środa, 23 lipca 2014

Pokusa prywatnego Zaolzia - Pasikowski, Wojcieszek, Pawlikowski

Trzy filmy o polskich sekretach skrywanych skrzętnie przez pół wieku.
Trzy filmy o polskiej niemożności zmierzenia się ciemną twarzą własnego społeczeństwa; Siebie.
O braku wiary w to, że umiejętność konfrontacji, jeżeli nie uzdrawia, to przynajmniej choć trochę chroni przed możliwością popełnienia zbrodni ponownie.
Te pół wieku, które minęło świadczy jednocześnie o tym, że to nie jedno, a dwa pokolenia muszą minąć, by znaleźć w sobie siłę do konfrontacji a i być może buntu.  Jest to także dowód na siłę poczucia winy i traumy.
Trzy filmy całkowicie różne.
Pasikowski Wojcieszek Pawlikowski
Kompletnie różne stylistyki, sposoby opowiadania ale oprócz tematu zbrodni łączy je jeszcze to, co stało się tytułem jednego z nich: „Sekret”.
Ukryte (jak w filmie Hanekego), niemające nigdy ujrzeć światła dziennego; zakopane w lesie, w zakolu rzeki, nie wiadomo gdzie. Najlepiej już tam, gdzie nikt nigdy nigdzie; bo nie było; nie chcemy pamiętać, więc ‘nie zdarzyło się” (niepomni na słowa poety).
Za każdym razem kto inny staje się bluźniercą zakłócającym spokój depozytariuszy prawdy: ocalona, dziedziczący korzyści i żydowska dziennikarka (choć i tu można trochę i o dziedziczeniu mówić).
Każdy z filmów ukazuje, jak trudno bardzo przebijać się przez nawarstwienia czasu, strachu i uprzedzeń. Każdy z filmów ukazuje niejednoznaczność sytuacji, w których znaleźli się Ci ukąszeni przez niepokój prowokujący do odkrywania, ale, niestety, żaden nie pozostawia wątpliwości co do zbrodniczości zbrodni.
Pamiętam, gdy po raz pierwszy zaczęło się mówić o filmie „Shoah” Lanzmana (1985) i polskiej odpowiedzialności za Holokaust; pamiętam o Grossie i jego „Sąsiadach” (2000) (nie wnikam tu w dyskusję o błędach zarzucanych tej książce, błędach, które są intencjonalne – służą uzasadnieniu z góry założonej tezy); pamiętam ten brak umiejętności zmierzenia się społeczeństwa (w tym wielu polityków i dziennikarzy) z mroczną wersją polskiej przeszłości. Fakt - temperatura wypowiedzi (bo przecież nie dyskusji , o którą przecież wciąż bardzo trudno, czego doświadczył Maciej Stuhr po „Pokłosiu”) powodowała, że czasami można było się poczuć, będąc Polakiem,  odpowiedzialnym za całą eksterminację żydów. Wydawało się, że skoro mówi się o Polakach a nie o Niemcach (choć w „Shoah” mówi się o nich przecież i o ich odpowiedzialności), to jakby przerzucano winę… i stąd pewnie nieco czasami histeryczna obrona przed takimi absurdalnymi zarzutami.
W „Pokłosiu”, „Sekrecie” i „Idzie” także o Niemcach niewiele się mówi, ale nie są to przecież podręczniki do historii, tylko opowieści o sumieniu, w dwóch ostatnich przypadkach – bardzo intymne. Niektórzy by pewnie chcieli, by każdy tego rodzaju film (rzadziej powieść, bo przeważnie ma ona mniejszy wydźwięk) rozpoczynać od ‘preambuły’, w której ‘sprawiedliwie’ rozkłada się winy za zbrodnie a dopiero później przechodzi się do właściwej historii.
Nazwałem sobie ten polski grzech ‘pokusą Zaolzia’ (chodzi mi oczywiście o rok 38 i wykorzystanie zamieszania wywołanego przez Hitlera do zajęcia tych spornych terenów; pewnie jakiś historyk zaraz mi wypomni, że analogia nie ta i że przecież… itd…); pokusą skorzystania z oczywistej zbrodni kogoś innego,większego, bardziej widocznego. Nadzieja na to, że gdy szaleją Demony, nikt nie zauważy mego małego diabełka. Nadzieja zresztą, jak się okazało, dla niektórych do końca ich życia (bo to dopiero ich dzieci musiały się zmierzyć, jak w „Pokłosiu” Józef Kalina, z okrutną prawdą) uzasadniona.
W każdym z filmów motywacja  Polaków była czysto materialna – chodziło o przejęcie majątków (tutaj nawet trudno mówić o naszym sławetnym antysemityzmie, on w tych utworach pojawia się ex post, jako reakcja na zbrodnię i niechęć do powracania do niej; on jest nerwową reakcją na ‘upierdliwe’ pytania o przeszłość [inaczej w wypadku Franciszka Kaliny – on niechęć do żydów przywiózł z Ameryki i tym bardziej warto oglądając śledzić proces jego przemiany: gdy Józek chce uczcić publicznie pamięć tych, których nagrobki poustawiał na swym polu, stwierdza z niechęcią „Już słyszę ten wrzask żydów na cały świat o Polakach niemających szacunku do przeszłości” a po śmierci brata sam doprowadza do modlitwy kadisz na już chyba nie swoim polu], jest swoistą samoobroną a także strachem przed utratą majątku; ale zawsze ucieczką przed głosem sumienia).
A o tym przecież już Borowski w „Pożegnaniu z Marią”, które to opowiadanie lekturą jest. Ale wiadomo: Borowski komunista, jego opowiadania to lektura, więc nikt zbyt uważnie nie czyta, a to przecież od miliona lat omawiane w szkole jest. Choćby taki cytacik: „Klient i kierownik ustalili cenę dostawy drzewa z pożydowskich domów z getta otwockiego, sprzedanych przez kreishauptmana hurtem polskiemu przedsiębiorcy”. Czy ten grzech Zaolzia już tu się poczyna? Bo przecież jak nie on, to kto inny kupi? I to nie kierownik jest odpowiedzialny za wywózkę do obozu żydów z Otwocka? Czy jest to już uczestnictwo? Z punktu widzenia prawa ewidentne paserstwo, ale przecież nie zbrodnia? Gdzie przebiega granica? Borowski był specjalistą od ukazywania tej nieistniejącej granicy, od pozornego relatywizowania pojęcia normalności…
„do wszystkiego można się przyzwyczaić a żyć trzeba”
W „Pokłosiu” „Sekrecie” i „Idzie” nie ma już tych subtelnych niejednoznaczności moralnych, tam już są zbrodnie i najgorętsze z możliwych pragnień, by królowało zapomnienie.
Pasikowski to, jak wiadomo, kino męskie (od lat powtarzam, że mam do niego słabość, ale ostatnio zrobiłem sobie mały przegląd i z przykrością przyznaję, że w ciemno to na Pasikowskiego bym nie poszedł jednak, ma na koncie filmy takie sobie), a więc mocne. Dużo już o tym filmie było i dużo też rzeczy kompromitujących (ale też dzięki nim jakoś w moich oczach urósł Maciej Stuhr, w którego przede wszystkim waliły gromy uczniów z polskiej szkoły historycznej niewinności). Niezmiennie podoba mi się to Pasikowskiego ‘trzeba’, że są sytuacje, w których pewne działania stają się koniecznością niezależnie od kosztów codziennych. Pewnie projektuję na niego, jak to w tego typu kinie bywa, swoje pragnienia i niemożności: przeżywam wpatrzony w ekran działania, na które w rzeczywistości mnie nie stać; Józek i Franek to tacy moi reprezentanci superego. W końcu stają się źródłem obłaskawionych wyrzutów sumienia. Obaj wcielają się w postać Edypa poszukującego źródeł kryzysu, by się przekonać o własnej winie. Ale w przeciwieństwie do mitycznego wzorca odpuszczają, bo przecież nie powrócą do zakola rzeki na mierne ziemie. Po pierwszym obejrzeniu filmu myślałem sobie, że tu powinien być koniec… taka opowieść o ludzkiej słabości mimo wcześniejszej determinacji… myślałem, że jednak za ostro z tym ukrzyżowaniem Józka na drzwiach stodoły, że to nachalne…
Ale później zaczęły mi się w głowie pojawiać te wszystkie białostocko-podlaskie krucjaty przeciwko obcym i stwierdziłem, że może czasami trzeba, nie tyle mając nadzieję, że ktoś tam się ucywilizuje i powstrzyma od podłożenia ognia, że jakiś ksiądz nie wypowie kolejnego budzącego złe emocje zdania, ale by dać wyraz wkurwowi, mało subtelnie ale zasłużenie…
Pasikowski jedzie po bebechach; przeciwnie do Pawlikowskiego (który ostatnimi czasy stał się chyba najbardziej znanym polskim reżyserem na świecie).
„Ida” jest tak prowadzona, że niby wiemy, co za chwilę czy w ogóle, w czym problem, a i tak te nasze oczekiwania i pewność okazują się nie całkiem i nie w pełni. Subtelne to bardzo. I cudne niczym Agata Trzebuchowska.
Te zaskoczenia małe są jak wątpliwości bohaterki, która wytrącana jest z poczucia pewności, ale i sama nie bardzo wie, bo życia nie zna i wybory jej niepewne. I ten film to pewnie o tym jest: jak młoda dziewczyna wychowana w klasztorze, nieznająca życia, postanawia uczynić swój wybór bardziej świadomym. Postanawia, aby to w ogóle był wybór a nie los. Można by o tym filmie pisać nie poruszając tematyki żydowskiej prawie. Można zuniwersalizować by i pewnie stąd popularność na świecie tego obrazu (jak rzadko o którym filmie o tym można mówić ‘obraz’, bo sfotografowany tak, że wzrok zapada w głąb [koniecznie z tą pisownią] ekranu i poszukuje w dziwnie skomponowanych kadrach – ludzie często zajmują niewielką przestrzeń gdzieś zagubieni w dole, zdominowani przez nadmiar ‘powietrza’ ponad głowami – prawdy o człowieku). A musi wybór uczynić czymś ważnym, bo los wyraźnie z niej kpi. Podsuwa jej narracje, którymi popłynąć by mogła, nie wiem, czy pozbawiona wątpliwości, ale z niewielkim wysiłkiem na pewno.
Co nie znaczy, że jej ostateczny (czy ostateczny? kończący film tylko…) wybór nie pozostawia wątpliwości. Pierwsze, co się nasuwa, że powraca do klasztoru mimo kształtu tego świata: mogłoby się wydawać, że Boga nie ma (wymordowanie rodziny, ale ona cudem ocalała.. znak? droga?), to świat zła i ciemnych namiętności (ciotka i jej alkoholizm i polityczna zbrodnicza przeszłość, za którą nie ponosi konsekwencji a wręcz przeciwnie) a przyjemności zmysłowe (jeśli ich rzeczywiście doznała, jeśli silniejsze były od duchowego bycia klasztornego), jak uświadamia jej Dawid Ogrodnik (nie pamiętam czy tam jakieś imię bohatera pada odtwarzanego przez niego), niby żartem, prędzej czy później w banał życia i jego smutek się przeinaczą;  i mimo że ten świat przez Boga stworzony nie budzi zachwytu, mimo że wdzięcznym nie ma być za co, mimo że śladów Jego ze świecą szukać a i to niepewne, to bohaterka wybiera, troszkę na zasadzie absurdalnej, tego, kto stworzył ten świat a wraz z nim możliwość wyboru. Także wyboru zbrodni, zapomnienia w oparach alkoholu bądź w rozkoszy zmysłowej. Ona wybiera inaczej.
Ale może ucieka? Może strach jednak przed koszmarem tego świata? Może jednak już od czasów dzieciństwa ma wpisaną w swój los jednak ucieczkę i ukryć się musi, bo światu nie podoła, bo ją przerasta. A istnienie Boga (żydowskiego czy chrześcijańskiego, choć to ten sam, to nie dla każdego) nie ma już takiego znaczenia. Po prostu woli takie życie, do którego się przyzwyczaiła… tyle tylko, że z tą interpretacją nie bardzo idzie w parze jej uczciwość… ale te kilka dni nauczyły ją, że to może nie jest ważne, że przecież, gdyby nie determinacja jej ciotki, to rodzina Skibów nadal bez wyrzutów sumienia by sobie żyła na ziemi (i w chałupie) zagrabionej jej rodzicom, a i ciotka z uczciwości na pewno nie żyła.
A może to jeszcze inny strach. Zobaczyła Wandy życie bez Boga, jego pijacką i samobójczą beznadziejność i zdecydowała się najpierw sprawdzić, by nie było, że nie spróbowała, czułego dotknięcia zmysłowej rzeczywistości, by wejść na drogę kontemplacyjnego poszukiwania tego, którego być może nie ma, ale chciałoby się, by był i żyć dalej z przekonaniem, że szukaniem nawet warto tworzyć jego Byt.
Co z tym wszystkim może mieć wspólnego drag queen z filmu Wojcieszka?
Najdziwniejszy z tych trzech.
Ale to dlatego pewnie, że wyprodukowany przez Stowarzyszenie Nowe Horyzonty i przez nie także wydany. Naznaczony swą genezą .
Poszukujący sposobu na opowiedzenie historii o podkopywaniu zaufania ekstrawaganckiego wnuka i dziadka nader często goszczącego go w swym gospodarstwie gdzieś na Wschodzie.
Relacja łącząca Ksawerego i Jana jest godna pozazdroszczenia; a może po prostu po raz kolejny uświadamia, że wnukowie, jacy by nie byli, najlepiej dogadują się z dziadkami (ja miałem z tym kłopot, ale jeśli chodzi o kwestie komunikacji i bliskości nie jestem najlepszym przykładem).
Aż dziw bierze, jak bez żadnych uprzedzeń Jan przygląda się czy wręcz podziwia taneczne wygibasy swego wnuka, który niewątpliwie jest kilka obyczajowych przewrotów przed dziadkiem.
Tylko podziwiać.
I po co to psuć? Ten wzór akceptacji, tolerancji i zrozumienia. Przywiązania.
Po co powracać do spraw dawno zamkniętych i osądzonych?
Po co podkopywać i burzyć ten naśladowania godny związek?
Po co w ogóle ludzi niepokoić? Prowokować ich formalnie? Wytrącać z kolein, skoro nikogo nie krzywdzą? Po co zadawać pytania o to, skąd i jak?
Film irytujący: tych, co zwykli mówić „co się stało, to się nie odstanie, nie ma co dzielić włosa na czworo”; tych, co małostkowość poniektórych (czasami całych wiosek niestety) za gest dziejowej sprawiedliwości chcą uważać; ale i tych, co genderową tematykę (bo bohater taki ‘inny’ przecież z punktu widzenia płci przez Boga przypisanej) za prowokowanie moralności chrześcijańskiej uważają; a także tych, co bardzo nie lubią, gdy ich przyzwyczajenia do sposobów opowiadania są w kinie na nazbyt dużą cierpliwość wystawione („nie można po ludzku opowiadać?” -  po ludzku, czyli ‘jak’?).
To ciekawe, że to najmniej irytujący z tych trzech filmów, czyli „Ida”, taką karierę na świecie robi…
A ponieważ i mnie ten film urzekł, to lekko zaniepokojony udaję się jutro na festiwal, który zawsze w jakiś sposób wytrąca mnie z kolein. Ale czy na pewno? Skoro tego oczekuję, to chyba już wytrącony z nich jestem…
Trzy filmy o polskich sekretach skrywanych skrzętnie przez pół wieku.
Trzy filmy o polskiej niemożności zmierzenia się ciemną twarzą własnego społeczeństwa; Siebie.
O braku wiary w to, że umiejętność konfrontacji, jeżeli nie uzdrawia, to przynajmniej choć trochę chroni przed możliwością popełnienia zbrodni ponownie.
Trzy filmy całkowicie różne.
Pasikowski Wojcieszek Pawlikowski


„Pokłosie” r. W. Pasikowski
„Ida” r. P. Pawlikowski
„Sekret” r. P. Wojcieszek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz