Resnais i jego autotematyczna "Opatrzność"
Film został tak skonstruowany, że najpierw zaglądamy do poddanej sile wyobraźni głowy pisarza, w której niemal samoczynnie (no właśnie - relacja pomiędzy tym, co świadome, a tym, co nieświadome, jest istotnym tematem tego filmu) snuje się opowieść, a później konfrontujemy tę rzeczywistość wyobrażoną z realną.
Co to jest opatrzność? Przekonanie, że na nasz los ma wpływ siła wyższa. Czy jest tak, czy nie, staje się istotne w momencie podsumowania, czyli śmierci, gdy silłą naszej, skłonnej do budowania narracji, wyobraźni niemal samoczynnie (jw) przypadkowy splot zdarzeń składających się na nasze życie, a tak naprawdę nie zdarzeń, a tego, co pamięć nam podsuwa, z życia powieść tworzymy, dążąc do jakkolwiek pojmowanej całości, która staje się synonimem złudnego Sensu.
Bohater filmu jest umierający...w książce, którą permanentnie tworzy z obszernych połaci swego życia, wkłada w usta swego syna, bo bardzo autobiograficzną powieść tworzy, sugerując niejako, że być może sztuka zawsze się (i to "się" jest tu bardzo na miejscu) tak tworzy; problemem mogą być jedynie proporcje i stopień, świadomego bądź nie, zakamuflowania tego zapożyczenia się we własnym życiu...no więc - wkłada w usta swego syna słowa, które mogłyby świadczyć o tym, że jest w stanie permanentnego umierania (syn mu zarzuca? ma poczucie winy wobec syna, że to tak długo trwa? po prostu - każde cierpienie jest zbyt długotrwałe?). Świadczyć to może o tym, że ma zdrowy dystans do swego, często dość kłopotliwego (pojawia się w filmie uwaga na temat różnych sposobów umierania i różnych chorób, które mogą mu towarzyszyć: nie ma wątpliwości, że najbardziej kłopotliwe są sytuacje takie, gdy jesteśmy upośledzeni wobec różnych codziennych czynności, szczególnie tych fizjologicznych, gdy nasze ciało się uniezależnia i tracimy nad nim kontrolę; jeśli połączone jest to z cierpieniem, musimy się mierzyć z upokorzeniem wielkim często - i jest to jeden z większych lęków, takie ubezwłasnowolnienie; pytanie 'po co to wszystko?' zyskuje wtedy dramatycznie na aktualności) cierpienia. Jak się lepiej umiera? z poczuciem, że Bóg istnieje, czy wręcz przeciwnie (pada to pytanie w filmie)? Nie ma wątpliwości, że jest to sprawa bardzo indywidualna. Tym, którzy wierzą, wydaje się, że ateiści muszą w momencie śmierci mieć poczucie absurdu; wydaje im się, że życie ma sens tylko wtedy, gdy jest ono sankcjonowane przez siłę niejako spoza tego życia (co przecież jest nie mniejszym absurdem). Za wcześnie mi się o tym wypowiadać; natomiast bohater nie wierzy i chyba jest przekonany, że to sztuka, boć przecież on pisarzem, porządkuje rzeczywistość.
Tytułowa opatrzność chyba właśnie do roli pisarza jako swoistego demiurga panującego nad losem wymyślanych przez niego postaci się odnosi. No właśnie, wydaje nam się, że pisarz takim wszechwładnym Bogiem jest w stosunku do świata przedstawianego, natomiast w tym filmie to przekonanie jest mocno zakwestionowane, co przez analogię możemy odnieść do pozornej wszechmocy potencjalnie istniejącego Boga (w innym filmie z NH ["Superwelt" reż. K. Markovics] pada takie bluźnierstwo pod adresem Boga "życzę ci, żebyś był! zasługujesz na nas!"). Porządek opowieści, która się tworzy w głowie Clive'a, co i rusz zakłócana jest przez treści, które, często w komiczny sposób, wyłaniają się z nieświadomości. Powracając do analogii z Bogiem, można by powiedzieć, że nasza wolność mieści się w boskiej nieświadomości, reszta to konieczność, nad którą potencjalny stwórca w pełni panuje zniewalając nas przez swą opatrzność (oj, już słyszę te głosy oburzenia zarzucające mi ignorancję 😂).
Nieświadomość, przekonanie co do jej istnienia a także ukazanie co niektórych jej hipotetycznych mechanizmów działania, jest istotną treścią filmu. Umysł Clive'a, jego twórcza wyobraźnia poddana jest, jak każda, różnym wpływom i trzeba o tym pamiętać, mówiąc o autonomii naszego myślenia: przede wszystkim jest chory i cierpi, poza tym sporo pije (butelka wina chyba ani na moment nie znika z ekranu, w świecie przedstawianym powstającej powieści butelki, zawsze otwarte, by można było momentalnie uzupełnić pusty kiliszek, porozstawiane są w różnych miejscach zmieniającej się, często w sposób zaskakujący, przestrzeni - podobało mi się to, choć pewnie nie taka była funkcja tego motywu [nie przeczę, że jakoś tam utożsamiałem się z postacią Clive'a, ale to John Gielgud był; zresztą wiele wspólnego odnajdywałem także z postacią, czy też ze sposobem jej wyobrażania sobie, syna - Claude'a {dawno przeze mnie niewidziany Dirk Bogarde}, szczególnie bliski mi był jego cyniczny chłód]), i to jego picie musiało być problem jakimś, bo w drugiej części filmu syn mu je wypomina, no i wreszcie, to nieznane, skryte czy też wyparte - konsekwencje naszych wszystkich dotychczasowych poczynań, treści, których się wstydzimy, lęki, poczucie winy, źenujące poczucie, że miało być inaczej... i oglądając in statu nascendi proces powstawania utworu w głowie pisarza, nie mamy pewności, jaki wpływ na ostateczny kształt dzieła (świata?) ma wola pisarza.
Dodatkowym smaczkiem w filmie jest konfrontacja wyobrażeń o świecie, a przede wszystkim, ludziach, i to tych najbliższych, z rzeczywistością. W powieści małżeństwo Claude'a jest dość mocno sponiewierane, mamy w nim do czynienia z konfliktem, którego źródłem jest stosunek do, w gruncie rzeczy, eutanazji. Claude jest prokuratorem i to, że akcja filmu na sali sądowej się rozpoczyna, jest znaczące: nasza kondycja psychiczna uzależniona jest od permanentnego procesu (zbieżność z
Kafką nieprzypadkowa); wina, kara, oskarżenia i obrona to niejako stan permanentny umysłu... To, w jakim stanie wychodzimy z konfrontacji naszego zachowania z oceną innych, jest przecież miarą naszej wolności. Proces dotyczy zabójstwa człowieka, który o skrócenie swego cierpienia błaga (kolejna symboliczna scena bądź postać: bo źródłem cierpienia 'człowieka z lasu', który właśnie zabity został, jest regres człowieczeństwa; on powraca do stanu zwierzęcego, czy też ten stan, który przecież w każdym z nas w stanie potencjalnym, gotowym do uaktywnienia, nie tak wcale głęboko jest skryty - to Freudowskie podszycie popędami, którego być może lęka się Clive) : Claude'a jako praworządny prokurator mocno trzyma się litery prawa, jego żona jest bardziej otwarta... tak jakby Clive, który przecież to wymyśla, miał z tym problem - ze swoją śmiercią (może o samobójstwie myśli), ale i ze śmiercią swej żony (daje wyraz swemu poczuciu winy jednocześnie sytuując swego syna w schemacie opowieści o Edypie). I to jest cudne, bo przecież bohater piszący powieść porządkuje świat swych emocji, personifikując je pod postaciami swoich bliskich, a później tychże bliskich postrzega przez pryzmat swoich fantazmatów... kamyczek do mojego ogródka dotyczącego epistemologii nie do przecenienia. Typowy proces (!) przeniesienia. Wiadomo, że to, iż obsadził ich w takich a nie innych rolach, wynika z tego, że mają oni, wedle jego przekonań (a więc jest to jakoś zgodne z tym, jak ich wcześniej postrzega) do tego jakieś predyspozycje. I w ten sposób sytuacja się zapętla, a wniosek pozostaje taki jak zwykle: ostrożnie z tym naszym przekonaniem o tym, jaka jest prawda o świecie, a szczególnie o tych, z którymi wiążą nas głębokie związki emocjonalne.
"Opatrzność", reż. A. Resnais
Film niewątpliwie do ponownego obejrzenia, ale gdzie i jak....