemu przedsiębiorcy”.
Czy ten grzech Zaolzia już tu się poczyna? Bo przecież jak nie on, to kto inny
kupi? I to nie kierownik jest odpowiedzialny za wywózkę do obozu żydów z
Otwocka? Czy jest to już uczestnictwo? Z punktu widzenia prawa ewidentne
paserstwo, ale przecież nie zbrodnia? Gdzie przebiega granica? Borowski był
specjalistą od ukazywania tej nieistniejącej granicy, od pozornego relatywizowania
pojęcia normalności…
„do
wszystkiego można się przyzwyczaić a żyć trzeba”
W „Pokłosiu”
„Sekrecie” i „Idzie” nie ma już tych subtelnych niejednoznaczności moralnych,
tam już są zbrodnie i najgorętsze z możliwych pragnień, by królowało
zapomnienie.
Pasikowski
to, jak wiadomo, kino męskie (od lat powtarzam, że mam do niego słabość, ale
ostatnio zrobiłem sobie mały przegląd i z przykrością przyznaję, że w ciemno to
na Pasikowskiego bym nie poszedł jednak, ma na koncie filmy takie sobie), a
więc mocne. Dużo już o tym filmie było i dużo też rzeczy kompromitujących (ale
też dzięki nim jakoś w moich oczach urósł Maciej Stuhr, w którego przede
wszystkim waliły gromy uczniów z polskiej szkoły historycznej niewinności).
Niezmiennie podoba mi się to Pasikowskiego ‘trzeba’, że są sytuacje, w których
pewne działania stają się koniecznością niezależnie od kosztów codziennych.
Pewnie projektuję na niego, jak to w tego typu kinie bywa, swoje pragnienia i
niemożności: przeżywam wpatrzony w ekran działania, na które w rzeczywistości
mnie nie stać; Józek i Franek to tacy moi reprezentanci superego. W końcu stają
się źródłem obłaskawionych wyrzutów sumienia. Obaj wcielają się w postać Edypa
poszukującego źródeł kryzysu, by się przekonać o własnej winie. Ale w
przeciwieństwie do mitycznego wzorca odpuszczają, bo przecież nie powrócą do
zakola rzeki na mierne ziemie. Po pierwszym obejrzeniu filmu myślałem sobie, że
tu powinien być koniec… taka opowieść o ludzkiej słabości mimo wcześniejszej
determinacji… myślałem, że jednak za ostro z tym ukrzyżowaniem Józka na
drzwiach stodoły, że to nachalne…
Ale później
zaczęły mi się w głowie pojawiać te wszystkie białostocko-podlaskie krucjaty
przeciwko obcym i stwierdziłem, że może czasami trzeba, nie tyle mając
nadzieję, że ktoś tam się ucywilizuje i powstrzyma od podłożenia ognia, że
jakiś ksiądz nie wypowie kolejnego budzącego złe emocje zdania, ale by dać
wyraz wkurwowi, mało subtelnie ale zasłużenie…
Pasikowski
jedzie po bebechach; przeciwnie do Pawlikowskiego (który ostatnimi czasy stał się
chyba najbardziej znanym polskim reżyserem na świecie).
„Ida” jest
tak prowadzona, że niby wiemy, co za chwilę czy w ogóle, w czym problem, a i
tak te nasze oczekiwania i pewność okazują się nie całkiem i nie w pełni.
Subtelne to bardzo. I cudne niczym Agata Trzebuchowska.
Te
zaskoczenia małe są jak wątpliwości bohaterki, która wytrącana jest z poczucia
pewności, ale i sama nie bardzo wie, bo życia nie zna i wybory jej niepewne. I
ten film to pewnie o tym jest: jak młoda dziewczyna wychowana w klasztorze,
nieznająca życia, postanawia uczynić swój wybór bardziej świadomym. Postanawia,
aby to w ogóle był wybór a nie los. Można by o tym filmie pisać nie poruszając
tematyki żydowskiej prawie. Można zuniwersalizować by i pewnie stąd popularność
na świecie tego obrazu (jak rzadko o którym filmie o tym można mówić ‘obraz’,
bo sfotografowany tak, że wzrok zapada w głąb [koniecznie z tą pisownią] ekranu
i poszukuje w dziwnie skomponowanych kadrach – ludzie często zajmują niewielką
przestrzeń gdzieś zagubieni w dole, zdominowani przez nadmiar ‘powietrza’ ponad
głowami – prawdy o człowieku). A musi wybór uczynić czymś ważnym, bo los
wyraźnie z niej kpi. Podsuwa jej narracje, którymi popłynąć by mogła, nie wiem,
czy pozbawiona wątpliwości, ale z niewielkim wysiłkiem na pewno.
Co nie
znaczy, że jej ostateczny (czy ostateczny? kończący film tylko…) wybór nie
pozostawia wątpliwości. Pierwsze, co się nasuwa, że powraca do klasztoru mimo
kształtu tego świata: mogłoby się wydawać, że Boga nie ma (wymordowanie
rodziny, ale ona cudem ocalała.. znak? droga?), to świat zła i ciemnych
namiętności (ciotka i jej alkoholizm i polityczna zbrodnicza przeszłość, za
którą nie ponosi konsekwencji a wręcz przeciwnie) a przyjemności zmysłowe
(jeśli ich rzeczywiście doznała, jeśli silniejsze były od duchowego bycia
klasztornego), jak uświadamia jej Dawid Ogrodnik (nie pamiętam czy tam jakieś
imię bohatera pada odtwarzanego przez niego), niby żartem, prędzej czy później
w banał życia i jego smutek się przeinaczą; i mimo że ten świat przez Boga stworzony nie
budzi zachwytu, mimo że wdzięcznym nie ma być za co, mimo że śladów Jego ze
świecą szukać a i to niepewne, to bohaterka wybiera, troszkę na zasadzie
absurdalnej, tego, kto stworzył ten świat a wraz z nim możliwość wyboru. Także
wyboru zbrodni, zapomnienia w oparach alkoholu bądź w rozkoszy zmysłowej. Ona
wybiera inaczej.
Ale może
ucieka? Może strach jednak przed koszmarem tego świata? Może jednak już od czasów dzieciństwa ma
wpisaną w swój los jednak ucieczkę i ukryć się musi, bo światu nie podoła,
bo ją przerasta. A istnienie Boga (żydowskiego czy chrześcijańskiego, choć to
ten sam, to nie dla każdego) nie ma już takiego znaczenia. Po prostu woli takie
życie, do którego się przyzwyczaiła… tyle tylko, że z tą interpretacją nie bardzo
idzie w parze jej uczciwość… ale te kilka dni nauczyły ją, że to może nie jest
ważne, że przecież, gdyby nie determinacja jej ciotki, to rodzina Skibów nadal
bez wyrzutów sumienia by sobie żyła na ziemi (i w chałupie) zagrabionej jej
rodzicom, a i ciotka z uczciwości na pewno nie żyła.
A może to
jeszcze inny strach. Zobaczyła Wandy życie bez Boga, jego pijacką i samobójczą
beznadziejność i zdecydowała się najpierw sprawdzić, by nie było, że nie
spróbowała, czułego dotknięcia zmysłowej rzeczywistości, by wejść na drogę
kontemplacyjnego poszukiwania tego, którego być może nie ma, ale chciałoby się, by
był i żyć dalej z przekonaniem, że szukaniem nawet warto tworzyć jego Byt.
Co z tym
wszystkim może mieć wspólnego drag queen z filmu Wojcieszka?
Najdziwniejszy
z tych trzech.
Ale to
dlatego pewnie, że wyprodukowany przez Stowarzyszenie Nowe Horyzonty i przez
nie także wydany. Naznaczony swą genezą .
Poszukujący
sposobu na opowiedzenie historii o podkopywaniu zaufania ekstrawaganckiego wnuka
i dziadka nader często goszczącego go w swym gospodarstwie gdzieś na Wschodzie.
Relacja
łącząca Ksawerego i Jana jest godna pozazdroszczenia; a może po prostu po raz
kolejny uświadamia, że wnukowie, jacy by nie byli, najlepiej dogadują się z
dziadkami (ja miałem z tym kłopot, ale jeśli chodzi o kwestie komunikacji i
bliskości nie jestem najlepszym przykładem).
Aż dziw
bierze, jak bez żadnych uprzedzeń Jan przygląda się czy wręcz podziwia taneczne
wygibasy swego wnuka, który niewątpliwie jest kilka obyczajowych przewrotów
przed dziadkiem.
Tylko
podziwiać.
I po co to
psuć? Ten wzór akceptacji, tolerancji i zrozumienia. Przywiązania.
Po co
powracać do spraw dawno zamkniętych i osądzonych?
Po co podkopywać
i burzyć ten naśladowania godny związek?
Po co w
ogóle ludzi niepokoić? Prowokować ich formalnie? Wytrącać z kolein, skoro
nikogo nie krzywdzą? Po co zadawać pytania o to, skąd i jak?
Film
irytujący: tych, co zwykli mówić „co się stało, to się nie odstanie, nie ma co
dzielić włosa na czworo”; tych, co małostkowość poniektórych (czasami całych
wiosek niestety) za gest dziejowej sprawiedliwości chcą uważać; ale i tych, co
genderową tematykę (bo bohater taki ‘inny’ przecież z punktu widzenia płci
przez Boga przypisanej) za prowokowanie moralności chrześcijańskiej uważają; a
także tych, co bardzo nie lubią, gdy ich przyzwyczajenia do sposobów
opowiadania są w kinie na nazbyt dużą cierpliwość wystawione („nie można po
ludzku opowiadać?” - po ludzku, czyli ‘jak’?).
To ciekawe,
że to najmniej irytujący z tych trzech filmów, czyli „Ida”, taką karierę na
świecie robi…
A ponieważ i
mnie ten film urzekł, to lekko zaniepokojony udaję się jutro na festiwal, który
zawsze w jakiś sposób wytrąca mnie z kolein. Ale czy na pewno? Skoro tego
oczekuję, to chyba już wytrącony z nich jestem…
Trzy filmy o
polskich sekretach skrywanych skrzętnie przez pół wieku.
Trzy filmy o
polskiej niemożności zmierzenia się ciemną twarzą własnego społeczeństwa; Siebie.
O braku
wiary w to, że umiejętność konfrontacji, jeżeli nie uzdrawia, to przynajmniej choć
trochę chroni przed możliwością popełnienia zbrodni ponownie.
Trzy filmy
całkowicie różne.
Pasikowski Wojcieszek
Pawlikowski
„Pokłosie” r. W. Pasikowski
„Ida” r. P. Pawlikowski
„Sekret” r. P. Wojcieszek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz